poniedziałek, 9 września 2024 16:52

„Usłyszałam, że minuty dzieliły mnie nawet od śmierci. Po chwili doświadczyłam cudu”

Autor Norbert Kwiatkowski
„Usłyszałam, że minuty dzieliły mnie nawet od śmierci. Po chwili doświadczyłam cudu”

Pani Janina do szpitala trafiła w wieku 74 lat. Właściwie przez całe życie zdrowie ją oszczędzało, a sama wiodła proste życie samotnej wdówki. Męża straciła ponad 40 lat temu w wypadku samochodowym, jednak nie dane jej się było ponownie zakochać. – Był okres, że próbowałam się spotykać z innymi mężczyznami, ale wszystko działo się tak „na siłę”. Mój kochany Marek zawsze mi powtarzał, że mam czerpać z życia nawet gdyby miało go zabraknąć, ale sami wiecie jak czasami jest to trudne… Właściwie pogodziłam się ze swoim losem – tłumaczyła. Jeszcze wtedy nie wiedziała, jaką niespodziankę szykuję dla niej życie…

Przedstawiamy list naszej czytelniczki:

Minuty od śmierci...

Był środek wakacji. Już od wczesnych godzin porannych z nieba lał się niesamowity żar. Dla osób w moim wieku to najgorszy czas w roku. Staram się wtedy nie wychodzić z domu, ale ostatniej nocy przyśnił mi się Marek i poczułam potrzebę spotkania się z nim na cmentarzu. Często go tam odwiedzam i rozmawiamy. Opowiadam mu o wszystkim i niczym. W życiu samotnej „babuszki” niewiele się dzieje, a ja poza chwilowymi plotkami z sąsiadkami… właściwie nie mam z kim porozmawiać. Dzieci nie mieliśmy, rodzice już odeszli, a brat żyje w Ameryce i nie odzywał się od 20 lat. Ja listy słałam, ale odpowiedzi nigdy się nie doczekałam…

Właściwie nie było nic nadzwyczajnego w tym dniu. Wstałam, zjadłam śniadanie, umyłam zęby i wyszłam 10 minut wcześniej, by spokojnie zdążyć na autobus. Niestety, nie doczekałam jego przyjazdu…Obudziłam się w karetce, a nade mną stali dwaj ratownicy medyczni, a ja czułam się okropnie słaba.

- Czy pani mnie słyszy? – w końcu zapytał jeden z medyków.

Byłam przerażona i kompletnie roztrzęsiona. Jedyne co mi się udało z siebie wydobyć to cichutkie „tak”. Miałam wrażenie, że ktoś mi odebrał umiejętność mówienia, a wszystko potęgowały łzy, które ciągle leciały mi z oczu…

- Wygląda na to, że miała pani zawał serca. Na szczęście upadła pani na trawnik, a świadkowie błyskawicznie nas wezwali. Proszę im podziękować, bo mogło być naprawdę fatalnie. Nie było pani z nami przez około dwadzieścia minut, ale musi mieć pani w sobie dużo siły. Niemniej, najważniejsze będą najbliższe godziny, a następnie zrobienie kompleksowych badań – tłumaczył brodaty lekarz, po czym dodał: - Czy coś się działo niepokojącego z rana? To bardzo ważne…

Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przypomniało mi się, że faktycznie czułam dziwny ból w brzuchu, ale miewałam już podobny wiele razy. Wskazałam tylko palcem na brzuch, a ratownik widząc, co się ze mną dzieje, odpuścił pytania, aż w końcu dotarliśmy do szpitala…

"Cud w szpitalu"

I tu rozpoczyna się początek mojej… pięknej przygody. Brzmi to wręcz głupio, ale takie są fakty. Przynajmniej dla mnie, bo to nie mógł być przypadek, że tego dnia trafiłam na ten sam oddział, co on. Tadzio (jak sam nalegał, żebym do niego mówiła), swój zawał przeszedł w nocy. Od pierwszych dni pobytu, bardzo mi pomagał. Dosłownie ciągle przesiadywał w moim pokoju, przez co zbierał regularny „opieprz” od lekarzy. Ale kompletnie się nim nie przejmował… Zagadywał mnie o wszystko, chciał znać moją przeszłość i wciąż pytał, czy czegoś mi potrzeba.

Przyznam się szczerze, że początkowo czułam się „nieswojo”, bo nie pamiętałam już czym jest zainteresowanie drugiej osoby, ale on miał w sobie tyle dobroci i wigoru. Był tylko dwa lata młodszy ode mnie, ale jego pogoda ducha oddziaływała na wszystkich. Być może to zasługa wieloletniej pracy w technikum, gdzie obcował z młodzieżą, ale mi się od początku wydawało, że on taki po prostu jest… A też nie miał w życiu łatwo, ponieważ jego żona zmarła w 2006 roku po wieloletniej walce z rakiem.

Spędziliśmy naprawdę wyjątkowy czas w szpitalu, choć wszyscy na swój sposób byliśmy przerażeni. Na trzy dni przed moim wyjściem - Tadzio miał opuścił oddział za tydzień - przyszedł do mnie i powiedział coś, czego nie zapomnę nigdy...

- Janka! (tak z kolei on mnie nazywał) Wybrałaś już może ośrodek rehabilitacyjny? Nawet nie chcę słuchać, że nigdzie się nie wybierasz... - rozpoczął.

- Wiesz co, nie miałam kompletnie do tego głowy. Lekarz jednak obiecał mi pomóc coś znaleźć. Dzisiaj mam z nim rozmawiać - oznajmiłam.

Tadzio się uśmiechnął i wypalił jak to on: - Tego lekarza, to pogoń na kawę w tym czasie. Żadnej rozmowy nie będzie! Moja córka znalazła świetny obiekt nad morzem i mówiła, że jest w stanie załatwić nam dwa miejsca jeszcze w tym miesiącu. Słowa "nie", nawet nie chce słyszeć...

Zrobiło mi się niezwykle miło, jednak byłam totalnie zaskoczona. Udało mi się wypowiedzieć tylko "Mój drogi", a Tadzio przyłożył mi palec do ust i wyciągnął z tylnej kieszeni katalog. Przez najbliższą godzinę, z taką ekscytacją mi o nim opowiadał, że  sama się rozmarzyłam, tak jakbym miała 50 lat mniej i cały świat przed sobą...

Na ironię losu, tak właśnie było! Czas w tym ośrodku był najlepszym od śmierci Marka! Poczułam się naprawdę ważna dla kogoś, a we dwoje czuliśmy się coraz lepiej fizycznie. Tadzio, znał moją historię i wielokrotnie powtarzał, że chciałby go poznać i na pewno byłby ze mnie dumny. Sam doskonale wiedział, co czuję, bo swoją żonę również kochał nad życie...

Ala moja historia pokazuję, że każdy - niezależnie od wieku - zasługuje na odrobinę szczęścia! Pewnie interesuje was, co aktualnie u nas słychać? Po powrocie z ośrodka, wróciłam do swojego mieszkania. To nie mogło jednak trwać długo, ponieważ  Tadzio całymi dniami mnie bombardował telefonami! Ich treść była zawsze taka sama: - Janka, miasto i mieszkanie w bloku to najgłupszy pomysł na świecie! Przyjedź do mnie na wieś, mam duży dom z ogrodem. Tu jest spokój, cisza, świeże powietrzę. Naprawdę nic więcej do życia nie jest potrzebne. Już nie chce nawet wspominać o widoku z okna, jaki będziesz mieć w swoim pokoju... - wydzierał się do słuchawki.

Rzecz jasna, w końcu musiałam mu ulec. Od paru lat mieszkamy w malowniczej wiosce u podnóża Pienin. Jego dzieci często nas odwiedzają (na szczęście mnie polubiły), a dodatkowo, dwa razy w tygodni przychodzi gosposia. I choć ze zdrowiem jest coraz bardziej krucho u nas, to tak! Śmiało mogę napisać, że jesteśmy naprawdę blisko ze sobą! Ten facet sprawił na każdej płaszczyźnie, że doświadczyłam swojego "cudu". A wszystko zaczęło się od... zawału. Przyznajcie, to jest historia na film!

Janina, 79 lat

Foto główne: pixabay

Małopolska - najnowsze informacje

Rozrywka