sobota, 15 października 2016 13:50

Piotr Głowacki: "Każda kolejna rola jest najważniejsza"

Autor Anna Piątkowska-Borek
Piotr Głowacki: "Każda kolejna rola jest najważniejsza"

Piotr Głowacki – aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, zdobywca nagrody Orła (2015) za najlepszą rolę drugoplanową męską w filmie „Bogowie”. Na ekranie był już m.in. lekarzem, policjantem, muzykiem, wcielił się nawet w księdza i esbeka. Jak podkreśla, od każdej z postaci uczy się przede wszystkim kolejnych sposobów na uwalnianie w sobie nieznanych pokładów energii życiowej.

Raz kardiochirurg, innym razem neurochirurg, raz policjant, a za chwilę cukiernik, czasem ksiądz, kiedy indziej podły prezes w korporacji, cyniczny esbek, skorumpowany urzędnik, ale i przedwojenny reżyser, czy gwiazda disco polo – to tylko niektóre z postaci, w które się Pan wcielił. Tych rozmaitych ról było już tyle, że ma Pan spojrzenie praktycznie na większość zawodów, większość branż, jeśli można tak powiedzieć. Gdzie najłatwiej było się Panu odnaleźć? Oczywiście pomijając kwestie charakteru i psychiki granej postaci.

– Nie dziwię się żadnemu z moich bohaterów, że wybrał ten, a nie inny zawód, bo każdy wydał mi się naprawdę interesujący. Zawody są rozwinięciem naszych codziennych aktywności, każdy jest pożyteczny i każdy na swój sposób zgłębia tajemnicę istnienia. Dlatego tak lubię mój zawód, ponieważ pozwala mi na chwilę zanurzyć się w daną profesję na poziomie, do którego postaci, gdyby były żywymi ludźmi, dochodziłyby latami. To tak, jakbym za każdym razem swój pierwszy mecz, używając metafory piłkarskiej, rozgrywał od razu na mundialu.

Wciela się Pan teraz w jedną z kluczowych ról w serialu kryminalnym „Belfer”. Jak Pan myśli, dlaczego kryminały cieszą się coraz większą popularnością? Czytamy kryminały, oglądamy kryminały itd.

– Myślę, że w naszych czasach tak ogromnego przyrostu wiedzy, zalewającej nas fali informacji, kryminał najlepiej odzwierciedla nasz proces wewnętrzny. Każdego dnia próbujemy na nowo zrekonstruować świat, śledzimy wydarzenia, gubiąc się – co jest prawdą, a co zmyśleniem. W relacjach z ludźmi próbujemy odnaleźć autentyczne motywacje. W sporach z najbliższymi często sięgamy po wizję lokalną, próbując odtworzyć początek kłótni. Czujemy się śledzeni i sami bywamy „folowersami”. Jesteśmy przygnieceni przez tajemnicę śmierci i żadna ze starych opowieści nam nie pomaga. Bywamy ofiarami, stróżami prawa, pragniemy sprawiedliwości, jesteśmy detektywami, poszukującymi sensu swojego istnienia. Metafora kryminału uspokaja nas, nazywa rzeczy po imieniu.

A ma Pan swój ulubiony kryminał – powieść, film, serial kryminalny? I ulubionego bohatera z tego nurtu?

– W literaturze dałem się wciągnąć Konradowi T. Lewandowskiemu w całą serię śledztw nadkomisarza Drwęckiego, a za najważniejszą pokoleniowo książkę, czerpiącą z tego gatunku, uważam „Niezwykłe przygody Roberta Robura” Mirka Nahacza. W filmie fascynuje mnie zagadkowy świat Davida Lyncha. A seriale mógłbym wymieniać bez końca i nie mam tu na myśli tych współczesnych, choć je również lubię np. duńskie „Ferbydelsen”, ale klasyki z dzieciństwa: „Ulice San Francisco”, „Columbo”, „Gliniarz i Prokurator”, czy kultowy „Moonlighting”.

W telewizji możemy Pana zobaczyć również w nowym serialu „Na noże”. Prywatnie też sprawdza się Pan w kuchni?

– Lubię stać przy ogniu, w erze indukcji najczęściej symbolicznym, ale jednak zmieniającym stan dorzucanych składników. Lubię obserwować, jak materia przekształca się w posiłek. Jak kolory się mieszają, jak zapachy zagarniają przestrzeń. Kuchnia to fantastyczne laboratorium, generujące przyjemność i to nie tylko własną, ale przede wszystkim tych, dla których gotujemy. To świetne narzędzie do budowania wspólnoty.

Poza filmem i serialem jest jeszcze oczywiście teatr. W czym obecnie można Pana zobaczyć na deskach Teatru Starego w Krakowie?

– Wciąż jeszcze gramy „Oresteję” Jana Klaty. To dla mnie zawsze ciekawe przeżycie. Ten spektakl to podróż. Po pierwsze – artystyczna, bo uważam, że jest to jeden z najlepszych spektakli tego reżysera, najbardziej uniwersalnych, na co dowodem niech będzie niesłabnąca jego popularność w dziewięć lat od premiery i to wśród widzów, którzy w chwili jego powstawania chodzili do przedszkola. Po drugie – jest to podróż w czasie, do moich początków w zawodzie. Orestes jest moją rolą dyplomową, co pozwala mi obserwować, jak zmienia się moje widzenie teatru, ale i sięgać do tych pierwszych energii, z którymi wchodziłem na profesjonalną scenę.

Każda rola uczy czegoś nowego, każda jest doświadczeniem, z którego coś aktorowi pozostaje. Czy, idąc tym torem, można powiedzieć, że uczy się Pan od swoich postaci?

– Tak. Teatr jest szansą na „przepróbowanie” sytuacji, stanów czy relacji, których doświadczenie w rzeczywistości mogłoby być niebezpieczne, a z drugiej strony zmusza do ciągłego zdobywania nowych umiejętności, o czym rozmawialiśmy na początku. A wszystko, by dzielić się z widzami radością życia, nadzieją i wiarą, miłością do ludzi, zwierząt, roślin czy skał. Od każdej z postaci uczę się przede wszystkim kolejnych sposobów na uwalnianie w sobie nieznanych pokładów energii życiowej.

Która z ról miała na Pana największy wpływ?

– Każda kolejna jest najważniejsza, bo przeglądają się w niej wszystkie poprzednie, a jednocześnie chce być całkowicie odrębna. Nowa postać jest kimś obcym wobec poprzedniczek, a przecież wyrasta z tego samego mnie. I najważniejsze, to z nią przebywam najistotniejszy czas - teraz.

Są jeszcze role, typy bohaterów, w których chciałby się Pan wcielić?

– Malarz, zagubiony detektyw, archeolog, fascynat teorii ufo, seryjny morderca, działający umysłem, dziadek... leśniczy. Lista jest jeszcze naprawdę długa.

Pana żona również jest aktorką. To ułatwia czy utrudnia życie rodzinne? Pomagacie sobie, czy rywalizujecie?

– Na szczęście jest naprawdę niewiele ról, o które moglibyśmy konkurować. Różnice okazują się również zbawienne poza sceną czy planem. W domu dość jednoznacznie dają do zrozumienia, że całość tworzymy przez uzupełnianie się i współpracę, oczywiście zdecydowanie pomaga w tym również miłość. (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

Fot. Archiwum Knock Knock Actors

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka