niedziela, 7 lipca 2019 10:00

Chrzanów: W czasie wojny ciekawość można było przypłacić życiem. Historia we wspomnieniach

Autor Anna Piątkowska-Borek
Chrzanów: W czasie wojny ciekawość można było przypłacić życiem. Historia we wspomnieniach

Jak wyglądało wyzwolenie Chrzanowa?

Pamiętacie historię pszczelarza z chrzanowskich Kątów, którego pszczoły uratowały przed wywózką do obozu w Oświęcimiu? Zdarzenie to opowiedział pan Henryk Buczek. Kolejna historia, jaką przypomniał, jest równie ciekawa.

Droga leśna od ulicy Kopanina w stronę „Grobli” była często używana przez żołnierzy niemieckich ze względu swoje położenie. Znajdowała się blisko obecnej ulicy Oświęcimskiej, a biegła przez las. Między nią a ulicą Oświęcimską była niemiecka artyleria przeciwlotnicza – taka sama jak na „Wójtowej górze”. Gdy zaczęły się naloty na rafinerię w Trzebini, również Niemcy ostrzeliwali z tych dział samoloty amerykańskie.

Jak wspomina pan Henryk, z bratem obserwował ostrzał samolotów ze strychu, przez okienko w szczycie swojego domu. Ojciec pana Henryka, Wiktor, służył w II pułku lotniczym, więc dużo opowiadał dzieciom o samolotach. Pan Wiktor został zmobilizowany przed wybuchem II wojny światowej, ale zanim dotarł do swojej jednostki, prawdopodobnie w Puławach, Niemcy zajęli już te tereny i musiał wracać do domu.

Gdy zaczęło się wyzwolenie Chrzanowa, Niemcy uciekali w stronę Kątów, a następnie dalej na Śląsk. W domu pana Henryka przez krótki okres mieszkali oficerowie niemieccy. Rodzina Buczków w jednym pokoju, a oficerowie w drugim.

Tak moment wyzwolenia wspomina pan Henryk:

„[...] Na stole widziałem porozkładane mapy. W pewnym momencie do domu przybiega żołnierz niemiecki, informując, że Rosjanie są już niedaleko mostu nad ulicą Leśną, mostu należącego do kopalni „Matylda”. Oficerowie niemieccy zwinęli mapy wraz z obrusem, zabrali, co mogli i zaczęli uciekać w stronę lasu. Nie wybiegali na ulicę, skakali przez płot.

Wraz z oficerami niemieckimi mieszkał u nas lotnik, Czech. Prawdopodobnie był w stopniu pułkownika. Opowiadał, że został zestrzelony gdzieś w naszych okolicach i że ma w sobie 27 odłamków. Nie dostał się do swojej jednostki i wracał z żołnierzami niemieckimi. Był cały zabandażowany. Podczas ucieczki Niemcy go zostawili. Sam zaczął uciekać, lecz rany, jakie miał, znacznie mu to utrudniały. Został zastrzelony przez Rosjan na łąkach między ulicą Polną, a ulicą Spacerową. Co stało się z jego ciałem, tego nie wiem.

Po kilku minutach od ucieczki Niemców, było słychać łamiące się balaski w płocie. Wokół naszego domu rozległy się strzały z karabinów maszynowych. Żołnierze sowieccy strzelali w stronę uciekających Niemców. Gdy przestali strzelać, dwóch z nich zapukało do okna. Kazali otworzyć drzwi. Nie chcieli żywności, pytali tylko o Niemców. Usłyszeliśmy od nich bardzo ważne ostrzeżenie, które będę zawsze pamiętał: „Uważajcie, my jesteśmy z Leningradu i z naszej strony nic Wam nie grozi, ale za nami idzie hołota (takiego słowa użyli). Oni gwałcą, kradną i wszy mają.”

Posiedzieli z nami chwilę w domu, kazali napalić w piecu i po jakimś czasie poszli. Chrzanów był wolny.

Kilka dni po odejściu Rosjan z naszego domu obecną ulicą Śląską w stronę Jaworzna jechały rosyjskie kolumny wojskowe. Z bratem chcieliśmy je zobaczyć. Nasz dom znajdował się i znajduje przy byłym przejeździe kolejowym. Wyszliśmy więc, udając się w stronę ulicy Śląskiej. Doszliśmy do przejazdu kolejowego i nagle usłyszeliśmy z lasu strzały z działa. Okazało się, że w lesie zostało jeszcze jedno działo i jacyś żołnierze niemieccy zaczęli strzelać w stronę przejeżdżającej ulicą Śląską kolumny wojskowej Rosjan. Jeden pocisk nie doleciał, wybuchł między ulicą Leśną, ulicą Polną, a murem przy kopalni „Matylda”, uszkadzając jeden z domów. Ten dom stoi do dzisiaj.

Nie wiem i nie mogę zrozumieć, dlaczego strzelano właśnie wtedy, gdy my wyszliśmy z domu. Jakiś zbieg okoliczności. Pocisk wybuchł w momencie, gdy ja z bratem byliśmy przy przejeździe kolejowym. Podmuch wybuchu nas przewrócił. Byliśmy przerażeni. Brudni, obsypani ziemią ze śniegiem. Mogliśmy zginąć.

Nie zdążyliśmy wrócić do domu, gdy ulicą Polną w stronę lasu biegli żołnierze rosyjscy. Było widać wśród nich duży niepokój. Upłynęło około 30 minut, gdy ci sami Rosjanie wracali z lasu, ale już nie sami. Prowadzili dwóch żołnierzy niemieckich. Z tego co się później dowiedziałem, byli to ci, którzy strzelali z działa. Byli ranni, ale zamiast bandażem, owinięci byli papierem toaletowym.

Oglądaliśmy później przejazd rosyjskich kolumn wojskowych, ale mieliśmy świadomość, że to oglądanie mogliśmy przypłacić życiem.”

Roman Madejski

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka