czwartek, 6 czerwca 2019 14:44

Historia pewnego zegara. Rozdział III. Odcinek 15

Autor Bernard Szwabowski
Historia pewnego zegara. Rozdział  III. Odcinek 15

Uczestnicy zaczęli się rozglądać po sali, zrobiło się zamieszanie i prowadzący naradę musiał przerwać. Był to wysoki, dobrze zbudowany człowiek, całkiem łysy. Spojrzał w głąb sali i zobaczył wyraźnie śpiącego na siedząco bardzo dobrze znanego mu Michała referenta jednej z Gromadzkich Rad. Doszedł do niego, szarpie go za rękaw i mówi: Michał!, Michał!, a Michał nic. Wreszcie po kilku zawołaniach coraz to głośniejszych ów Michał podniósł lekko głowę, spojrzał z pode łba na budzącego i donośnym głosem powiedział: Łysy i głupi, spuścił głowę w dół i śpi dalej. Wszyscy zebrani ryknęli śmiechem trudnym do opanowania. Na sali zrobił się totalny zamęt, siedzący powstawali z krzeseł, jednym słowem harmider na wysoką skalę. Niektórym już się odechciało szkolenia i chętnie pojechaliby do domu, inni wyszli zapalić papieroska, jeszcze inni wyjęli kanapki i zaczęli się posilać. Tego było już za wiele.

Piętnaście minut przerwy, zarządził kierownik i kazał swoim pracownikom niewyspanego człowieka wyprowadzić. Dwóch równie wysokich chłopaków podeszło do Michała, wzięli go pod pachy z obu stron i wyprowadzili do innego pomieszczenia, a stamtąd kazano mu jechać tam, skąd przyjechał. Michał chyba to wszystko zrozumiał i chyba pożegnał stanowisko referenta skupu albo jego pożegnano, bo do końca narady nie wrócił i nie widziałem go już nigdy na innych naradach, których do końca mojej pracy na stanowisku referenta skupu, było bardzo wiele. Tu należy się krótkie wyjaśnienie, że referenci skupu byli nazywani również rachmistrzami skupu, której to nazwy używano w oficjalnych pismach, aktach.

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku rolnictwo było sterowane centralnie. Zapamiętałem częste wypowiedzi I Sekretarza KC PZPR Władysława Wiesława Gomułki na różnych ku temu okazjach do rolników, który mówił: „rola Wasza, ale wola nasza”, nic dodać nic ująć. To króciutkie jedno zdanie świadczyło o wszystkim.

Natomiast Edward Gierek, który objął ster władzy po Władysławie Gomułce miał trochę inne zdanie i za jego sekretarzowania w latach siedemdziesiątych obowiązkowe dostawy zostały zniesione.

I Sekretarz KC PZPR Edward Gierek w swych przemówieniach i obietnicach lubił się odwoływać do Narodu słowami: Towarzysze pomożecie? Ludzie zwykle odpowiadali: Pomożemy i na tym się kończyło. To jego słynne „pomożecie” było znane w całej Polsce, a także i za granicą. Zwracając się do ludu o pomoc,  sam też lubił pomagać.

Pamiętam krążącą w tym czasie taką historyjkę: Warszawa, jedna z ulic, a na niej sklep mięsny. W sklepie i przed sklepem tłumy ludzi, kolejka na całej długości ulicy. Okres przedświąteczny, więc ludzie stoją, żeby coś kupić. Wtem ulicą jedzie limuzyna z Edwardem Gierkiem. Sekretarz, kiedy zobaczył tłum ludzi pyta kierowcę, czy nie wie co tam się dzieje, kierowca odpowiada, że nie wie. Więc Gierek polecił mu zatrzymać się jak najbliżej, tam gdzie jest to tylko możliwe. Po chwili kierowca znalazł miejsce i się zatrzymał. Sekretarz Gierek wysiadł i idzie do tłumu. Zanim doszedł, ludzie go już z daleka rozpoznali i witali go znanym w całej Polsce dzień dobry. Także samo odpowiedział sekretarz i zaczął ich wypytywać: Za czym wy tu stoicie? Jak to za czym? Idą Święta za mięsem stoimy i za wędliną - odpowiadają. A długo już tak stoicie? - zapytał. Ja dwie godziny - odpowiada starsza pani. Ja godzinę - odpowiada jakiś pan - I nie wiadomo ile jeszcze musimy stać - narzekają ludzie. Ja już nie mogę wystać, tak bolą mnie nogi - krzyczy ktoś z tłumu. Jeden chaos się zrobił. Gierek wysłuchał narzekań i mówi: Tak być nie może, zaraz wam pomogę. Powiedział Do widzenia, wsiadł w samochód i pojechał. Za niespełna pół godziny podjeżdża pod sklep duża chłodziarka, za nią druga i trzecia. Ludzie widząc to, nie kryli zadowolenia, towarzysz Gierek pomógł, mówili, a niektórzy zaczęli nawet skandować: Niech żyje towarzysz Gierek. Tymczasem z szoferki wyskakują rośli robotnicy, otwierają tylne drzwi i ludziom ukazują się pełne chłodziarki załadowane ławkami. Robotnicy biorą te ławki i zanoszą dla stojących w kolejce ludzi, zapraszając ich: Siadajcie, to pomoc od Edwarda Gierka, żeby was nogi nie bolały, bo możecie jeszcze długo postać.  Niektórzy klęli po cichu, inni płakali, a niektórzy nie chcieli siedzieć na tych ławkach. To stójta - było słychać głosy - co mógł, to zrobił, obiecał pomóc i pomógł. Każda pomoc jest dobra.

