czwartek, 24 października 2019 12:43

Historia pewnego zegara. Rozdział IX. Odcinek 34 : Odskocznia od pracy i praca społeczna

Autor Bernard Szwabowski
Historia pewnego zegara. Rozdział  IX. Odcinek 34 : Odskocznia od pracy i praca społeczna

W niedługim czasie poczuliśmy się bardziej rozmowni, humor nam dopisywał, kurs poza nami, egzamin też, tylko do domu daleko. To było latem.

Autobus do Kazimierzy Wielkiej miałem o godzinie osiemnastej, a później o dwudziestej, więc czasu trochę było. W pewnej chwili Marian Zieliński zaproponował abyśmy poszli do jego nowego mieszkania, które niedawno otrzymał. Zrozumieliśmy, że chciał nam go pokazać, a jednocześnie się pochwalić. Dziewczyny postarały się oczywiście o dość obfite zaopatrzenie, które umieściły w swoich torebkach i poszliśmy. Nie było to zbyt daleko, na Czarnowie. Kiedy doszliśmy całą paczką pod właściwy adres, zobaczyliśmy nowiutkie mieszkanie kilkupokojowe, umeblowane kompletnie, aczkolwiek jeszcze nie zamieszkałe. Zapach świeżutkiej farby rozchodził się jeszcze w pomieszczeniach, aż miło było tam posiedzieć. Gospodarz szybko otworzył okna i zajął się gotowaniem wody na herbatę. Panie zręcznie napełniały szklanki. Jednym kawa a drugim herbata. Jakaś zakąska i coś tam jeszcze do przepicia.

Fot. nr 1. Pracownicy Wydziału Finansowego: od lewej Zdzisław Kuliś, Anna Noga, Ryszard Wątek, Zofia Curlej, Lucyna Gręda, Kazimierz Stopnicki.

Siedzieliśmy i gawędziliśmy, zapominając o Bożym Świecie. Marian włączył adapter z pięknymi nagraniami lat sześćdziesiątych, czas płynął, a wraz nim godziny. Z letargu obudziliśmy się dopiero, kiedy tak jakoś szaro zrobiło się za oknami. Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza. Mój autobus już dawno pojechał, dwie panie poszły do pociągu, który miał jechać przed godziną dwudziestą drugą w stronę Jędrzejowa, Niedziela poszedł pieszo na mieszkanie w Kielcach, gdzie mieszkał, a my we trójkę zostaliśmy w Mariana mieszkaniu. Posiedzieliśmy jeszcze około godzinę, Marian przygotował nam miejsca do spania i poszliśmy spać. Innego wyjścia nie było. Wszystko w tym mieszkaniu było, tylko nie było telefonu. O komórkach nie było nawet mowy. Żona wiedziała, że w tym dniu mam przyjechać, ale nie mogłem jej powiadomić, że nie przyjadę i różne myśli przychodziły jej do głowy, dlaczego nie przyjechałem. Już w tym czasie mieliśmy w domu telefon, był założony w roku 1977. Był to trzeci telefon we wsi Donosy. Ja natomiast wstałem przed godziną piątą rano, poszedłem na ulicę Mielczarskiego do autobusu, który odjeżdżał do Kazimierzy Wielkiej o godzinie piątej. W tym czasie był budowany nowy dworzec w Kielcach,  którego budowa trwała dziesięć lat i autobusy tymczasowo odjeżdżały z ulicy Mielczarskiego. Przyjechałem do Kazimierzy Wielkiej na godzinę siódmą trzydzieści i z powodzeniem zdążyłem do pracy. Pierwszą czynność jaką uczyniłem, to wykonanie telefonu do domu, zanim jeszcze żona pójdzie do pracy. Powiadomiłem, że jestem cały i zdrowy, a resztę opowiem jak przyjdę po pracy.

ROZDZIAŁ  X

I tak mijał czas, praca, dom, działka, praca i tak w kółko. Nadszedł rok 1976. Już dużo wcześniej dochodziły słuchy, że będzie likwidowana gmina Wielgus jedna ze starych przedwojennych gmin, która jeszcze się utrzymała. I tak też się stało. Gminę zlikwidowano i znów wszystkie akta i całe wyposażenie trzeba było przewozić. Ale ja już udziału w tym nie brałem. Jak ich zlikwidowali, to niech się sami przewiozą, pomyślałem. Natomiast akta dotyczące księgowości musiałem przyjąć protokolarnie, natomiast pozostałe przekazano do poszczególnych referatów. Jeszcze dobrze się nie przyzwyczaiłem i nie ochłodłem po przyjęciu Miasta w ubiegłym roku, a już nowa robota zwaliła się na głowę. I znów sumowanie tych poszczególnych sprawozdań, bilansów, majątku gminnego i siedzenie w pracy po godzinach.

W Wielgusie wieloletnim sekretarzem gminy był Ryszard Wątek. Kiedy zlikwidowano gminę, nie bardzo wiadomo było gdzie go umieścić. Kilka miesięcy obijał się tam gdzieś w wydziale Organizacyjnym, aż wreszcie znalazło się miejsce. Wtedy w Urzędzie Miasta i Gminy funkcjonowały już wydziały. Kierownikiem Wydziału Finansowego był Adam Noga, który uprzednio był sekretarzem. Ten pan Adam Noga nie bardzo siebie widział na stanowisku kierownika wydziału finansowego i szukał sobie pracy innej poza gminą. I po pewnym czasie znalazł. Odszedł też na dyrektora Banku Spółdzielczego, jak jego poprzednik Stanisław Ściupider, tylko nie do Kazimierzy Wielkiej lecz do Wiślicy. I tym sposobem zrobiło się miejsce kierownika Wydziału Finansowego w Urzędzie Miasta i Gminy w Kazimierzy Wielkiej, które objął Ryszard Wątek. Był to swojski chłop z wiochy jak my wszyscy, ale czasami zgryźliwy. Niektórzy mylili i nawet on sam, że kierownik Wydziału Finansowego jest moim przełożonym, ale w świetle prawa tak nie było. W świetle prawa ja byłem głównym księgowym Miasta i Gminy, a nie Wydziału Finansowego, więc podlegałem bezpośrednio Naczelnikowi Gminy.

Od młodych lat rwałem się do ludzi, do jakiejś organizacji, żeby można było trochę popracować społecznie, a nie siedzieć w domu z założonymi rękami. Jak tylko zapamiętałem w moim domu rodzinnym zawsze była prenumerowana gazeta Gromada – Rolnik Polski, przez to łączność ze światem zawsze była i wiadomości też, takie jakie w tym czasie można było przeczytać. Zapamiętałem nawet adres redakcji Gromady: Warszawa ul. Smolna 12.

W 1958 roku przy pomocy Sylwestra Wojtasika, który w tym czasie był przewodniczącym Powiatowego Związku Młodzieży Wiejskiej w Kazimierzy Wielkiej, późniejszego długoletniego nauczyciela i kierownika, a później dyrektora Szkoły Podstawowej w Kamieńczycach założyłem w Chruszczynie Wielkiej Koło Związku Młodzieży Wiejskiej, zostając jego przewodniczącym i w tym też czasie zostałem przyjęty do Ochotniczej Straży Pożarnej, która w Chruszczynie Wielkiej działała od dawna, a założycielem jej był Jan Maniak długoletni kierownik Szkoły Podstawowej w Wielgusie, żołnierz Armii Krajowej i ostatni komendant w rejonie Pińczowskim.

Fot. nr 2. Pierwszy z lewej Sylwester Wojtasik na przyjęciu weselnym.

W kole ZMW zaczęliśmy nawet nieźle pracować, organizując spotkania i wyjazdy na różnego rodzaju imprezy, które były organizowanie przez Związek Powiatowy. Zrobiliśmy nawet jedną zabawę taneczną na wolnym powietrzu, aby uzyskać jakieś środki na bieżące potrzeby Koła, która nam się bardzo udała. W OSP natomiast zostałem zapoznany ze statutem straży i potrzebami jej działalności, a wczesną wiosną ćwiczyliśmy marsz w zwartym szeregu, jako, że zbliżało się Święto 1 Maja i mieliśmy zamiar brać udział w pochodzie, który corocznie odbywał się w Kazimierzy Wielkiej, a straże były jego dużą atrakcją. Tak w Kole ZMW, jak i w straży byłem bardzo krótko, ponieważ w roku 1959 wyjechałem do Nowej Huty pod Krakowem i nigdy już do mojej wioski rodzinnej na stałe zamieszkanie nie wróciłem, a koło ZMW rozpadło się i nigdy się nie podniosło. Natomiast OSP istnieje do dnia dzisiejszego. W Nowej Hucie pracowałem niespełna dwa lata i po powrocie zamieszkałem w Donosach, gdzie mieszkam do dnia dzisiejszego zawierając wcześniej związek małżeński z Janiną Niedbała. Do ZMW już nigdy nie wróciłem, ale do straży tak.

Ciąg dalszy nastąpi Zdzisław Kuliś

CO  KAPITAN  POWINIEN

Ten okręt Świata,

Na którym płyniemy

Przez tak długie lata,

To dom w którym żyjemy.

Ma być dobrze prowadzony,

Przez mądrego kapitana.

Szczególną troską otoczony,

A załoga odpowiednio dobrana.

Dobry kapitan statku

Ma się wsłuchiwać w głos załogi.

I nie może w żadnym wypadku

Zbaczać z obranej drogi.

Fachowo ocenić sytuację,

Gdy statek zagrożony.

Toż mamy demokrację,

A kraj w kryzysie pogrążony.

Rozważyć czego nie czynić,

A co czynić można.

Przy tym innych nie winić,

Działać starannie, ale z ostrożna.

A gdy zacznie przeciekać,

Należy go ratować.

Na cud żaden nie czekać.

Spokój i rozsądek zachować.

Zmobilizować załogę

Póki jeszcze płyniemy.

Trzeba wylewać wodę,

W przeciwnym razie utoniemy.

Zdzisław Kuliś

Donosy, grudzień 2012 rok

Zdjęcia ze zbiorów autora.

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka