– Nie jest możliwe w pełni wyczerpać ten temat, ponieważ doszło do niego ponad 80 lat temu i już wszystkiego się nie dowiemy. Ale trzeba wiedzieć, że dnia 13 września 1944 roku nad Zygodowicami doszło do tragicznego zdarzenia, kiedy niemiecka obrona powietrzna zestrzeliła amerykański bombowiec Liberator B-24 "Hell's Angel" – mówi w rozmowie z Głosem24 dr Arkadia Podgórska-Mikuła, historyk. – Jednak fakt, że samolot spadł na teren dzisiejszej Polski, świadczy o zasięgu walk powietrznych nad terytorium wschodniej Europy w czasie II wojny światowej. Dziś w Zygodowicach pamięć o tym wydarzeniu jest wciąż żywa. Poza sześcioma członkami załogi była jeszcze jedna ofiara upadku liberatora – Maria Opalińska. Pomagała tego dnia ojcu w pracach polowych. Widzieli wracające znad Oświęcimia bombowce i odpadający z formacji "Hell’s Angel". Spadał prosto na nich – dodaje.
13 września 1944 roku nad Zygodowicami (Małopolska, gmina Tomice, powiat wadowicki) doszło do tragicznego wydarzenia – niemiecka obrona przeciwlotnicza strąciła amerykański bombowiec Liberator B-24 "Hell’s Angel". W katastrofie zginęło sześciu członków załogi, którzy brali udział w misji na rzecz wyzwolenia Polski. W gminie Tomice corocznie organizowane są obchody mające na celu upamiętnienie tamtych wydarzeń. W zeszłym roku obchodzono uroczystą 80. rocznicę tego wydarzenia. W ramach wydarzeń jej towarzyszących 13 lutego Uniwersytet Trzeciego Wieku w Tomicach zorganizował wykład, który wygłosiła dr Arkadia Podgórska-Mikuła. – W wyniku tych wydarzeń w Zygodowicach powstał pomnik upamiętniający poległych lotników. Obelisk został odsłonięty 20 października 1991 roku, a w 1992 roku dodano tablicę z nazwiskami poległych oraz nazwiskiem Marii Cichoń. Od wielu lat co roku odbywają się również obchody rocznicowe tego wydarzenia. Nadal w Wadowicach można zwiedzać "Prywatne Muzeum Polsko-Amerykańskie Hell's Angel", które prezentuje eksponaty związane z historią załogi tego bombowca. Dzięki tym inicjatywom pamięć o tragedii z 1944 roku jest wciąż żywa, a wszelkie informacje na temat tego wydarzenia są regularnie udostępniane lokalnej społeczności – powiedziała w rozmowie z Głos24 historyk.

Z prelegentką tomickiego UTW porozmawialiśmy na temat wydarzenia, które na stałe zapisało się w lokalnej społeczności.
Pani doktor, niczym przejdziemy do samego zdarzenia, które jest tematem naszej rozmowy, chciałem zapytać, jak to się stało, że zajęła się pani opracowywaniem tego tematu?
– Hmm… zawsze interesowała mnie historia II wojny światowej, historia Powstania Warszawskiego i wiele innych tematów z nią związanych. Od kilku lat sporo na ten temat czytam i kiedy pan Witold GrabowskiWójt Gminy Tomice oraz pani Aneta Homel, Dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Tomicach, zaproponowali mi opracowanie broszurek informacyjnych z okazji 80. Rocznicy katastrofy w Zygodowicach oraz wykładu na ten temat, to chętnie się zgodziłam.
Ponadto od kilku lat co roku uczestniczyłam w Rajdach organizacji społecznych i młodzieżowych oraz szkół podstawowych, organizowanych przez Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze Oddział "Ziemia Wadowicka" oraz Ośrodek Kultury gminy Tomice im. Wincentego Bałysa. Zatem ten temat jest mi bliski i było dla mnie oczywistym jego dalsze zgłębianie…
Wracając do tematu, zatem zacznijmy może od strony faktograficznej: 13 września 1944 roku nad Zygodowicami Niemcy zestrzelili samolot Liberator B-24 "Hell's Angel". Sześciu członków jego załogi nie przeżyło. Okazuje się, że o samym locie i jego lotnikach wiemy całkiem sporo…
– Nie jest możliwe w pełni wyczerpać ten temat, ponieważ doszło do niego ponad 80 lat temu i już wszystkiego się nie dowiemy. Ale trzeba wiedzieć, że dnia 13 września 1944 roku nad Zygodowicami doszło do tragicznego zdarzenia, kiedy niemiecka obrona powietrzna zestrzeliła amerykański bombowiec Liberator B-24 "Hell's Angel". Samolot ten był częścią 15. Armii Powietrznej Stanów Zjednoczonych, stacjonującej we Włoszech. Brał udział w nalotach na Niemcy i ich przemysł wojenny.
Musimy wiedzieć, że Niemcy nie miały naturalnych źródeł ropy naftowej. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej powstał pomysł budowy kompleksu produkcyjnego benzyny syntetycznej w oparciu o zasoby śląskiego węgla. Zatem w roku 1938 ruszyły prace przy budowie zakładów w Blachowni Śląskiej, w 1939 r. podjęto decyzję o budowie zakładów w Kędzierzynie, a w roku 1941 zadecydowano o budowie zakładów w Oświęcimiu oraz oddano do użytku zakłady benzyny syntetycznej w Zdzieszowicach. Ponadto były także rafineria w Trzebinii, rafineria w Czechowicach-Dziedzicach oraz zakłady na terenie Czech.
Członkowie załogi "Hell's Angel" byli częścią zespołu, który wykonywał zadania związane z bombardowaniem niemieckich celów wojskowych i przemysłowych. Misje te były często bardzo niebezpieczne, ponieważ wymagały przełamania niemieckiej obrony powietrznej, w tym myśliwców i artylerii przeciwlotniczej.
Wiemy, że załoga składała się z różnych specjalistów, w tym pilota, nawigatora, strzelców pokładowych. Byli to: sierż. Vernon O. Christensen – górny strzelec, por. Frank J. Pratt – bombardier, por. George V. Winter – nawigator, por. Irving R. Canin - nawigator obsługujący radar i por. Daniel N. Blodget – nawigator. W katastrofie zginęli: kpt. William C. Lawrence – pilot, por. Matthew W. Hall – drugi pilot, st. sierż. Everett L. Mac Donald - mechanik / strzelec boczny, sierż. Lewis L. Kaplan - strzelec boczny, st. sierż. William T.Eggers – radiooperator i sierż. Arthur E. Nitsche - tylny strzelec.

Katastrofa była szczególnie tragiczna, ponieważ część lotników po wykonania zadania miała wrócić do ojczyzny.
– Kapitan William C. Lawrence był doświadczonym pilotem. Lawrenc'a dzielił od powrotu do domu jeden lot – właśnie ten nad Oświęcim. Po tej misji mógł wracać do Stanów, miałby zaliczone pełne 50 punktów. W podobnej jak on sytuacji było trzech innych członków załogi bombowca, którego nazwali "Hell’s Angel" i którym razem latali: mechanik i strzelec boczny st. sierż. Everett L. Mac Donald, sierż. Arthur E. Nitsche - tylny strzelec i sierż. Vernon O. Christensen – strzelec górnej wieżyczki bombowca. Pozostała szóstka z pierwotnej załogi "Hell’s Angel" spełniła wymagania punktowe i była w drodze do domu. Dlatego William Lawrence tego dnia musiał uzupełnić obsadę ochotnikami z innych załóg. Było ich nawet nie sześciu, ale siedmiu. Choć normalnie załoga liberatora liczyła 10 osób, tym razem w samolocie miał polecieć dodatkowo jeden żołnierz. Zatem pierwszym członkiem załogi był drugi pilot, porucznik Matthew W. Hall. Pozostali to st. sierż. William T. Eggers - radiooperator, dodatkowy strzelec boczny towarzyszący MacDonaldowi - sierż. Lewis L. Kaplan, bombardier, podporucznik Frank J. Pratt i trzech nawigatorów. Do samolotu Lawrence'a przydzielono dodatkowych nawigatorów, ponieważ został on wyznaczony jako rezerwowy samolot prowadzący. Co oznaczało, że oprócz zwykłego nawigatora na pokładzie powinien być obecny operator radaru. Trzecim nawigatorem na pokładzie był przechodzący szkolenie na nawigatora prowadzącego formację porucznik Daniel N. Blodget. Nawigatorem radaru był podporucznik Irving R. Canin. Porucznik George V. Winter był odpowiedzialny za nawigację na podstawie obserwacji geograficznych. Zajmował pozycję na dziobie samolotu.
Czy opracowując ten temat natrafiła pani na jakieś nieznane wcześniej fakty?
– Nie prowadziłam bardzo wnikliwych badań. Jednakże nic nie wiem o pojawieniu się nowych informacji dotyczących katastrofy amerykańskiego bombowca B-24 "Hell's Angel" w Zygodowicach. Obecnie dostępnych jest bardzo dużo różnego typu materiałów multimedialnych bądź artykułów poświęconych temu wydarzeniu jak i innym katastrofom samolotów amerykańskich na terenie Małopolski. W zasobach sieci internetowej są również filmy dokumentalne przedstawiające historię tych katastrof i jej bohaterów.

Czy było coś, co szczególnie w tej historii panią zainteresowało?
– Przyznam, że jako kobieta nigdy wcześniej nie interesowałam się aż tak budową i produkcją samolotów bombowych okresu II wojny światowej. Jednakże podczas opracowywania tego tematu zainteresowało mnie to bardzo. Consolidated B-24 Liberator był jednym z najbardziej udanych i szeroko stosowanych samolotów bombowych w historii wojskowości. Jego produkcja rozpoczęła się w 1941 roku, a jego zadaniem było przeprowadzanie misji bombowych na dalekich dystansach. Jego zadaniem miało być bombardowanie oddalonych o tysiące kilometrów miast, fabryk, baz i innych celów wroga. Maszyna ta była potrzebna alianckiemu lotnictwu do wykonywa nalotów z odległych o tysiące kilometrów baz sojuszników.
Z cech charakterystycznych B-24 Liberatora trzeba wymienić duży zasięg (B-24 był z niego znany, to czyniło go skutecznym bombowcem w operacjach nad Europą, Afryką Północną oraz Pacyfikiem), konstrukcję (samolot miał charakterystyczny, prostokątny, spłaszczony kadłub, który odróżniał go od innych bombowców, takich jak B-17 Flying Fortress i dzięki temu B-24 był również bardziej zwrotny i szybki), uzbrojenie (B-24 był uzbrojony w liczne karabiny maszynowe oraz potrafił nieść duży ilość bomb, jego wersje bombowe mogły przenosić ładunki o łącznej wadze nawet do 4 ton) oraz wykorzystanie (używano ich na wszystkich frontach wojny do przeróżnych misji, od bombardowań dalekiego zasięgu, patroli, eskortowanie innych bombowców, zwalczania U-bootów po transport ładunków o wysokim priorytecie i VIP-ów). Warto podkreślić, że w sumie wyprodukowano ponad 18 000 egzemplarzy samolotu B-24, co czyni go jednym z najliczniej produkowanych bombowców w historii. Samolot ten był używany aż do końca wojny, a po zakończeniu działań wojennych był stopniowo wycofywany ze służby.
Zatem B-24 pozostaje jednym z symboli amerykańskiego przemysłu lotniczego II wojny światowej. Jego sukcesy w walce oraz liczba wyprodukowanych egzemplarzy świadczą o jego efektywności i niezawodności w trudnych warunkach wojennych. Co ciekawe, jedna z najlepiej zachowanych makiet tego samolotu znajduje się w Muzeum Powstania Warszawskiego. Można tam z bliska zobaczyć pełnowymiarową replikę Liberatora odbudowaną po części ze szczątków maszyny zestrzelonej przez Luftwaffe w okolicach Bochni po jednym z lotów nad powstańczą Warszawą. To jedyna tego typu makieta na świecie.

Wiemy coś więcej na temat okoliczności zestrzelenia? Jak do niego doszło?
– Dokładne okoliczności zestrzelenia i walki powietrznej są trudne do precyzyjnego ustalenia, ponieważ w czasie wojny dostęp do pełnych informacji był ograniczony, a wiele dokumentów zostało zniszczonych. Jednak fakt, że samolot spadł na teren dzisiejszej Polski, świadczy o zasięgu walk powietrznych nad terytorium wschodniej Europy w czasie II wojny światowej. Dziś w Zygodowicach pamięć o tym wydarzeniu jest wciąż żywa.
Dnia 13 września 1944 roku 485 grupa bombowa 55 Skrzydła z 15 Armii Powietrznej Lotnictwa USA (powstałej na przełomie wiosny i lata 1944 r.) wystartowała wczesnym rankiem, by po kilku godzinach lotu zbombardować zakłady przemysłowe m.in. w Trzebini i Oświęcimiu. Do rejonu bombardowania dotarło 96 maszyn. Jednym z samolotów był Liberator B-24 H o numerze 4251139, nazwany przez lotników "Hell's Angel".
W południe, w drodze powrotnej po wykonaniu zdania, "Hell's Angel" z załogą nr 64 został trafiony przez obronę niemiecką. Była to piąta godzina lotu. Z szybko opadającej maszyny na spadochronach zdążyło wyskoczyć przez luk bombowy pięciu lotników. Szanse na opuszczenie maszyny, która wpadła w korkociąg były minimalne. Nad Zygodowicami maszyna eksplodowała. Zginął kapitan i pięciu członków załogi, którzy nie zdążyli opuścić samolotu.

Co stało się z poległymi i ocalałymi?
– Pięciu lotników, którzy wyskoczyli na spadochronach zostało pojmanych przez Niemców i odesłanych do obozu jenieckiego. W 1945 roku powrócili do swojej ojczyzny. Ciała poległych sześciu lotników zostały pochowane w lesie w Zygodowicach, a w 1947 roku ekshumowane i przewiezione na amerykański cmentarz wojskowy w Belgii i do USA.
Znamy relacje kilku świadków upadku samolotu. Oto kilka z nich: "Pamiętam, jak mama krzyczała, żeby nigdzie nie biec, bo obiad na stole. Ten samolot stawał się coraz większy, widać było, że nie może utrzymać wysokości. Lśnił w słońcu tak, że ledwo można było na niego patrzeć. Kołysał się na boki, silniki ryczały przeraźliwie, jakby to było ranne zwierzę" - wspominał naoczny świadek upadku samolotu, Ferdynand Bałys z Zygodowic, cytowany w pracy "Aircraft M.I.A. Project".
Jak wspomniałam, jeszcze w powietrzu maszyna eksplodowała i na pola uprawne pod Zygodowicami spadały już tylko płonące fragmenty samolotu. Na niebie została gęsta smuga dymu i pięć powoli opadających spadochronów z lotnikami, którzy zdołali wydostać się z B-24. Byli to: sierż. Vernon O. Christensen – górny strzelec, por. Frank J. Pratt – bombardier, por. George V. Winter – nawigator, por. Irving R. Canin - nawigator obsługujący radar i por. Daniel N. Blodget – nawigator. W katastrofie zginęli: kpt. William C. Lawrence – pilot, por. Matthew W. Hall – drugi pilot, st. sierż. Everett L. Mac Donald - mechanik/strzelec boczny, sierż. Lewis L. Kaplan - strzelec boczny, st. sierż. William T. Eggers – radiooperator i sierż. Arthur E. Nitsche – tylny strzelec.
Ale była jeszcze jedna ofiara upadku Liberatora – Maria Opalińska. Pomagała tego dnia ojcu w pracach polowych. Widzieli wracające znad Oświęcimia bombowce i odpadający z formacji "Hell’s Angel". Spadał prosto na nich. "Franciszek, ojciec Marii próbował złapać córkę, ale odsunęła się i pobiegła w przeciwnym kierunku. Silniki, które oderwały się od skrzydła bombowca i wpadły między nich. Kiedy ojciec podniósł się z ziemi, zobaczył ubranie Marii w płomieniach. Obracała się po ziemi, chcąc ugasić ogień i próbowała zdjąć ubranie" – opisuje to zdarzenie Daniel Mortensen w publikacji "Air Power History". Franciszek Opaliński chciał zawieźć poparzoną córkę do szpitala, ale jego koń, przestraszony upadkiem samolotu, uciekł do lasu. Zanim udało mu się go znaleźć i zapewnić córce odpowiednią pomoc, minęło sporo czasu. Maria zmarła 25 września.

Jak zareagowała okoliczna ludność? Istnieją jeszcze jakieś relacje świadków?
– Tak, bowiem opisując to wydarzenie z innej perspektywy możemy jedynie posiłkować się wspomnieniami kilku osób. Marian Stawowski, ówczesny kierownik szkoły w Zygodowicach opisywał to tak: "Płynęły od Oświęcimia i Zatora ponad Zygodowicami jak ławice srebrnych rybek w kierunku wschodnim. (…) W 5 minut po tym nadleciała trójka niby spóźnionych samolotów, usiłujących dopędzić całą grupę. Jeden z tych samolotów okropnie charczał, jęczał i dogorywał, a dwa z boku – zdawało się – starają się rannego, osłabionego kolegę podtrzymywać pod skrzydła. To było wrażenie prawdziwe. Nagle pokazała się błyskawica światła u jednego z tych samolotów, a potem czarna masa zaczęła szybko opadać ku ziemi. Masa ta powiększała się w miarę zbliżania się ku ziemi, wydając piekielne świsty i gwizdy, aż zapadła się za las w Tłuczani i gruchnęła o ziemię. Przysiadłem z wrażenia. Zza lasu trysnął wysoki gejzer czerwonego płomienia i dymu. Cisza…".
"Obserwowałem zdarzenie w Zygodowicach" – opowiada z kolei T. Kowalczyk – "ze wzniesienia, na którym leży przysiółek Osiczyna, po pierwszych syrenach alarmowych, co zwykle rozpoczynało się w godzinach przedpołudniowych, Niemcy rozpoczynali zadymianie zakładów, kładąc ciężkie zasłony dymne poprzez które utrudniali celne bombardowanie. Za chwilę słychać było potężne detonacje spadających bomb i kanonadę artylerii przeciwlotniczej, co zlewało się w jedną, potężną symfonię niszczenia i śmierci z silną wibracja ziemi pod nogami. W dniu 13-go września nalot był szczególnie ciężki i długotrwały ze względu na ilość biorących w nim udział samolotów. Dodatkowo, w dniu tym zbombardowano magazyny amunicji w Alwerni. Po zrzuceniu bomb, samoloty w zwartym szyku leciały na wschód wzdłuż rzeki Wisły i nad Łączanami i Ryczowem, dokonały zwrotu na południe, przelatując nad wioskami Zygodowice, Witanowice i dalej prosto na południe. (…) Jeden z samolotów, trafiony prawdopodobnie pociskiem artyleryjskim, leciał z boku w pewnym oddaleniu na wschód od głównej eskadry i ciągnął za sobą smugę czarnego dymu, powoli obniżając się i zmniejszając szybkość lotu. (…) W pewnym momencie zauważyłem czerwony błysk ognia, a powietrzem targnęła potężna eksplozja. Samolot eksplodował i został rozerwany na dwie części: kadłub i skrzydła. Skrzydła z silnikami zaczęły opadać prostopadle w dół (…). Końcówka skrzydła z karabinami maszynowymi i amunicją spadła obok, w odległości około 100 m. Silniki ze skrzydłami, opadając ochlapały palącą się benzyną córkę rolnika Opalińskiego z Tłuczani, pracującą z ojcem w polu, co spowodowało ciężkie oparzenia. W wyniku tych oparzeń zmarła w męczarniach w szpitalu w Wadowicach. Kompletnemu spaleniu i stopieniu uległy aluminiowe części skrzydeł i silników. Pozostały tylko części stalowe podwozia i silników. Kadłub samolotu długo opadał kręcąc różne figury w powietrzu. Opadł w zagajniku za potokiem odgraniczającą się Zygodowice i Witanowice. Obserwując opadające części widziałem otwierające się białe czasze spadochronów, unoszone lekko przez wiatr nad Witanowice i jeszcze dalej nad Wadowice. W sumie było ich pięć. Do spadających na spadochronach Lotników amerykańskich strażnicy niemieccy, dozorujący roboty przy budowie umocnień wojskowych, strzelali z karabinów".
Z kolei Stefan Wiktor wspomina: "W pewnym momencie, gdy znajdował się akurat na naszą zagrodą, pojawił się błysk, a po chwili rozległ się huk i potworny ryk, charkot. (…) spojrzałem w górę i zobaczyłem na południowej części nieba chmurę spadających przedmiotów o różnej wielkości i kształcie. Jedne leciały szybko, inne wolniej. Najwolniej spadały dwie części dwie duże części kadłuba, jedna większa, druga mniejsza, kręcą się ruchem procesyjnym jak korkociąg. Trwało to minutę zanim dosięgły ziemi, a daleko nad Witanowicami opadały całkiem wolno spadochrony z lotnikami".
Henryk Świadek, późniejszy założyciel Orkiestry Dętej w Zygodowicach twierdził, że widział lotników wypadających z samolotu podczas eksplozji. Pamiętał, że "stary Opaliński w momencie upadku płonącej części samolotu, wykonywał właśnie podorywkę, on chodził za pługiem, córka poganiała konia i gdy spostrzegli, że coś wielkiego leci na nich z góry, koń wystraszył się, skoczył w bok pociągając gospodarza z pługiem, zaś córka uskoczyła w drugą stronę i została oblana płonącą benzyną. W palącej się odzieży, w bólu i krzyku tarzała się po ziemi, a ojciec niewiele mógł pomóc. Poparzoną śmiertelnie przeniesiono do domu, później odwieziono do szpitala w Wadowicach, jednak po kilku dniach zmarła w męczarniach". Maria żyła jeszcze dokładnie 12 dni, zmarła 25 września 1944 r. i została pochowana na cmentarzu w Tłuczani.
W opracowaniu "Wspomnienia wojenne z okolic Wadowic z lat 1939-1945" czytamy: "Pod wieczór tego samego dnia zniesiono zwłoki poległych na miejsce, gdzie dzisiaj znajduje się obelisk, musiała w nocy pilnować ich straż gromadzka z okolicznych wsi i na drugi dzień odbył się pogrzeb: wykopano dół o rozmiarach 2 x 3 m i głębokości 1 m, dno wyścielono gałęziami jodłowymi, na czym ułożono zwłoki i przykryto również gałęziami jodłowymi. Tak wszystko zostało zasypane ziemią. Niemcy zdarli ze zwłok odzież pozostawiając tylko kalesony. Tylko na jednych zwłokach pozostawiono spodnie, które były podarte i mocno pokrwawione. W stolarni u Władysława Kowalczyka na Osiczynie, synowie Kowalczyka wykonali brzozowy krzyż, który został umieszczony na mogile i zrobili też czarną tabliczkę z napisem niemieckim i polskim: Tu spoczywa sześciu amerykańskich Lotników, +13.09.1944. Na miejsce katastrofy i ku mogile przez szereg dni przychodzili setki ludzi z bliższych i dalszych miejscowości, znoszono kwiaty i zapalano świeczki. Niemcy, gdy byli na miejscu, nie pozwalali tego robić, a pozostawione na mogile kwiaty i świeczki usuwali i rozrzucali po lesie. (…) Pięciu Lotników uratowało się na spadochronach, lądując na polach Witanowic, Babicy i Rokowa koło Wadowic. Niemcy zabrali wszystkich do samochodu, przeprowadzili badania lekarskie w Wadowicach, potem przewieźli do Oświęcimia i rozmieścili w obozach jenieckich. Po wojnie wrócili wszyscy do USA (…)" [cyt. S. Wiktor, T. Kowalczyk, "Wspomnienia wojenne z okolic Wadowic z lat 1939-1945", Tomice 2001, s. 113].
Kolejne wspomnienia to słowa pana Stanisława Juchy z Lgoty: "Pamiętam, jak te samoloty tak zza pagórka leciały i w pewnym momencie jeden się obniżył. Dym się pokazał. Jeszcze się na chwilę poderwał i spadł w Zygodowicach. Wtedy zginęła córka Opalińskiego tym paliwem lotniczym poparzona. Czterech skoczyło na spadochronach, a pięciu zginęło (...)" oraz wspomnienia pani Stanisławy Majtyka, które brzmią: "Jak samolot spadł w czasie okupacji, to myśmy byli w polu i ta blacha przyleciała tu na “przycki” nasze. Mieliśmy takiego małego źróbecka, co gonił kole kobyły. I źróbek tą blachą pęcinę sobie podciął. Weterynarz przyjechał i źróbek przeżył (...)".

Jak w okresie PRL-u podchodzono do tego zdarzenia? Czy jego rocznica była w jakiś sposób upamiętniana?
– W okresie PRL-u katastrofa zestrzelenia amerykańskiego samolotu Liberator B-24 w Zygodowicach, do której doszło 13 września 1944 roku, była wydarzeniem dość kontrowersyjnym i nie była szeroko upamiętniana przez władze komunistyczne. PRL-owska polityka historyczna kładła duży nacisk na ukazywanie wydarzeń związanych z walką ZSRR i Polski Ludowej z nazistowskimi Niemcami, a zarazem starała się marginalizować rolę państw zachodnich, w tym USA. W związku z tym, takie wydarzenia jak katastrofa samolotu B-24 w Zygodowicach, które mogłyby wskazywać na pomoc amerykańską w walce przeciwko Niemcom, nie były szczególnie eksponowane. Jednakże trzeba podkreślić, że sami mieszkańcy wsi Zygodowice zaopiekowali się mogiłą lotników amerykańskich. Została ona okolona płotkiem, a p. Władysław Kowalczyk, jak wiemy z cytowanych wcześniej wspomnień, wykonał brzozowy krzyż. Grób wbrew woli okupanta otoczono kwiatami i modlitwą. Wiadomo, że w rocznicę katastrofy czyli we wrześniu 1945 r. odbyła się przy mogile uroczysta akademia z wieńcami. Po wojnie opiekowało się mogiłą Koło Młodzieży Wiejskiej "Wici" w Zygodowicach. Mogiła została ogrodzona ozdobnym płotkiem i corocznie przez parę lat w rocznicę katastrofy odbywały się tutaj uroczyste akademie. W październiku 1947 r. przyjechali Amerykanie, ekshumowali szczątki Lotników, kompletując je w oddzielnych trumnach i jak już wspomniałam wcześniej zabrali je. Powstała wówczas inicjatywa upamiętnienia śmierci bojowników wolności ze Stanów Zjednoczonych, stosownym pomnikiem. Władze komunistyczne udaremniły ten pomysł.
Powrót do niego mógł nastąpić dopiero w 1990 r. Wówczas to, władze samorządowe gminy Tomice oraz Towarzystwo Miłośników Ziemi Wadowickiej, działając w porozumieniu, podjęły próbę reaktywowania społecznego komitetu budowy obelisku poświęconego pamięci poległych lotników. Równocześnie, w sierpniu, w salach ekspozycyjnych Towarzystwa Miłośników Ziemi Wadowickiej w Wadowicach, pan Zygmunt Kraus, z własnych zbiorów przygotował, pierwszą na Ziemi Wadowickiej wystawę pod nazwą "Przyjaźń narodów Polski i USA". Warto podkreślić inicjatorów budowy Obelisku Lotników Amerykańskich w Zygodowicach. Byli to: Zarząd Gminy Tomice z panem Antonim Gieruszczakiem – Wójtem Gminy na czele, Towarzystwo Ziemi Wadowickiej i p. Zygmunt Kraus z Wadowic.
Na stronie internetowej Gminy Tomice możemy przeczytać, że na terenie ofiarowanym bezpłatnie Gminie Tomice przez p. Krystynę Janik przystąpiono do budowy obiektu, rozpoczynając od karczowania drzew i krzewów oraz niwelowania przewidywanego pod Obelisk obszaru. W przeciągu miesiąca, według projektów wykonanych przez panów mgr inż. J. Sobalę i A. Busia wykonano obiekt z granitu, marmuru i metalu. W obrębie Obelisku umieszczono fragment skrzydła strąconego w 1944 r. samolotu, a ofiarowanego przez p. Józefa Garusa z Zygodowic. Szereg prac przy obelisku wykonał społecznie p. Władysław Wiktor z Zygodowic.
W dniu 20 września 1991 r. odbyła się uroczystość odsłonięcia obiektu upamiętniającego śmierć lotników amerykańskich. W salach Domu Ludowego w Wyźrale, gdzie zgromadzili się uczestnicy, p. Zygmunt Kraus przygotował wystawę ukazującą historyczne związki narodów Polski i USA. O godzinie 12:30 odegrano hymny państwowe i po wystąpieniu amerykańskich dyplomatów oraz przedstawicieli władz samorządowych gminy Tomice, dokonano aktu odsłonięcia Obelisku. Przemówienia wygłosili wówczas p. Diana Markowitz – Konsul Generalny USA w Krakowie oraz mgr Antoni Gieruszczak – Wójt Gminy Tomice.
27 września 1992 r. dochodzi do uroczystego odsłonięcia w ramach Obelisku tablicy z nazwiskami poległych lotników amerykańskich. Umieszczono tam również nazwisko 7-mej ofiary katastrofy p. Marii Opalińskiej-Cichoniowej. Wspomnianą tablicę umieszczono na specjalnej marmurowej płytce wykonanej przez p. Andrzeja Ożoga z Radoczy, za staraniem Wójta Gminy Tomice. Obelisk został również otoczony drewnianym płotkiem (wykonanym przez p. Józefa Dąbrowskiego). Jednakże po dziesięciu latach istnienia Obelisku dochodzi do kradzieży wmurowanej w jego obręb cennej pozostałości z samolotu B-24 (fragment skrzydła).
Staraniem władz samorządowych z Tomic przeprowadzono w 2001 r. renowację obiektu z wymianą niektórych jego elementów. Drewniany zniszczony płot zastąpiono metalowym, zaś wnętrze pięcioboku utworzonego przez beton wypełniono kostką i płytkami.

Wspomniała pani Zygmunta Krausa, twórcę muzeum poświęconego liberatorowi. Może pani przybliżyć jego postać?
– Tak, jego inicjatywa nosiła nazwę "Prywatne Muzeum Polsko-Amerykańskie Hell's Angel Zygmunta Krausa". Przez wiele lat pan Zygmunt Kraus szukał elementów samolotu, rzeczy osobistych i umundurowania załogi. Dzięki jego pasji i staraniom powstało miejsce niezwykłe. Są w nim fragmenty "Hell's Angel", pamiątki po załodze, jest manekin z kompletnym ubiorem amerykańskiego lotnika. Jest też oryginalne śmigło z bombowców liberator. Podarowali je panu Zygmuntowi amerykańscy przyjaciele. Jego praca miała na celu utrwalenie pamięci o tym tragicznym wydarzeniu oraz oddanie hołdu amerykańskim lotnikom, którzy oddali życie w trakcie wojny. Obecnie Muzeum Zygmunta Krausa jest udostępnione dla odwiedzających jedynie w rocznicę katastrofy, czyli co roku 13 września.
Dr Arkadia Podgórska-Mikuła - z pasji i wykształcenia historyk. Ukończyła studia magisterskie i doktoranckie na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie (uwieńczone obroną pracy doktorskiej zatytułowną "Opactwo premonstratensów w Brzesku-Hebdowie do końca XVI wieku", w której analizowała jego historię, skupiając się na roli w strukturze zakonu i Kościoła w XIV–XV wieku). Obecnie pracuje jako nauczyciel historii i geografii. Ponadto jest autorką kilku artykułów, w tym opublikowanej w "Studiach z Dziejów Państwa i Prawa Polskiego" w 2016 roku pracy "Znaczenie opactwa premonstrateńskiego w Brzesku-Hebdowie w strukturze zakonu i Kościoła w XIV–XV wieku". Chętnie angażuje się w lokalne inicjatywy kulturalne. W lutym tego roku rzedstawiła wykład z okazji 80. rocznicy katastrofy amerykańskiego samolotu "Hell's Angel" w Zygodowicach, skierowany do studentów tomickiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku.