piątek, 4 października 2019 08:10

Wieliczka: Los się do mnie uśmiecha - wspomnienia archeolog Jadwigi Dudy

Autor Marzena Gitler
Wieliczka: Los się do mnie uśmiecha - wspomnienia archeolog Jadwigi Dudy

Jadwiga Duda, która od lat prowadzi w Wieliczce spotkania „Wieliczka - Wieliczanie”, jest z zawodu archeologiem. O tym, jak wyglądały początki jej pracy, o wielkim odkryciu archeologicznym w Krzeczowie koło Bochni i o tym, jak w sierpniu tego roku odkryła tam siekierkę krzemienną sprzed 5000 tysięcy lat opowiada w rozmowie z Marzeną Gitler.

Pani Jadwigo, jest Pani osobą znaną w wielu środowiskach. W swoich wspomnieniach podkreśla Pani, że bardzo duża rolę odegrało w Pani życiu spotkanie z archeologią, miłość do historii. Jak to się wszystko zaczęło. Skąd takie inspiracje?

- Jestem córką górnika Kopalni Soli „Wieliczka”. Tatuś w kopalni pracował 41 lat. Jestem osobą, która została wychowana w rodzinie chrześcijańskiej, gdzie miłość do Boga, do Ojczyzny była na pierwszym planie. Moja rodzina to mamusia, tatuś i trzech braci. Chodziłam do przedszkola w Sierczy do sióstr urszulanek, potem do szkoły podstawowej do Koźmic, potem do liceum ogólnokształcącego im. Jana Matejki w Wieliczce. Jest to bardzo ważny etap w moim życiu. Chodziłam do szkoły, kiedy – wiadomo – ustrój w Polsce był komunistyczny, kiedy w szkole najważniejszą organizacją było Towarzystwo Przyjaźni Polsko – Radzieckiej i kiedy nie mówiono prawdy na lekcjach historii. Ale już wtedy myślałam co dalej. Oczywiście, że wybrałam ten kierunek studiów to jest prowadzenie Boga. To nie jest narzucone. Przeczytałam książkę C.W.  Cerama „Bogowie, groby, uczeni. Tajemnice archeologii”. To było inspiracją. Od tego się zaczęło.

Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z archeologią?

- Kiedy kończyłam szkołę średnią dyrektorem Muzeum Żup Krakowskich Wieliczka był Alfons Długosz, artysta malarz, pasjonat, mieszkaniec naszego miasta od 1939 roku. Kiedy już jako studentka, w czasie wakacji zaczęłam pracę na wykopaliskach archeologicznych, prowadzonych przez Muzeum Żup Krakowskich, ja po prostu tę archeologię poznawałam „na żywo”, nie z książek, ale poprzez pracę. Wiadomo, po pozyskaniu materiału archeologicznego jest mnóstwo pracy polegającej na umyciu, opisaniu materiału, zinwentaryzowaniu i w czasie jednej z takich prac już biurowych, podchodzi do mnie pan profesor Długosz, kładzie mi rękę na głowie i mówi „dzioucha, ty się nie martw, robota będzie, choć za marne pieniądze” i tak jest, przez całe życie.  Mnie roboty nie brakuje, ona mnie kocha. Ona za mną chodzi. Ciągle pojawiają się nowe tematy.

W archeologii pracowałam krótko. Robiłam to z pasją, z miłości. Pracowałam w Muzeum im. Stanisława Fischera  w Bochni, potem krótko w Muzeum Żup Krakowskich, ale niestety, pojawiał się defekt związany z urazem kręgosłupa, którego doznałam na skutek podniesienia ciężkiego pudła z materiałem archeologicznym. Wtedy na studiach nie kształcono nas pod kierunkiem BHP. Teraz jest inaczej. Studenci byli do wszystkiego. I do pracy w terenie i w kuchni, do robienia zakupów, do prowadzenia rysunków, do pisania sprawozdań – po prostu to było życie „pełną parą”.

W czasie tych prac nauczyłam się otwarcia na ludzi, rozmowy z nimi, bo inaczej bez tego nic by się nie zrobiło. Los się do mnie uśmiecha. Najlepszym dowodem jest ta siekierka krzemienna, znaleziona po 40 latach od podjęcia pracy zawodowej. Ja jej nie szukałam.

No właśnie. Informacja o Pani znalezisku w Krzeczowie koło Bochni bardzo zaciekawiła naszych czytelników. Jak do tego doszło?

- W czasie wakacji w bocheńskim Muzeum są organizowane spotkania „Akademii historycznej”. Pan dyrektor Jan Flasza zaprosił mnie udo działu w takim spotkaniu 23 sierpnia b.r.. Było to spotkanie poświęcone moim pracom wykopaliskowym, które prowadziłam z ramienia muzeum bocheńskiego, jako archeolog. Była to moja pierwsza praca zawodowa. Wcześniej tam archeologa nie było. (To muzeum w tym roku świętuje 60-lecie i pan dyrektor robi naprawdę solidną pracę, bo przywołuje ludzi, którzy dla tego muzeum coś zrobili). Żeby się po 40 latach od rozpoczęcia pracy w tej placówce  przygotować do spotkania, musiałam się tam udać, porozmawiać z zatrudnionym  tam archeologiem Markiem Materną, a trzeba przypomnieć, że w tej chwili centrum Bochni czyli Rynek jest jednym wielkim terenem prac wykopaliskowych. Prowadzona jest rewitalizacja Rynku i został tam odkryty ratusz, zabudowa miejska, drogi. Archeolodzy mają tam pełne ręce roboty.

Poprzez rozmowę z panem Materną, poprzez wgląd do dokumentacji rysunkowej, fotograficznej, sprawozdań, które sporządziłam w 1980 roku (bo to wszystko tam zostało) udałam się z pomocą męża, samochodem do Krzeczowa, na to stanowisko, które badałam 40 lat temu. I właśnie po 40 latach ja tam idę, wzdłuż tego wału przeciwpowodziowego rzeczki Grabki, jak to archeolog, rozglądam się na boki. Jest orne pole. I oczywiście idę po tej grudzie, po tej ziemi, i patrz! Pod nogą mam siekierkę krzemienną. Sfotografowałam to znalezisko. Przywiozłam do muzeum. Przekazałam na ręce archeologa Marka Materny do zbiorów Muzeum im. Stanisława Fischera w Bochni, do Działu Archeologicznego.

Stanowisko w Krzeczowie to było prawdziwe wyzwanie dla Pani i dla muzeum bocheńskiego. Jak do niego doszło?

- Do muzeum bocheńskiego zadzwonił sekretarz Gminy Rzezawa pan Józef  Sowa. Powiedział, że rolnik Józef Holik zgłosił mu znalezisko we wsi Krzeczów, w przysiołku Bełch nad rzeką Grabką, że jest tam dużo potłuczonych garnków i zespół zabytków: brązowa zapinka datowana przez prof. Kazimierz Godłowskiego na początek n.e., będąca importem z terenów naddunajskich lub północno-alpejskich, brązowa igła, dwa przęśliki, małe naczyńko gliniane. To było w 1980 roku.

W czerwcu się wszystko zaczęło i przez cały sezon wakacyjny prowadziłam tam badania wykopaliskowe. Mówię, że się los do mnie uśmiechnął, ponieważ nie każdemu jest dane zobaczyć tak wielką odkrywkę archeologiczną. To było sensacyjne odkrycie – jak Temi, czasopismo tarnowskie napisało. Pan dr Andrzej Krupiński, wówczas konserwator wojewódzki w Tarnowie dał pieniądze, bo były to badania ratownicze. To było coś niesamowitego, bo muzeum bocheńskie nie było przygotowane na taką ilość materiałów. Trzeba było zorganizować dział archeologiczny. Zakupić łopaty, wiadra, szpachelki, torebki, pudła ma materiał zabytkowy, rysownicę, rower – wszystko! I zatrudnić miejscowych chłopaków do pracy.

Proszę sobie wyobrazić 5 hektarów pola z rozrzuconym materiałem archeologicznym z osady, która tam znajdowała się od I do IV wieku naszej ery. Wykonano tam głęboką talerzową orkę, zniszczono stanowisko, bo nikt się  nie spodziewał, że ziemia kryje takie skarby. Tam był zawsze teren zalewowy. Rzeka wylewała, jak padały deszcze. Rejonowe Przedsiębiorstwo Wodno-Kanalizacyjne w Bochni przeprowadziło meliorację terenu, wykonało głębokie rowy do który włożono rury drenarskie, odprowadzające wodę do Grabki. Po tych pracach trzeba było pole doprowadzić do pierwotnego użytku. Zaorano cały ten teren i się okazało, że zniszczono wielką prehistoryczną osadę ludności kultury przeworskiej.

I nie udało się już tego odtworzyć? Jak się Pani do tego zabrała?

- Moim pierwszym zadaniem było znaleźć ludzi do pracy. Byli to chłopcy 14-16 lat. Miałam ich czterdziestu, żeby to wszystko z tych 5 hektarów pola zebrać do torebek. Materiał zabytkowy opisać metryczkami, umyć, opisać tuszem, włożyć do pudeł, opisać i wpisać do księgi inwentarzowej, w której także trzeba było wykonać rysunki zabytków wydzielonych. Wśród nich na uwagę zasługuje znaleziona na arze 362 brązowa zapinka datowana na okres od 70-150- r. n.e. Wszystko bocheńskie muzeum ma pięknie zostawione. Młody archeolog wszystkiego nie wie, więc zaufałam moim szefom - archeologom z Instytutu Archeologii UJ. Pojechałam do pana profesora Kazimierza Godłowskiego, dziś świętej pamięci. „Pani Jadwigo mamy cmentarz – powiedział. - Na pewno, ten zespół zabytków na to wskazuje, że to jest cmentarz z okresu wpływów rzymskich.” Zorganizował ekipę, panią dzisiaj profesor Renatę Madydę-Legutko, pana doktora Piotra Kaczanowskiego, świętej pamięci i przyjechali do mnie na wizytację, na to stanowisko. Równocześnie po raz pierwszy miałam do czynienia z telewizją krakowską, która nagrała reportaż o tym odkryciu. Teraz po 40 latach usiłowałam odnaleźć ten program, bo to by było niezmiernie ciekawe, gdyby ludzie na prelekcji zobaczyli, jak to stanowisko wyglądało - jaka masa zabytków archeologicznych leżała na polu.

Jak wyglądała wtedy pani praca?

- Po zebraniu zabytków z powierzchni na jednym arze, gdzie Józef Holik znalazł wspomniany zespół zabytków i gdzie była duża koncentracja materiału zabytkowego, prowadziłam wykopaliska, aby odkryć układ warstw kulturowych, i 14  obiektów: jamy, ślady po słupach z domostw, których wypełnisko stanowiła czarna ziemia z materiałem ceramicznym z okresu wczesnorzymskiego. Cały materiał zabytkowy z powierzchni i wykopalisk został przewieziony do muzeum bocheńskiego, i wielką satysfakcją dla mnie jest to, że ten materiał w 1995 roku przez panią Sylwię Strączyńską z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Lubelskiego został opracowany do pracy magisterskiej. A teraz również jest wykorzystywany. Dwóch studentów archeologii, m.in. Michał Gorczyca, który jest z terenu Bochni, też pisze prace na tym materiale.

Archeolodzy przyczyniają się do odkrywania najstarszych początków tej ziemi, osadnictwa na tej ziemi. I to jest przyczynek do poznania pradziejów - historii, tym bardziej, że te zapinki wskazują na to, że ci ludzie kontaktowali się z terenami Cesarstwa Rzymskiego, bo takie zapinki produkowano w północnej Italii. To nie jest nasz wytwór. To samo te siekierki. Siekierka krzemienna, którą teraz znalazłam, to okres ok. 5000 lat przed naszą erą. To czas, kiedy były kontakty ze Świeciechowem koło Annopola nad Wisłą, gdzie tego typu surowiec krzemienny występował. Tam po prostu ludzie produkowali te siekierki, a potem w drodze wymiany były rozprowadzane po ziemiach polskich.

Jak się czuje człowiek, który ma w ręku takich artefakt, który ma tyle tysięcy lat?

- Jeżeli  kocha się swój zawód, to jest wielka radość. To jest satysfakcja, oczarowanie tym wszystkim, co się widzi. Ja na 5 hektarach pola widziałam masę materiału archeologicznego, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, choć brałam udział w bardzo różnych wykopaliskach i na terenie Polski i na Morawach czy w Bułgarii, oglądałam wykopaliska we Włoszech, Niemczech, Egipcie, ale to, co dane mi było przeżyć w Krzeczowie to jest coś niebywałego.

Dziękuję za rozmowę.

Marzena Gitler, foto: arch. Jadwiga Duda i Marzena Gitler

Wieliczka - najnowsze informacje

Rozrywka