In vitro przepadło w krakowskiej radzie miasta. Gorycz rodziców, którzy liczyli na pomoc ratusza jest tym większa, że projekt powstały na bazie społecznej inicjatywy, pod którym podpisało się 5000 Krakowian, przepadł zaledwie dwoma głosami.
20 głosy za, 22 przeciw. Od początku było wiadomo, że in vitro nie może liczyć na głosy radnych PiS, to co było zaskoczeniem dla wielu osób, to, to, jak zagłosowali bardziej „nowocześni światopoglądowo” (teoretycznie) radni z Przyjaznego Krakowa – Rafał Komarewicz i Adam Migdał, którzy byli przeciw. Dodatkowo Anna Prokop-Staszecka wstrzymała się od głosu.
Na temat całej sprawy postanowiliśmy porozmawiać z aktywistką i polityk Niną Gabryś, która w ramach In vitro dla krakowian/ek bardzo mocno zaangażowała się w walkę o przyjęcie projektu:
Spodziewała się pani takiego wyniku, czy też jednak było to dla pani zaskoczeniem, że się nie udało?
Wiedzieliśmy, ze będzie ciężko, ale liczyliśmy na to, że Przyjazny Kraków nas wesprze w tym głosowaniu. Okazało się, ze niestety tak się nie stało w przypadku dwóch radnych. Cóż mogę powiedzieć, oczywiście, że czujemy się rozczarowani. Co do radnych PiS, to wiedzieliśmy dokładnie jak będą głosować, więc tu nie było żadnej niespodzianki.
Myśleliście, że, co prawda małą większością głosów, ale jednak się uda?
Zabrakło nam dwóch głosów. Liczyliśmy na to, że radni zwrócą się w stronę obywateli, wezmą pod uwagę ich apele. No ale niestety tak się nie stało…
Czuje pani gorycz z tego powodu? Ma pani pretensje do tych radnych, którzy was zawiedli?
Przede wszystkim czuję się zmotywowana, żeby walczyć dalej o te sprawę. Dlatego złożyliśmy projekt do Budżetu Obywatelskiego Miasta Krakowa. Planujemy go także złożyć do budżetu wojewódzkiego.
Innymi słowy nie zamierzają się państwo poddawać?
Nie, w żadnym wypadku nie poddajemy się. Dofinansowanie in vitro jest potrzebne mieszkańcom Krakowa, tak jak to ma miejsce w wielu innych dużych polskich miastach. Jesteśmy przy tym oburzone niektórymi wypowiedziami, zwłaszcza słowami radnego Franczyka [radny PiS porównał zwolenników in vitro do nazistów: „W trakcie tej procedury jest dokonywana selekcja zarodków, są wybierane te, którym dana jest szansa na dalszy rozwój, a którym nie. Nikt nie dał człowiekowi prawo do decydowania, że jakaś ludzka istota ma prawo do rozwoju, a inna nie. To Niemcy w trakcie II wojny światowej uzurpowali sobie takie prawo” – przyp. red.]. Nie spodziewaliśmy się, że debata publiczna może tak wyglądać i przykro mi przede wszystkim, że osoby mające dzieci dzięki metodzie in vitro musiały tego wysłuchać. Wiele osób w naszym kraju dzięki tej procedurze zostało szczęśliwymi rodzicami, tymczasem kierowano do nich tego rodzaju porównania… to jest oburzające. Bardzo mi przykro, ze mimo naszych wcześniejszych nawoływań i próśb o spokojna i merytoryczną dyskusje sprawy przybrały taki obrót.
To rzeczywiście przykre i smutne. Myśli pani, że jednak uda się mimo wszystko in vitro w Krakowie wywalczyć, tym razem przez budżet obywatelski? Szansa na to wydaje się pani realna?
Najpierw musimy przejść przez procedurę formalną i tutaj mogą zacząć się schody. Niemniej liczymy na to, ze obywatele dostaną szansę by móc za tym programem zagłosować. Projekt w ramach BO będzie tylko pilotażowy i ma wskazać na pewną potrzebę, a później będą potrzebne działania na poziomie rady miasta i prezydenta. Liczymy też na to, ze projekt być może łatwiej będzie przeforsować po nadchodzących wyborach samorządowych.
Wspomniała pani o schodach w przypadku złożenia projektu do BO. Na czym te schody będą właściwie polegały?
Wnioski, które dotyczą polityki zdrowotnej musza przejść przez bardzo surową weryfikację formalną – w poprzednich latach były wiele projektów dotyczących polityki zdrowotnej, które „potykały” się na tym etapie. Działo się to niezależnie od światopoglądu z jakim były związane. Nie przewidujemy tu też niczyjej złej woli, po prostu mamy świadomość, że tak to w przypadku tego typu projektów często wygląda. Ale oczywiście jesteśmy dobrej myśli i wierzymy, że się uda.