czwartek, 13 czerwca 2019 14:27

Historia pewnego zegara. Rozdział III. Odcinek 16

Autor Bernard Szwabowski
Historia pewnego zegara. Rozdział  III. Odcinek 16

W tym czasie jak się pojechało  z Kazimierzy Wielkiej na taki kurs, to tak jak za morze.

Przyjechać do domu w tygodniu nie opłaciło się, bo sama jazda pochłonęła w obie strony pięć godzin, a trzeba by było cudu, żeby na drugi dzień na godzinę ósmą zdążyć dojechać do ośrodka. Telefonować do domu też nie można było, bo gdzie? Telefon był tylko w Gromadzkiej Radzie, a i z ośrodka szkoleniowego też nie bardzo można było, bo telefon był tam tylko w biurze i na dyżurce, więc nie mógł być przeznaczony do pogaduszek, chyba, że w pilnej lub ważnej sprawie, to lepiej już było siedzieć tam bez kontaktu cały tydzień i po tygodniu wrócić do stęsknionej rodziny jak bohater.

Po latach ośrodek ten nazwano przez złośliwych Sołtysówką, oczywiście nieoficjalnie, a to przez to, że często tam szkolili się pracownicy Gromadzkich Rad, a Gromadzkie Rady były we wsiach, a wieś kojarzy się z sołtysem, no i tak powstała Sołtysówka. Po roku 1989 ośrodek ten został zlikwidowany, a obiekt przeznaczono na przedszkole lub inny jakiś ośrodek dla dzieci. Od tej pory kursanci prowadzili, że się tak wyrażę życie tułacze, albowiem szkolenia były organizowane w każdej możliwej sali na terenie Kielc, tam gdzie organizatorzy zdołali taką salę na odpowiedni dzień i godzinę znaleźć.

Były też szkolenia w sali konferencyjnej w okrąglaku przy Urzędzie Wojewódzkim, ale niezbyt często ponieważ bywała zajęta. Nie tu, to tam zawsze jednak jakaś sala na terenie dużych Kielc się znalazła. Gorzej, kiedy trzeba było zorganizować kurs stacjonarny kilkudniowy, a nawet dwutygodniowy, wtedy był problem. Do tego celu wykorzystywano nawet Ośrodek Szkoleniowy klubu łuczniczego Stella w Słowiku, który mieścił się około dziesięć kilometrów od centrum Kielc w stronę Chęcin. Tam byłem stacjonarnie kilka razy. Obiekt ładny, duży, na zewnątrz były stanowiska strzelnicze, specjalne tarcze do strzelania z łuku. Była też duża hala, przystosowana do strzelania z łuków zimą lub w innej porze roku, kiedy na polu nie pozwalały warunki atmosferyczne. Najważniejsze jednak dla nas kursantów były pomieszczenia do zakwaterowania i przyzwoita sala wykładowa. Tam to wszystko było, a i kuchnia też. Każde szkolenie powyżej trzech dni kończyło się egzaminem. Dlatego niech sobie ktoś nie pomyśli, że tam się jeździło na wczasy, może w pewnym sensie też, ale trzeba było się uczyć, żeby pomyślnie wypaść na egzaminie i nie przynieść wstydu sobie i Gromadzkiej Radzie, a w późniejszych czasach gminie.

Nie zapomnę sobie jednego z takich egzaminów w latach siedemdziesiątych kiedy główny księgowy budżetu województwa, pochodzący z powiatu kazimierskiego zostawił nas wszystkich mężczyzn z naszego powiatu na koniec, a kiedy nas wreszcie poproszono powiedział: no wchodźcie „orły”. Nie wiem jak innym, ale mnie tak to podziałało na nerwy, że miałem ochotę mu się „odwdzięczyć”, ale tam nie wypadało. Mnie się wydawało, że on to powiedział z pewną pogardą. Weszliśmy z pokorą, coś tam chyba bąknąłem: to się zaraz okaże i okazało się. Wszyscy zdaliśmy na bardzo dobry.

fot :  – Zaświadczenie ze szkolenia

Tymczasem powróćmy do nowo wybudowanego budynku świetlicy wiejskiej w Donosach i przeprowadzce do niego ze starej oficyny podworskiej. W pomieszczeniu, w którym urzędował referent skupu - Zdzisław Kuliś nad drzwiami wejściowymi zawisł wspomniany ów zegar. Była to jego pierwsza przeprowadzka. Po przeprowadzce został gruntownie oczyszczony z kurzu i innych nieczystości z poprzedniego starego podworskiego pomieszczenia, a kluczyk do nakręcania spoczął na jego górnej ściance. Oj wesolutko się z nim pracowało przy rytmicznym jego cykaniu i wtórze ptasiej muzyki, kiedy to latem przez otwarte okna wpadała do pomieszczenia. A drzew szczególnie od strony południowej w pobliżu budynku nie brakowało.

W tejże świetlicy tętniło życie kulturalne. Działał zespół teatralny, który wystawił kilka sztuk w świetlicy i okolicznych wioskach. Zespół teatralny tworzyli ludzie dorośli w większości żonaci, posiadający już spore dzieci. Próby odbywały się przeważnie zimą. Pamiętam siarczysty mróz i śnieg po kolana jak szedłem na próbę do świetlicy z mojego miejsca zamieszkania, jeszcze w tym czasie w starym dworku. Ponieważ świetlica była duża, trzeba było palić od rana, aby takie pomieszczenie ogrzać. Jeżeli w tym czasie poza próbą do przedstawienia nic się więcej w świetlicy nie odbywało, więc nie było sensu dla samej próby palić cały dzień, bo i z opałem nie było za wesoło.

W takiej sytuacji na próby zbieraliśmy się w warsztacie stolarskim u Mieczysława Falęckiego, brata Stefana, który był przewodniczącym Gromadzkiej Rady. Tam palił się piec zwany trociniakiem, który załadowany trocinami, których w warsztacie stolarskim nie brakowało dawał ciepełko, że aż się na pole wyjść nie chciało. A gdy nastała wiosna wszędzie zrobiło się ciepło powróciliśmy do prób w świetlicy. Pierwszą sztukę jaką wystawiliśmy, to był „Kuba Gąsior” wg Dygasińskiego. W tej sztuce grałem barmana Szuleckiego. Tak na próbach jak też premierowym występie zdarzały się różne śmieszne scenki i powiedzonka, nie mające nic wspólnego z prawdziwym tekstem. Wywoływało to wśród nas salwy śmiechu. W tejże sztuce „Kuba Gąsior” jeden z aktorów miał powiedzieć do drugiego z którym prowadził rozmowę : Co cię tak zawarło? , a on zamiast tego powiedział: Co cię tak zwarło? Chociaż publiczność na to nie bardzo zareagowała, gdyż widocznie nie bardzo zrozumiała o co chodzi, to my którzy byliśmy na scenie, znając sztukę na pamięć wybuchnęliśmy śmiechem, ale szybko przeszliśmy dalej kontynuując przedstawienie i jakoś wybrnęliśmy z tej sytuacji. Następną sztuką były „Grube Ryby” Bałuckiego w której grałem jednego ze starych kawalerów o nazwisku Wistowski. Z tą sztuką występowaliśmy na eliminacjach powiatowych gdzie zajęliśmy pierwsze miejsce. W ostatniej fazie przygotowań do występu jako reżyser pomagał nam pan Stanisław Podgórski, który był nauczycielem w Liceum Ogólnokształcącym w Kazimierzy Wielkiej. Miał on wielkie zamiłowanie do aktorstwa i wiele sztuk w jego reżyserii było wystawionych w liceum w Kazimierzy Wielkiej, gdzie aktorami byli uczniowie, ale też dorośli mieszkańcy Kazimierzy Wielkiej.

Oni też zagrali sztukę pt. „Grube Ryby”, a zdjęcie z jednej ze scen znalazło się w moim posiadaniu, które z przyjemnością czytelnikom prezentuję.

fot : Scena ze sztuki „Grube ryby” Bałuckiego wystawiona w Kazimierzy Wielkiej przez tamtejszych mieszkańców.

Otóż na tym zdjęciu jest scena gdzie tańczono kadryla. Skrzypek gra melodię, a pozostali tańczą. Para najbliżej skrzypka z lewej strony to Wistowski z panienką, który popisuje się tańcząc, tym samym chce pokazać swoją wyższość. Jak już wspomniałem rolę Wistowskiego w naszym przedstawieniu grałem ja, a skrzypkiem, który przygrywał był Stanisław Wolicki. Przygotowywaliśmy jeszcze „Ożenek” Gogola, ale dalsze prace nad tą sztuką przejęła młodzież.

Zdzisław Kuliś

Dalszy ciąg nastąpi

KSIĘGOWOŚĆ

Już dawno nauczyłem się księgować

I nie miałem z tym żadnych trudności.

Wystarczy czystość zapisów zachować

I zapamiętać konta potrzebne do księgowości.

Każde konto, to jakoby dwa.

I jest to zasadniczym kanonem,

Że konto dzieli się na winien i ma,

Potocznie mówiąc lewą i prawą stronę.

Mając długopis i dobre wkłady

Zapisujemy w księdze „Dziennik główna”,

Przestrzegając tej prostej zasady,

By strona lewa była prawej równa.

Księgujemy budżetowe wydatki

I wszystko to co wpływa.

Równiutko do każdej kratki

Aktywa i pasywa.

W budżecie obowiązuje klasyfikacja.

Inaczej mówiąc jego podziały.

Jest to swego rodzaju specyfikacja,

A w niej paragrafy, działy i rozdziały.

Dział to gałąź gospodarki narodowej

Cząstka całego kapitału.

Oznaczony cyfrą w klasyfikacji budżetowej

I trzeba ściśle przestrzegać tego podziału.

Nazwy resortów to rozdziały,

A rodzaj zakupów, to paragrafy(szafy).

I choćbyś miał pieniędzy worek cały

Nie kupisz nic jak będzie z innej ”szafy”

Zdzisław Kuliś

Donosy, sierpień 2012 r.

.

Zdjęcia ze zbiorów autora.

Zdzisław Kuliś

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka