Z urodzenia miechowianin, z zamiłowania hodowca ptaków – Karol Sepielak swoje bażanty oddaje do największych ogrodów zoologicznych w kraju.
Do tej pory opiekował się już ich ponad dwudziestoma gatunkami - również tymi najbardziej zagrożonymi na całym świecie. Dzięki niemu w Polsce będą mogły one odnaleźć swój nowy dom i odbudować populacje.
Z założycielem polskiego oddziału Światowego Towarzystwa na Rzecz Ochrony Bażantów rozmawiamy między innymi o jego niezwykłej pasji do tych skrzydlatych zwierząt, ich charakterze i potrzebach oraz o tym, jak Miechów zostanie zaangażowany w ich ochronę, a także o tym, co Chiny mają wspólnego z kogutem…
Jakie są bażanty?
Karol Sepielak: – Bażanty mają różne charaktery – bywają agresywne, ale są też łagodne. Dla mnie to naprawdę piękne zwierzęta. Zachwycają mnie zarówno swoim wyglądem, jak i zachowaniem. Nie wyobrażam sobie życia bez tych ptaków.
Skąd w tobie taka duża pasja do nich?
– W wieku 12 lat po raz pierwszy zobaczyłem bażanta, notabene po polowaniu. Później kolega taty – pan Czesław Roch pokazał mi utrzymywane przez niego bażanty i zaproponował, żebym założył swoją własną hodowlę. To on dał mi również pierwsze ptaki. W miejscu starego wybiegu dla psa zbudowałem bardzo skromne woliery i tak powstała moja, jeszcze wtedy bardzo prymitywna, hodowla ptaków. Zacząłem hodować pierwsze przepiórki japońskie oraz bażanty łowne, czyli gatunki najmniej wymagające pełnej pielęgnacji.
Co dalej?
– Kiedy miałem za sobą już kilka lat stażu, zbudowałem bardziej profesjonalne woliery i zająłem się hodowlą rzadszych i trudniejszych w prowadzeniu ptaków - bardzo dużo bażantów jest trudnych w rozrodzie, co przynosi wiele niepowodzeń i często zniechęceń dla hodowcy. Różnie bywało - raz lepiej, a raz gorzej. Pamiętam taki dobry rok, kiedy udało mi się rozmnożyć je w sposób naturalny. Odchowałem wtedy sporo młodych, które oddałem następnie do ogrodów zoologicznych. Ptaki odchowane w ten sposób posiadają bardzo dobrą wartość hodowlaną - mając cały czas styczność z rodzicami, którzy przekazują im swoje cechy behawioralne, mogą utrwalić cechy całego gatunku, przenosząc je na kolejne pokolenia.
Ptaki te zajęły dużą część Twojego życia. Co Cię w nich urzekło?
– Sam nie wiem. Po prostu je polubiłem.
Olśniak himalajski to Twój pierwszy bażant z gatunków ozdobnych. Pamiętasz co czułeś, kiedy go kupiłeś?
– Wielką satysfakcję, bo zawsze to wydawało mi się nieosiągalne. Kiedy je kupowałem byłem bardzo młody, a to są drogie ptaki. Prawdę mówiąc - bardzo drogie…
Ile kosztują?
– Od kilkuset do kilku tysięcy złotych za sztukę. Rozrzut cenowy jest niesamowity i zależy głównie od gatunku. Dla młodego chłopaka to są duże pieniądze, ale ja miałem to szczęście, że w zakupie pierwszego ozdobnego bażanta pomógł mi mój znajomy spod Warszawy. Wyczuł chyba we mnie potencjał hodowcy i dał mi tego ptaka w promocyjnej cenie (śmiech). Kiedy go już przywiozłem, to nie mogłem się nim nacieszyć - siedziałem przy wolierze i po prostu się na niego patrzyłem… Bażant ten żyje do dnia dzisiejszego i ma już 16 lat.
Od tego dnia minęło dosłownie kilka lat. Dzisiaj jesteś szefem Światowego Towarzystwa na Rzecz Ochrony Bażantów, które działa w Polsce dzięki Tobie…
– Udało mi się otworzyć filię organizacji World Phesants Association (Światowego Towarzystwa na Rzecz Ochrony Bażantów) w Polsce. W 2014 roku wysłałem do angielskiego – założycielskiego oddziału prośbę o akceptację pomysłu utworzenia polskiej sekcji. Obecnie jesteśmy najmłodsi w WPA, ale bardzo prężnie działamy.
W skrócie budujemy czysto - gatunkową populację bażantów u nas w kraju. W większej grupie po prostu siła. Jeżeli jest nas kilkadziesiąt osób, z których każdy to hodowca, który ma swoje woliery i własną hodowlę, to możemy przy wzajemnym wsparciu tworzyć stabilną i mocną populację tych ptaków – wymieniać je, żeby nie były spokrewnione, budować nowe pary, czy przekazywać je kolejnym, wstępującym członkom.
Czym jeszcze w praktyce zajmują się członkowie WPA?
– Jest to jedyna organizacja na świecie, która zajmuje się aż tak poważnie i ambitnie ochroną ptaków zarówno w hodowlach, jak i w ich naturalnym środowisku. Niezmiernie istotne jest również ciągłe poszerzanie wiedzy na ich temat. Uczestniczymy w wielu spotkaniach za granicą, na których wymieniamy się wiedzą oraz doświadczeniami z pozostałymi członkami. Osobiście ciągle zaskakują mnie jakieś nowe ciekawostki, o których dowiaduję się podczas takich zjazdów, a które zmieniają moją dotychczasową wiedzę na temat tych niezwykłych zwierząt.
Spotykacie się również w Polsce?
– Tak. W przyszłym roku właśnie w Miechowie obędzie się międzynarodowe spotkanie tej organizacji. Przyjadą na nie ludzie z ponad 20 krajów z całego świata - między innymi z Azji, Europy i Ameryki. Potrwa ono trzy dni, podczas których, zorganizowane zostaną warsztaty dotyczące hodowli bażantów, ciekawostek z ich świata oraz nowych publikacji naukowych na ich temat. Otwieramy się teraz również na wschód, czego jestem inicjatorem, dlatego chcemy po raz pierwszy zaprosić hodowców z Ukrainy i być może z innych wschodnich krajów po to, żeby zobaczyli jak działa nasza organizacja i czym się zajmujemy. Byłby to taki zalążek budowania kolejnych filii na nowe kraje, bo na razie poza Azją, zasięg WPA w Europie, kończy się właśnie na naszej wschodniej granicy.
W Miechowie już kilka razy odwiedził Cię prezes całej organizacji - Keith Chalmers-Watson…
– Staram się utrzymywać dobre kontakty z prezesem całego WPA, który chyba pokłada we mnie pewne nadzieje.
Jakie?
– Jestem najmłodszy w całej organizacji. Kiedy w 2015 roku byłem w Londynie na 40-leciu jej powstania, na głównej gali Keith Chalmers-Watson powiedział patrząc na mnie, że jej przyszłość leży teraz w rękach młodych ludzi… W zeszłym roku, kiedy żegnaliśmy się już na lotnisku, po tym, jak odwiedził mnie w Miechowie, zapowiedział, że kiedyś będę miał w niej swój głos. Dodatkowo przyjął mnie do głównej grupy konserwatorskiej, która zajmuje się już tylko samą ochroną bażantów w naturze. Trafiają do niej maksymalnie po dwie osoby z każdego oddziału, dlatego jest to dla mnie bardzo duże wyróżnienie.
Wydałeś książkę „Bażanty Starego Świata”, która zyskała duże uznanie wśród najważniejszych współczesnych ornitologów i naukowców. Dyrektor Miejskiego Ogrodu Zoologicznego w Warszawie skomplementował ją jako: pierwsze tak kompleksowe opracowanie na temat bażantów w języku polskim…
– Obecnie dużo czasu poświęcam na pisanie o bażantach. Tak jak wspomniałaś ukazała się moja pierwsza książka, która jest wynikiem 13 lat – ponad połowy mojego życia – zagłębiania bażanciego świata, ale na niej nie poprzestaję. Publikuję sporo artykułów do polskich i zagranicznych gazet oraz kończę kolejne książki, w tym specjalną pozycję dla dzieci, która wprowadzi je w ptasią tematykę. Dostałem również sporo zaproszeń od okolicznych szkół, z propozycją poprowadzenia dla najmłodszych wykładów dotyczących bażantów i ich hodowli. Prywatnie oddałem temu wszystko i teraz wiele z powrotem do mnie wraca.
Jakie do tej pory gościłeś u siebie bażanty?
– Dobre słowo – gościłeś. A propos… Jak się spojrzy na mapę Chin z góry to zarysy konturowe ich granic przypominają sylwetką koguta - głowa znajduje się na wysokości stolicy, ogon na zachodniej części i łapy. Dodatkowo państwo to jest niepisaną ojczyzną bażantów, dlatego chciałbym tam kiedyś pojechać i powiedzieć w końcu - to ja u was jestem gościem, a nie wy u mnie (śmiech).
Gorzej jakby cię zamknęły w wolierze...
– (Śmiech) Może będę mógł chodzić po lesie luzem…
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie… to ile do tej pory ich miałeś?
– Miałem ich już około dwudziestu gatunków. Najistotniejszymi są dla mnie: olśniaki himalajskie, kiśćce annamskie, bażanty złociste, diamentowe, srebrzyste oraz bażanty pstre japońskie, a także wieloszpony palawańskie i szare. Dwa pierwsze to zdecydowanie moje ulubione bażanty.
Kiściec annamski znajduje się w pierwszej dziesiątce najbardziej zagrożonych wymarciem gatunków zwierząt na świecie. To dlatego masz do niego słabość?
– Pewnie tak. Poza tym został on przywieziony do Europy przez pana Jeana Delacoura, który jest dla mnie dużym wzorem i to właśnie jemu zadedykowałem swoją pierwszą książkę. Ornitolog ten stworzył populację kiścca annamskiego, która do tej pory jest utrzymywana. Również WPA dba o to, żeby ten niezwykły gatunek ptaka przetrwał - finansuje ona, bowiem budowę specjalnego ośrodka reintrodukcyjnego w Wietnamie, który będzie stwarzał ptakom takie warunki, żeby z czasem same były w stanie odtworzyć własną populację w naturalnym środowisku.
Do Polski udało się nam już ściągnąć kilkanaście partii innych zagrożonych ptaków, a niebawem będą one wpisywane do księgi stadnej, tak żebyśmy mogli monitorować ich stan u nas w kraju.
Rozmawiała: Karolina Stencel