Łukasz Jarosz z Rabki-Zdroju, zawodnik K-1, wielokrotny Mistrz Świata i Mistrz Polski w kickboxingu w wadze ciężkiej, będzie walczył podczas Narodowej Gali Boksu, 25 maja w Warszawie.
Po ośmiu latach przerwy wraca Pan na ring. Jest już trema? Stres przed walką?
Łukasz Jarosz:
– Jeszcze za wcześnie na tremę. Skupiam się na przygotowaniach. Podejrzewam, że stres przyjdzie na jakieś dwa tygodnie przed samą walką. Na razie mam tylko lekki stres przed każdym treningiem, by zrobić go jak najbardziej.
Przez ostatnie lata szkolił Pan innych, czyli na brak kondycji raczej Pan nie narzeka.
– Zgadza się. Gdybym tę przerwę spędził z piwem przed telewizorem, to nie myślałbym nawet o żadnym powrocie na ring. Ja tymczasem byłem cały czas aktywny. Oprócz tego, że sam trenowałem, przyjeżdżali do mnie najlepsi zawodnicy, by ze mną powalczyć. Przez ostatnie lata cały czas więc boksowałem. Poza tym również – po godzinach – jestem aktywny. Mam dwa psy Husky, z którymi trzy razy w tygodniu biegam. Jestem w dobrej formie, dlatego zdecydowałem się na walkę.
Jak wygląda Pana dzień? Bardzo wcześnie się zaczyna?
– Oprócz strony stricte sportowej, przygotowawczej, cały czas prowadzę swój klub – Jarosz Fight Club, mam swoich zawodników, ale mam również rodzinę, małe dzieci, którym staram się poświęcać jak najwięcej czasu. Dzień zaczyna się około 8:00, mam 1-2 treningi z zawodnikami, następnie własny trening, przerwa popołudniowa i czas z dziećmi, później zajęcia grupowe i znowu swój trening. Przygotowania zmieniają się oczywiście w zależności od etapu przygotowawczego. Wracam do domu, jem kolację i wyprowadzam ukochane psy. Dzień kończę około 22:30.
A w jakim wieku są osoby trenujące?
– Mam grupy w różnym stopniu zaawansowania i w różnym wieku. Na treningi przychodzą dzieci od 5. roku życia. Młodzież i starsi, kobiety i mężczyźni. Nie ma żadnych ograniczeń wiekowych.
Czyli kickboxing to sport dla wszystkich?
– Zgadza się, na rozpoczęcie treningów nigdy nie jest za późno. Poza tym ten sport rozwija nie tylko naszą stronę fizyczną, ale też psychikę. Na treningu trzeba być cały czas skupionym, jest dużo rzeczy, o których należy pamiętać, by wszystko skoordynować.
Druga sprawa, dla której każdy właściwie odnajdzie się w tym sporcie, jest taka, że treningi składają się z bardzo wielu elementów: są ćwiczenia sprawnościowe, siłowe, lekkoatletyka itd. Kickboxing rozwija praktycznie całe ciało.
Pamięta Pan swoje początki?
– Oczywiście. Gdy miałem 7 lat, zacząłem trenować karate tradycyjne u Józefa Rączki. Potem było Oyama Karate, które jest bardziej kontaktowe i wtedy zaczęły się moje pierwsze sukcesy na Mistrzostwach Polski. Z kolei na Mistrzostwach Europy w Holandii zająłem piąte miejsce, a jako 18-latek w na Mistrzostwach Świata w Nowym Jorku byłem czwarty.
Gdy miałem 22 lata, zainteresowałem się kickboxingiem i tak zaczęła się przygoda z tym sportem. Były mistrzostwa Polski, Europy, a nawet świata. W pewnym momencie przeszedłem na zawodowstwo. Należałem do zawodowego teamu w Holandii. A trzeba pamiętać, że Holandia to dla kickbokserów tak jak NBA dla koszykarzy czy FC Barcelona lub Manchester United dla piłkarzy. Tam stoczyłem największe walki w swoim życiu. Każdą pamiętam, każdą mógłbym opisać. Jak ktoś jest z krwi i kości sportowcem, to takich rzeczy nie zapomina.

Przeciwników również się pamięta?
– Myślę, że byłbym w stanie wymienić każdego.
A zdarzało się Panu walczyć z kolegą? Nie ma wtedy oporu przed walką?
– Mam wielu kolegów, z którymi zaprzyjaźniłem się już po walkach. Teraz będę walczył na Stadionie Narodowym z Michałem Wlazło. Tydzień temu rozmawialiśmy ze sobą, robiliśmy wspólne zdjęcia, ale przed walką trzeba będzie się uzbroić w taką – można powiedzieć – złość, agresję sportową. Każdy z nas będzie chciał wygrać, pokonując swojego przeciwnika. Ale to jest na ringu, poza nim zachowujemy się jak przystało na prawdziwych dorosłych mężczyzn.
Dlaczego zrezygnował Pan z karate na rzecz kickboxingu?
– Karate tradycyjnie to sztuka walki, nie sport walki. Później trenowałem Oyama Karate – już bardziej kontaktowe, gdzie można znokautować przeciwnika. A kickboxing to luźny kontaktowy sport.
Czyli po prostu lubi Pan się bić :)
– Można tak powiedzieć :) Wielkim plusem kickboxingu jest też to, że będąc zawodowcem, można już zacząć zarabiać. Dzięki temu połączyłem swoją pasję sportową z pracą.
A w dzieciństwie miał Pan swoich idoli, takich jak Jean Claude Van Damme czy Bruce Lee?
– Oczywiście! Wychowałem się na filmach z tymi bohaterami. Próbowałem też kopać po drzewach jak oni, co oczywiście nie było mądre... Później zacząłem wzorować się już na konkretnych sportowcach zawodowych. Moim idolem na polskim podwórku był Marek Piotrowski, legenda kickboxingu, którego niedługo później poznałem osobiście i do dziś mam z nim kontakt. Poza tym Jerome Le Banner czy Ernesto Hosst, których poznałem w Holandii.
Jak wyobraża Pan sobie emeryturę?
– Właściwie już osiem lat temu zawiesiłem karierę sportową i zająłem się własnym klubem. Myślę, że tak właśnie będzie wyglądała moja emerytura. Buduję teraz własny klub od podstaw, może uda się otworzyć go już jesienią tego roku. Mam nadzieję, że będą tu przyjeżdżać zawodnicy z całej Polski i nie tylko. To jest właśnie najlepsze, że można robić to, co się kocha i jeszcze się z tego utrzymać.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek
fot. Łukasz Jarosz – archiwum
