Dlaczego załatwienie sprawy w urzędzie w wielu przypadkach musi trwać tak długo? Dlaczego na niektóre kierowane do urzędników pytania odpowiedź otrzymujemy dopiero po kilku tygodniach, a czasem nawet wcale?
Zdarza się, że urzędnicy przez pół godziny potrafią tłumaczyć, jacy to bardzo są zapracowani, przez co nie są w stanie zająć się naszą sprawą. „Ach, wie pani, taka jestem zarobiona. Nie dam rady pani odpowiedzieć” – usłyszałam niedawno. I to nie była pierwsza taka sytuacja. Tak na marginesie, gdyby w tym czasie, zamiast wyjaśniać, z jakich powodów nie mogą nam pomóc, urzędnicy otworzyli właściwy katalog na dysku, weszli do konkretnej bazy lub sięgnęli chociaż na półkę po odpowiedni segregator z dokumentami, całkiem możliwe, że w ciągu zmarnowanych na usprawiedliwienia minut, znaleźliby odpowiedź na nasze pytanie.
Część z czytających ten tekst na pewno zna komiks „Tytus, Romek i Atomek”, autorstwa Henryka Jerzego Chmielewskiego. W jednej z ksiąg jest scena, w której mężczyzna zwraca się do śpiącego Tytusa: „Przepraszam, że budzę, ale wydawało mi się, że teraz są godziny pracy.” Wyrwany ze snu bohater odpowiada: „Proszę zostawić. W ciągu dwóch lat ustosunkujemy się i damy wykrętną odpowiedź.”
Scena, mimo że śmieszna, to jednak uświadamia nam – niestety – że i dziś zdarza się podobnie. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich urzędów – na szczęście spora ich część pracuje rzetelnie, kontakt z nimi nie jest utrudniony, zaś każda informacja jest udzielana we właściwym czasie.
Niemniej zdarzają się takie, gdzie pracujący urzędnicy są, najłagodniej mówiąc, „ospali”. I bardzo często z udzieleniem odpowiedzi na zadane pytania czekają dosłownie na ostatnią chwilę. W świetle ustawy o dostępie do informacji publicznej mają na to 14 dni od daty złożenia wniosku. Jeżeli natomiast informacja publiczna nie może być udostępniona w tym terminie, urząd ma obowiązek powiadomić o powodach opóźnienia oraz wskazać termin, w jakim udostępni informację – ten nie może być jednak dłuższy niż 2 miesiące od dnia złożenia wniosku. Gdy zatem zadaliśmy pytanie, musimy odczekać swoje. Niektórzy wychodzą przecież z założenia, że po co się spieszyć? W wielu przypadkach przychodzi też „wykrętna odpowiedź”, składająca się z paru zdań, z których większość to standardowa regułka, czyli „W odpowiedzi na pismo...” itp. itd. Pół biedy, jeśli chociaż w ostatnim zdaniu podana jest odpowiedź. Ale zdarza się i tak, że w przesłanym komunikacie nie uświadczymy rzetelnych wyjaśnień na nurtujący nas temat.
"Wisienką na torcie" jest tutaj jednak „wąska specjalizacja”. Czekałam kiedyś na ważne pismo, które powinno do mnie dotrzeć najpóźniej w ciągu trzech tygodni. Tymczasem otrzymałam je po upływie dwóch miesięcy! Kiedy w międzyczasie zadzwoniłam z pytaniem, skąd te opóźnienia, dowiedziałam się, że przyczyną nie był ani trudny temat, ani skomplikowane procedury, a... urlop jednej z pracownic. Poinformowano mnie – dosłownie – że pani, która zwykle chodzi na pocztę, aktualnie przebywa na urlopie, a nikt jej nie może zastąpić, ponieważ nikt inny nie zajmuje się wysyłką korespondencji. Brak mi słów...
Podsumowując – mam oczywiście też kontakt z sumiennymi urzędnikami, którzy szybko i skrupulatnie zajmują się rozwiązaniem każdej powierzonej im sprawy, jednak dlaczego tacy zdarzają się tak rzadko?
Anna Piątkowska-Borek
Felietony
1. Schwarzenegger elektrycznym Hummerem „popyla”, za to polskie kolumny rządowe…
2. W średniowieczu spaliliby mnie na stosie?
3. Wtórny analfabetyzm, czyli lenistwo i ignorancja w czystej postaci!
4. Gdzie się podziała indywidualność?
5. Jazda autostradą − sztuka dla wielu niepojęta
6. Weź pigułkę! Na wszelki wypadek...
7. Święta na drogach. Niektórych to przerasta...
8. Kobietom z brodą wstęp wzbroniony!
9. Ewie Kopacz i jej dinozaurom to nawet Ryszard Petru nie dorówna!