Szkolenia i narady odbywały się również w Kielcach w Wojewódzkim Ośrodku Szkoleniowym na ulicy Armii Czerwonej.

Obecnie ulica ta nazywa się Bodzentyńska, a zmiany nazwy dokonano po 1989 roku. Wymieniony ośrodek szkoleniowy znajdował się prawie na końcu tej ulicy, gdzie była mała zabudowa, cisza i spokój. Uważam, że było to dobre miejsce na szkolenia jednodniowe i dłuższe, gdyż był przystosowany do zamieszkania. Był to dość spory budynek, który na parterze posiadał duży hol, biura i wzdłuż jednego z korytarzy pokoje noclegowe dobrze wyposażone jak na te czasy. Na piętrze znajdowała się dość obszerna sala wykładowa ze stołami ustawionymi podłużnie i krzesłami przy nich. Szkolący się mógł rozłożyć na stole wszelkie pomoce do nauki, zeszyty, książki i swobodnie robić notatki. Tam też w pobliżu znajdowało się jakieś pomieszczenie biurowe i również długi jak na parterze korytarz, z którego były wejścia do pokoi noclegowych. W suterenie zaś była kuchnia, pomieszczenie ze stolikami do konsumpcji, a obok sala bilardowa niemal w każdej wolnej chwili wypełniona chętnymi do gry. Tam też trochę dalej były łazienki z prysznicami, gdzie szkolący się kursanci mogli się odświeżyć, były bardzo przydatne szczególnie dla tych, którzy zamieszkiwali tam na dłużej. Na korytarzach w pokojach i wszędzie były zainstalowane głośniki, z których w każdej wolnej chwili, na przerwach oraz po zajęciach rozbrzmiewały piękne melodie lat sześćdziesiątych właśnie. Najbardziej utkwiły mi w głowie takie oto piosenki, które szły na okrągło i które zapamiętałem na zawsze.

Pierwsza:

Powiedz mamo, czy jeszcze wyjdę za mąż,

Wciąż cię pytam i pytam o to samo,

A ty ciągle milcząco kręcisz głową,

Ach daję słowo mam już tego dość.

Okiem mrugnę, już młodość minie

O jakże smutno samej dziewczynie.

Minie młodość cóż pocznę wtedy,

Już od tej biedy głowa pęka mi.

Druga, którą śpiewał Eugeniusz Bodo:

Umówiłem się z nią na dziewiątą

Tak mi tęskno do niej już.

Pójdę, wezmę od szefa akonto,

Kupię jej bukiecik róż.

Potem kino kawiarnia i spacer

W księżycową piękną noc

I będziemy szczęśliwi weseli,

Aż przyjdzie północ i nas rozdzieli

I umówię się znów na dziewiątą,

Na dziewiątą tak jak dziś.

Jak już wspomniałem na parterze był hol i wydzielone z niego jedno pomieszczenie, oddzielone od korytarza szklaną ścianką i takimi też drzwiami.W tym pomieszczeniu też odbywały się szkolenia, ale ja najbardziej zapamiętałem go z tego, że tam odbywały się wieczorki zapoznawcze, a także pożegnalne i nie tylko, bo często  po wykładach można było włączyć płytę z dobrą melodią i potańczyć dla relaksu, a tym samym przewietrzyć umysł po całodniowym słuchaniu nowości w przepisach i innych. Na zewnątrz budynku rosła dobrze przystrzyżona trawa i młode niedawno posadzone iglaki. Z drugiej zaś strony było boisko do gry  w siatkówkę, które często było wykorzystywane oczywiście w miesiącach letnich. Ja pierwszy raz w tym ośrodku byłem w 1963 roku na dwutygodniowym szkoleniu rachmistrzów skupu, gdzie jeszcze wszystko było nowe, gdyż był on niedawno wybudowany.

Ciąg dalszy nastąpi

Zdzisław Kuliś

Zdjęcie nr 1. Uczestnicy kursu rachmistrzów skupu w Ośrodku Szkoleniowym .  Prezydium Wojewódzkiej  Rady Narodowej w Kielcach. Młodzieniec u góry zaznaczony niebieską strzałką to ja Zdzisław Kuliś.

Zdj. nr 2.      Świadectwo ze szkolenia w czasie od 17 kwietnia do 3 kwietnia 1963 r.

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka