Przez ponad 20 lat pomagała innym mierzyć się z traumą. Wysłuchiwała zwierzeń, łagodziła cierpienie, leczyła złamane psychiki. Dla swoich pacjentów była ostoją spokoju i profesjonalizmu. Jej gabinet stanowił bezpieczną przystań – miejsce, gdzie nawet najbardziej poranione osoby mogły odzyskać nadzieję i godność. Z oddaniem pełniła swoją rolę, niejednokrotnie stawiając potrzeby innych ponad własne granice.
Aż któregoś dnia sama stała się ofiarą. Przez ponad rok żyła w cieniu lęku, niepewności i narastającego poczucia zagrożenia. Była obserwowana, śledzona, zastraszana. Codzienność, którą znała, zaczęła się rozsypywać – kawałek po kawałku. Jej prześladowca nie był przypadkowym napastnikiem z ulicy. Był kimś, komu kiedyś podała pomocną dłoń, kimś, komu zaufała jako terapeuta, wierząc, że kontakt z drugim człowiekiem ma moc uzdrawiania.
Dziś, mimo że koszmar się zakończył, pani psycholog prosi o anonimowość. Zgodziła się opowiedzieć swoją historię, by ostrzec innych — terapeutów, pacjentów, a także całe społeczeństwo. Bo granica między pomocą a niebezpiecznym przywiązaniem potrafi być cienka, niemal niewidzialna. A skutki jej przekroczenia mogą być tragiczne.
„Zaczęło się niewinnie”
– Był jednym z wielu pacjentów. Trafił do mnie po epizodzie psychotycznym, zalecanym leczeniu farmakologicznym i wcześniejszych nieudanych próbach terapii. Pracowaliśmy razem ponad pół roku. Był inteligentny, zamknięty, bardzo samotny. Szybko zaczął traktować mnie jako jedyną bezpieczną osobę w swoim życiu
– opowiada pani psycholog.
Z początku nie wzbudzał większych obaw. Był cichy, uprzejmy, nie sprawiał problemów. Wydawał się zaangażowany w terapię, choć wycofany. Z czasem jednak coś się zmieniło. Kontakt, który powinien pozostać profesjonalny i kontrolowany, zaczął się wymykać z ram terapeutycznego porządku. Przekraczał subtelne granice, które dla psychoterapii są fundamentem bezpieczeństwa — zarówno pacjenta, jak i terapeuty.
Mężczyzna zaczął pisać wiadomości poza godzinami konsultacji. Początkowo były to pozornie neutralne pytania czy komentarze. Z czasem zaczęły się wieczorne telefony, niepokojąco emocjonalne listy elektroniczne, z których wyzierała narastająca obsesja.
– Zaniepokoiło mnie to. Próbowałam wyznaczyć granice, tłumaczyć zasady relacji terapeutycznej. Nie zareagował agresją, ale czułam, że coś się zmienia. Widziałam, jak bardzo się we mnie 'wpisał'. Zakończyliśmy terapię, gdy uznałam, że to nie służy ani jemu, ani mnie
– dodaje nasza rozmówczyni.
„To była zemsta”
To, co początkowo wyglądało jak trudne rozstanie, szybko przybrało postać otwartego nękania. Po kilku miesiącach ciszy pojawił się pierwszy anonimowy list. Napisany chłodno, precyzyjnie, lecz podszyty wyraźnym niepokojem. Potem zaczęły przychodzić e-maile – najpierw oschłe, nieprzyjemne, balansujące na granicy pogróżek, ale jeszcze zgodne z literą prawa. Z każdym tygodniem jednak treść stawała się coraz bardziej agresywna, chaotyczna, oskarżycielska.
Mężczyzna zarzucał swojej byłej terapeutce manipulacje, wmawianie mu myśli, których rzekomo nie miał, emocjonalne wykorzystywanie. Ton wiadomości wskazywał na głębokie zaburzenie — ale też na determinację. Obsesja nie tylko nie wygasła — nabrała mrocznego, niebezpiecznego kształtu.
Dla prześladowcy to było za mało. Pewnego razu pojawił się pod jej gabinetem, po drugiej stronie ulicy. Stał tak około pół godziny, wpatrując się w milczeniu w drzwi budynku. Tę czynność z czasem powtarzał coraz częściej, jednak nigdy nie przekraczając progu, jakby nadal obowiązywała jakaś symboliczna granica, której sam nie rozumiał, ale czuł jej wagę. Później pojawił się pod jej domem. Wiedział, gdzie mieszka, choć nigdy nie podała mu adresu.
Pani psycholog zgłaszała sprawę na policję, ale przez długi czas słyszała jedynie, że „na razie nie złamał prawa”. A lęk narastał. Rytm dnia podporządkowała czujności – zamki, inne trasy, unikanie rutyny. Każde wyjście z domu było jak ryzyko.
– Najgorsze było to uczucie bezsilności. Pomagałam ludziom przez całe życie, a teraz sama nie potrafiłam sobie poradzić. To było upokarzające. I bardzo samotne. Kto miałby zrozumieć, że kobieta, która zna każdy mechanizm traumy, sama nie śpi w nocy?
– wspomina w naszej rozmowie.
„Gdy wyjął nóż, wszystko się zatrzymało”
Prześladowania trwały ponad rok. Policja zaczęła interesować się sprawą dopiero wtedy, gdy w sieci pojawiło się tajemnicze wideo. Mężczyzna nagrał siebie, jak oskarża psycholog o „pranie mózgu” i zapowiada „odwet”. Film szybko został usunięty z sieci, jednak dotarł do znajomej naszej rozmówczyni, która błyskawicznie ją o tym poinformowała.
Strach stał się tak silny, że pani psycholog zdecydowała się na przeprowadzkę do swojej córki. Mąż zmarł kilka lat wcześniej na raka, a samotność i narastające zagrożenie coraz bardziej odbijały się na jej codziennym życiu. Pojawił się nawet pomysł wynajęcia prywatnej ochrony, jednak nigdy nie został zrealizowany. Wszystko zmieniło się w marcu, kiedy sytuacja osiągnęła punkt krytyczny. Napastnik czekał na nią przy samochodzie, tym razem uzbrojony w nóż. Granica została przekroczona — to już nie były jedynie groźby słowne ani niepokojący strach. Doszło do bezpośredniej próby ataku.
– Nie pamiętam, co dokładnie mówił ani nie pamiętam nawet własnego krzyku. Pamiętam tylko, że uciekałam, a w mojej głowie było jedno: „Jeśli się odwrócę albo potknę, to będzie koniec”. Na szczęście, przechodzień, który znalazł się na miejscu, natychmiast wezwał policję. To on uratował mi życie. Gdyby nie jego reakcja… nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby się wtedy stać
— dodaje ze łzami w oczach.
Napastnik został zatrzymany. Usłyszał zarzuty nękania, gróźb karalnych i usiłowania napaści z niebezpiecznym narzędziem. Został skierowany na obserwację psychiatryczną. Śledztwo nadal trwa.
„To może się przydarzyć każdemu z nas”
– „Nie opowiadam tej historii, by wzbudzać litość. Mówię o tym, bo wielu moich kolegów i koleżanek po fachu milczy. Boją się, że jeśli powiedzą o podobnych sytuacjach, stracą pacjentów. Ale my też jesteśmy ludźmi. Też możemy być ofiarami
– podkreśla z determinacją.
Od tamtych wydarzeń minęło już niemal dwa lata, jednak nasza rozmówczyni nie wróciła jeszcze do pracy. Jak sama podkreśla - potrzebuje czasu, by odzyskać spokój, by znów poczuć się bezpiecznie. Ale nie mówi „nigdy”. Planuje wrócić — z większą ostrożnością, nową świadomością i głębszym zrozumieniem, że także terapeuci muszą chronić siebie.
– Chcę znów pomagać. Ale już inaczej. Mądrzej. Z większą uważnością dla siebie
– dodaje na koniec naszej rozmowy.
Foto: Unsplash