piątek, 23 czerwca 2017 18:12

Zawsze będziemy wśród ludzi. Rozmowa z Jerzym Stuhrem

Autor Redaktor Techniczny
Zawsze będziemy wśród ludzi. Rozmowa z Jerzym Stuhrem

Wspomniał pan kiedyś, że do wykonywania zawodu aktora niezbędna jest „natura dziecka”. Co to właściwie oznacza?

Jerzy Stuhr: Nieco zweryfikowałbym moją wypowiedź: trzeba umieć wydobyć z siebie umiejętność patrzenia na świat oczami dziecka. Potrafi ono widzieć rzeczywistość przez pryzmat własnej wyobraźni. Ten sposób postrzegania musi mieć w sobie nie tylko aktor, ale każdy, kto chce coś stworzyć. Jest w tym pewna świeżość spojrzenia, umiejętność przemienienia często szarej i nieciekawej rzeczywistości. Nawet teorie aktorskie – jak np. metoda Stanisławskiego – też na tym bazują, naukowo określa się je „okolicznościami założonymi”. Co to oznacza? Że potrafię znaleźć się w „świecie bajki”, właśnie w okolicznościach założonych, które np. zakłada autor, lub sam je stwarzam, i potrafię czuć się w owych okolicznościach jak w świecie realnym. To właśnie potrafią dzieci. Tę umiejętność zatraca się w okolicach jedenastego-dwunastego roku życia – zauważam to w przypadku moich dzieci, moich wnuków. Pojawia się zmiana zainteresowań, wstyd, „cywilizacyjne obrośnięcia”. W przypadku studentów szkoły teatralnej apeluję do ich wyobraźni. Na wydziale reżyserii filmowej, kiedy układamy ze studentami scenariusz, to przecież wymyślamy świat i historię. To świat wyobraźni.

Czy istnieje różnica pomiędzy pana aktorskim pokoleniem a młodymi ludźmi, których pan uczy? Czy coś się zmieniło?

– Z pewnością zauważam, że młodzi ludzie przy wielu fantastycznych możliwościach mają kłopot z komunikacją interpersonalną.

To rodzaj bariery emocjonalnej?

– Zdecydowanie. W szkolnictwie teatralnym to dosyć uciążliwe, bo teatr to umiejętność nawiązania interpersonalnych stosunków, kompromisów, wsłuchania się w drugiego – umiejętność współżycia. Z tym, jak widzę, młodzi ludzie mają dzisiaj kłopot. Nie zapomnę do końca życia zdarzenia na reżyserii, gdy student zapytał, czy może omówić swój projekt osobno, nie przy kolegach. „Dlaczego?”, pytam. Może oni coś panu doradzą, powiedzą coś interesującego. A on nadal mówi, że nie chce przy kolegach. Widzi pani – on się wstydził. Wprawdzie potem ktoś mi powiedział, że to może dlatego, że obawiał się kradzieży pomysłu. To też byłoby smutne, lecz tutaj chodziło raczej o wstyd. My byliśmy o wiele bardziej otwarci, bo wychowywani od dzieciństwa w gromadzie. Teraz wszyscy są zapatrzeni tylko w ekrany, nie potrafią spojrzeć komuś w oczy. Oczywiście sam dostęp do informacji, umiejętność korzystania z wynalazków technologicznych jest cenny.

Ale to ogranicza kontakt między ludźmi.

– Owszem. Dlatego moi studenci najlepiej czują się w monologach. W dialogach już gorzej.

W życiu jest podobnie?

– Patrzę przez pryzmat sceny, ale to się jakoś łączy – w życiu również. Czasem łapię ich na tym. Mówię: dialogujesz z koleżanką już dobre cztery minuty i ani razu nie spojrzałeś jej w oczy. Omijasz, udajesz… Czego się wstydzisz? Właśnie dziecka. Dzisiaj nie próbuję już żadnych ról. Czekam na partnera. Dopiero gdy spojrzymy sobie głęboko w oczy, uwierzymy w tę fikcję i zacznie się gra… Ludzka – jak u Gombrowicza. Dlatego muszę – jako pedagog – głęboko się skupić, aby studentów do tego namówić… Do kontaktów interpersonalnych.

A wierzy pan, że kino unieśmiertelnia?

– Tak. Kto to powiedział? Anna Magnani…

Bo pozostaje ruchomy obraz – w innych rodzajach sztuk tak przecież nie ma… Nie widzimy bohatera powieści.

– W „Amatorze” bohater grany przez Marka Litewkę mówi mniej więcej tak: „Chłopaki piękną robotę robicie. Człowieka już dawno nie ma, a ciągle jest…”. Ujął to w prostych słowach, lecz zachowana jest łączność z tym, co Anna Magnani też kiedyś wypowiedziała… Że piękne jest to, że nas już nie będzie, a ciągle będziemy wśród ludzi. Jeszcze wczoraj widziałem reportaż o Zbyszku Wodeckim… Unieśmiertelnia – oczywiście. Ale wie pani – to jest na dobre i na złe. Nie pałam wielką miłością do oglądania siebie na ekranie z czasów młodości. Smutne to jakoś. Czasami mam wrażenie, że to jest ktoś inny. Dzisiaj się już przecież tak nie zachowuję…

Chyba trudno zachować łączność z sobą z młodości.

– To jest nawet, myślę sobie, zdrowe! Nie uwięzić siebie w kleszczach narcystycznej młodości, trzeba to wyrzucać. Np. bardzo wyrzucam z siebie role. Zbyt mocno obciążyłoby mnie psychicznie, gdybym np. tkwił w Porfirym Pietrowiczu ze „Zbrodni i kary” Dostojewskiego. Trzeba się tego zatem pozbywać. Życie jest teraz.

Rozmawiała: Urszula Honek

Fot. M. Kania

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka