Mam czasem wrażenie, że osobom, z którymi przeprowadzam wywiady i staram się opisywać to, co mi przekazują, w pewnym sensie sprawia to ogromną satysfakcję, radość, ale też przynosi ulgę i nadzieję, że zagadka, z jaką żyją od lat, w końcu znajdzie rozwiązanie.
Taką zagadkową historią podzieliła się ze mną pani Władysława Palka, mieszkanka Osiedla Kąty w Chrzanowie. Ma nadzieję, że może ktoś rozpozna postać, o której opowiada. Pani Władysława wspomina:
– Wybuch wojny zastał ojca jako bezrobotnego. Tata w kampanii wrześniowej nie mógł być zmobilizowany. Był w wojsku, ale problemy zdrowotne z nogami nie pozwalały mu być żołnierzem. Jak większość mieszkańców Kątów, ojciec z rodziną zaczął uciekać przed okupantem. Udali się w swoje rodzinne strony, do Poręby. Jednak i tam dotarła okupacja, więc podjął decyzje o powrocie na Kąty.
– W Chrzanowie rządzili już Niemcy. Zgłosił się do nich, aby podjąć jakąś pracę. Pracując w Stelli, był formierzem. Niemcy wysłali go do pracy do Gliwic. Zostały mi dokumenty z tamtych lat, które to potwierdzają. Są jego dane, opłacał składki. Na tej podstawie mama mogła dostawać kartki żywnościowe. Porcje żywnościowe na kartkach były jednak małe i nie wystarczały na codzienne życie. Co ojciec przywiózł z Niemiec, trzeba było zamieniać na żywność. Tak było nie tylko u nas w domu, lecz także u większości rodzin na Kątach.
Taka sytuacja trwała aż do wyzwolenia Chrzanowa. To właśnie wtedy, po wyzwoleniu miasta, w okolicach „Fabloku” były koszary wojskowe, w których stacjonowało wojsko polskie. W fabryce stawili się niemal wszyscy pracownicy, chcąc zabezpieczyć swoje miejsca pracy. Podjęli zatrudnienie w bardzo trudnych warunkach. Przez trzy miesiące nie otrzymywali żadnej zapłaty, jedynie przydział 2 kg chleba i 1 kg mięsa. Natomiast młodzież z Chrzanowa, jak również z Kątów, często przebywała wśród żołnierzy, stacjonujących przy „Fabloku”. Z niektórymi się zaprzyjaźnili, a w szczególności z ich kucharzem. Pomagali mu np. w obieraniu ziemniaków, rąbaniu drewna lub w innych pracach. Za pomoc dostawali trochę ziemniaków do domu, również mogli sobie pojeść na miejscu. Pani Władysława wspomina:
– Wśród młodzieży z Kątów był mój brat, Józef Graboś. To właśnie jego dużą sympatią darzył ów kucharz i ciężko mu było się z nim rozstać. Żołnierz-kucharz chciał coś dać na pamiątkę bratu, ale jak to żołnierz, który uczestniczył w bojach o wyzwolenie Polski, nie miał nic takiego, co by było pamiątką po ich spotkaniach. Posiadał tylko swoje zdjęcie, które towarzyszyło mu przez cały szlak bojowy i właśnie to zdjęcie dał mojemu bratu. Nie podpisał się nazwiskiem i imieniem, napisał tylko „kucharz”. Mam to zdjęcie do dzisiaj. Co pewien czas, podczas naszych rodzinnych spotkań brat wracał wspomnieniami do postaci kucharza. Nie spotkał się z nim po wojnie i żałował, że nie ma na zdjęciu zapisanego jego imienia i nazwiska. Ja chyba już też nigdy nie dowiem się, jak miał na imię i jak się nazywał. Nie dowiem się, jak potoczyły się jego dalsze losy […].
A może po ukazaniu się tego artykułu ktoś rozpozna tę postać żołnierza-kucharza i podzieli się z nami jego dalszą historią?
Roman Madejski