Do tragedii doszło we środę, 26 listopada, w Jeżówce pod Wolbromiem. W biały dzień dwa agresywne psy sforsowały ogrodzenie prywatnej posesji i wtargnęły na teren zagrody, atakując dwie alpaki — Pioruna i Czoko. Jedna zginęła w męczarniach, cierpienia drugiej skrócił weterynarz. To historia, która bardzo mocno wybrzmiewa akurat teraz, gdy w całej Polsce toczy się spór o to, jak traktować psy i co naprawdę znaczy dla nich „dobrostan”.
W Jeżówce pod Wolbromiem, tuż za granicą powiatu miechowskiego, cisza na wybiegu dla alpak nie jest zwykłą wiejską ciszą. To ta ciężka, „po tragedii” – gdy człowiek odruchowo nasłuchuje kroków, których już nie będzie. Jeszcze niedawno zagrodę wypełniały śmiech dzieci, chrupanie marchewek i miękkie parskanie dwóch ulubieńców okolicy – Pioruna i Czoko.
Dziś zostały po nich wspomnienia, puste ogrodzenie i nagranie z monitoringu, na którym widać, jak dwa psy w biały dzień sforsowały siatkę i wdarły się na teren posesji. Zaatakowały alpaki, rozszarpując jedną z nich żywcem. Druga, ciężko ranna, czekała na powrót opiekunów. Weterynarz mógł już tylko pomóc jej odejść bez dalszego bólu.
To historia, która stawia wiele pytań, m.in. o sens ustawy łańcuchowej i kontrowersyjne weto prezydenta.
„Ból nie słabnie”
Dla właścicieli alpak ta historia nie kończy się w momencie, gdy psy uciekły z ich posesji. Zaczyna się wtedy codzienne „odtwarzanie” w głowie, co się mogło dziać, ile to trwało, jak bardzo Piorun i Czoko cierpieli. Opisali to publicznie – bez upiększania, bez szukania mocnych słów, bo same fakty są wystarczająco druzgocące. Za tymi słowami stoi bardzo proste doświadczenie: nikt, kto widział, jak wygląda zagroda po takim ataku, nie powie już, że „psy same się jakoś pilnują” albo że „przecież nic się nie stanie”.
"Psy uwiecznione na nagraniu sforsowały nasze ogrodzenie i w biały dzień zaatakowały nasze zwierzęta, wyrządzając ogromne szkody i realnie zagrażając bezpieczeństwu zarówno ludzi, jak i innych zwierząt w okolicy.
• Piorun poniósł śmierć w ogromnych męczarniach, rozszarpywany żywcem.
• Czoko, ciężko ranny, czekał na nasz powrót, lecz ze względu na rozległe obrażenia musiał zostać poddany humanitarnej eutanazji.
To dramat, który nie powinien zdarzyć się nigdy — i może powtórzyć się, jeśli psy nadal będą przebywać bez nadzoru. Sprawa została zgłoszona na Policję.
Apelujemy do mieszkańców Jeżówki i okolic o pomoc w ustaleniu właścicieli psów z nagrania. To kwestia bezpieczeństwa wszystkich – rodzin z dziećmi, opiekunów zwierząt domowych oraz właścicieli zwierząt gospodarskich. Liczymy na Państwa wsparcie. Gwarantujemy pełną anonimowość osobie, która wskaże właściciela psów. Przewidujemy również nagrodę za pomoc w identyfikacji. Jeśli właściciel psów rozpoznaje swoje zwierzęta — apelujemy o odpowiedzialny kontakt. To najlepszy krok, jaki można teraz zrobić. Nie odpuścimy – musimy zapobiec kolejnej tragedii."
I drugi, równie ważny apel: "Dziękujemy wszystkim za udostępnianie naszego apelu oraz za ogrom wiadomości i telefonów. Było ich tak wiele, że trudno je zliczyć. Świadomość, że tyle osób jest z nami w tym trudnym czasie, naprawdę wiele dla nas znaczy. Wszystkie zebrane informacje przekazaliśmy policji. My sami również nie czekaliśmy bezczynnie – podążaliśmy po śladach, które udało nam się odnaleźć, i wszystko dokładnie udokumentowaliśmy.
Niestety, nic nie przywróci już życia naszym zwierzętom. Z każdym kolejnym dniem ból nie słabnie – wręcz przeciwnie, im więcej analizujemy, tym bardziej dociera do nas, jak bardzo cierpiały. Chcemy w tym miejscu podziękować weterynarzowi G. Barczykowi, który natychmiast przyjechał, gdy tylko dowiedział się o tragedii. Niestety, mógł już tylko zapewnić Czokowi godne odejście.
Serdecznie dziękujemy również radnemu G. Musiałowi za zabranie głosu i poruszenie naszej sprawy podczas sesji. To dla nas szczególnie ważne, bo Pan Radny wraz z rodziną od zawsze byli wielkimi sympatykami naszych alpak.
Prosimy wszystkich o zachowanie człowieczeństwa i szacunku. Wierzymy, że psy odpowiedzialne za tę dramatyczną sytuację nie wyrządzą już nikomu krzywdy.
Za każdym psem stoi człowiek, a to człowiek odpowiada za jego wychowanie, ZABEZPIECZENIE i kontrolę.
Niech ta sytuacja będzie przestrogą dla wszystkich, którzy puszczają swoje psy same. Tylko wczoraj rano, jadąc przez Jeżówkę, można było natknąć się na kilka wałęsających się psich grup. Resztę pozostawiamy do przemyślenia…
Bardzo ważne: nie prowadzimy żadnych zbiórek! Nie zbieramy pieniędzy na zakup nowych alpak ani w żadnym innym celu. Prosimy, nie dajcie się oszukać i nie wpłacajcie na żadne „pomocowe” akcje, które się pojawiły lub mogą się pojawić." - podsumowali.
Alpaki – przyjaciele dzieci, którzy mieli być „oddechem” od świata
Piorun i Czoko byli nie tylko miejscową atrakcją, ale też czymś w rodzaju nieformalnych „terapeutów”. Do Jeżówki przyjeżdżały rodziny z dziećmi, żeby je pogłaskać, nakarmić, wybrać się z nimi na spacer. Alpaki są łagodne, nie dominują, nie szarpią, nie straszą – idealne dla tych, którzy boją się dużych psów czy koni.
Dlatego ich śmierć w tak brutalnych okolicznościach jest czymś więcej niż „stratą stada”. To uderzenie w samo serce idei małych, rodzinnych hodowli, które mają budować pozytywne skojarzenia ze zwierzętami.
Właściciele zapowiedzieli, że alpaki w Jeżówce nie pojawią się już więcej. Marzenie, które realizowali przez lata, po prostu się skończyło.
Ciąg dalszy pod galerią zdjęć.





Dramat w Jeżówce i weto prezydenta. Ten sam problem: co to znaczy „dobrostan psa”?
Ten lokalny dramat zbiegł się w czasie z jedną z najbardziej burzliwych decyzji politycznych ostatnich tygodni – wetem prezydenta do tzw. ustawy łańcuchowej. To nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt, która miała raz na zawsze skończyć z trzymaniem psów na łańcuchach i wprowadzić minimalne standardy kojców: ok. 10 m² dla psów do 20 kg, 15 m² dla psów średnich i 20 m² dla największych zwierząt.
Ustawa przeszła przez Sejm, wywołała ogromne emocje, a następnie została zawetowana przez prezydenta Karola Nawrockiego. W swoim oświadczeniu tłumaczył:
„Choć intencja, ochrona zwierząt, jest słuszna i szlachetna, to sama ustawa była źle napisana. Zamiast rozwiązywać problemy, tworzyła nowe, które mogły doprowadzić do pogorszenia, a nie polepszenia sytuacji zwierząt. Proponowane normy kojców dla psów były kompletnie nierealne. Kojce wielkości miejskich kawalerek to absurd, który uderzałby w rolników, hodowców i zwykłe wiejskie gospodarstwa.”
Prezydent zapowiedział jednocześnie własny projekt – również zakładający odejście od łańcuchów, ale z łagodniejszymi wymogami co do kojców. Nie określił w nim jednak norm, które pomogłyby egzekwować przestrzeganie podstawowego prawa, jakim jest dobrostan zwierząt.
Weto wywołało falę komentarzy. Część polityków opozycji uznała, że to krok przeciwko zwierzętom, a nie w ich obronie. Wśród nich znalazła się wicemarszałkini Sejmu z Małopolski, lekarka weterynarii Dorota Niedziela.
– „Te psy będą nadal na łańcuchu przez to, że pan prezydent uśmiecha się do Konfederacji” – mówiła, oceniając, że głowa państwa „upolityczniła kwestię praw zwierząt” i odrzuciła ustawę, która była konsultowana z organizacjami społecznymi i wszystkimi klubami.
Z drugiej strony pojawiły się głosy polityków prawicy, którzy bronili weta, podkreślając, że zbyt szczegółowe normy „stygmatyzują wieś” i są oderwane od realiów małych gospodarstw. Z politycznego punktu widzenia – spór jak każdy inny. Z punktu widzenia Jeżówki – jedno podstawowe pytanie: Co mówią ci, którzy na co dzień pracują z psami i widzą, jak brak dobrostanu przekłada się na agresję?
Co mówią eksperci? „Pies na łańcuchu jest kontrolowany, ale niebezpieczny”
Behawioryści, lekarze weterynarii i organizacje prozwierzęce są tu zadziwiająco zgodni – niezależnie od politycznych barw. W rozmowie z portalem Checkpress behawiorystka Edyta Ossowska zwraca uwagę, że uwiązanie psa na stałe nie poprawia bezpieczeństwa: „Pies na łańcuchu to pies kontrolowany, ale nie bezpieczny — ani dla siebie, ani dla innych. Bezpieczeństwo to wynik relacji, szkolenia i zrozumienia, a nie uwięzi.”
Opisuje też zjawisko tzw. agresji łańcuchowej: stała izolacja w jednym miejscu sprawia, że zwierzę obsesyjnie broni tego małego „kawałka świata”, który ma w zasięgu. Każdy, kto się do niego zbliża – człowiek, dziecko, inne zwierzę – staje się potencjalnym zagrożeniem. To mechanizm obronny, nie „złośliwość” psa.
Organizacje takie jak OTOZ Animals idą jeszcze dalej: „Weto prezydenta skazuje psy na łańcuchach na dalsze cierpienie. Cała Polska jest rozczarowana decyzją prezydenta RP” – napisali w swoim oświadczeniu, przypominając, że dla wielu psów łańcuch to codzienność od szczeniaka do śmierci.
Jednocześnie ta sama organizacja wcześniej podkreślała, że odejście od łańcuchów musi iść w parze z odpowiednimi kojcami: „Cieszymy się, że kończy się era łańcuchów, ale nie możemy zamienić łańcuchów na małe, więzienne kojce.”
Fundacje zajmujące się interwencjami terenowymi zwracają uwagę, że pies zamknięty na stałe w małej klatce czy kojcu, bez spacerów i kontaktu z człowiekiem, jest równie „naładowany” frustracją jak ten na krótkim łańcuchu. Jak pisze Fundacja Zwierz: „Kojec nigdy nie zastąpi psu domu, spaceru ani bliskości człowieka. Może służyć tylko jako miejsce tymczasowe, nigdy nie powinien być całym światem psa.”
Między wierszami tych wypowiedzi powtarza się jedna myśl: kluczowe jest to, czy pies ma zaspokojone podstawowe potrzeby – ruch, kontakt, poczucie bezpieczeństwa.
Bo zaniedbany, zestresowany pies, który latami stoi „za budą”, gdy w końcu się urwie albo ucieknie, może być po prostu niebezpieczny. Dla ludzi, dla innych zwierząt, dla takich miejsc jak zagroda w Jeżówce.
„Rolnik, który dba o zwierzęta, umie zadbać też o psa”
W dyskusji o ustawie łańcuchowej często pojawia się argument: „przecież na wsi psy zawsze były przy budzie”. Eksperci odpowiadają: świat się zmienił – zarówno jeśli chodzi o nasze oczekiwania wobec bezpieczeństwa, jak i wiedzę o tym, jak działa psia psychika.
Behawioryści podkreślają, że rolnik, który dba o dobrostan krów, koni czy owiec, zwykle świetnie rozumie też potrzeby psa. Zna wartość ruchu, odpowiedniego karmienia, dostępu do cienia i wody. To nie tacy gospodarze są problemem.
Nowe przepisy – te zawetowane i te projektowane na nowo – miały być bardziej batem na tych, którzy traktują psa jak tani, żywy alarm, „przykuty” do miejsca, w którym nie ma jak ani się położyć na suchej ziemi, ani przed niczym schować. Ustalenie minimalnych wymiarów kojców i zakazu stałych łańcuchów to także ułatwienie dla inspektorów i policji: albo warunki są spełnione, albo nie. To daje też podstawy, aby odebrać zwierzęta człowiekowi, który je krzywdzi.
Czy zatem duży, dobrze zbudowany kojec automatycznie robi cud? Nie. Ale – jak mówią organizacje – pozwala odróżnić tych, którzy chcą dbać o psa, od tych, którzy chcą go tylko „przywiązać i zapomnieć”. A to właśnie ta druga grupa najczęściej „produkuje” psy, które potem uciekają, wałęsają się w grupach, atakują zwierzęta gospodarskie albo ludzi.
Jeżówka: gdy teoria zderza się z praktyką
Jeżówka jest tutaj bolesnym przykładem tego, o czym od lat mówią eksperci. Gdyby wszystkie psy w okolicy były zadbane, pod kontrolą, odpowiednio ogrodzone – szansa na to, że dwa z nich przedostaną się na teren zagrody z alpakami, byłaby o wiele mniejsza.
Odpowiednie ogrodzenia, większe i lepsze kojce, regularny ruch psa, a przede wszystkim – realna kontrola nad tym, gdzie przebywa czworonóg – to najmniej efektowna, ale najskuteczniejsza forma profilaktyki.
Rolnik, który od lat dba o dobrostan bydła czy trzody, z reguły wie, że zaniedbane zwierzę choruje, jest słabe albo niebezpieczne. Z psem jest dokładnie tak samo. Różnica polega tylko na tym, że pies – jeśli się wyrwie – wyjdzie poza granice gospodarstwa. I może spotkać po drodze kogoś takiego jak Piorun czy Czoko. Albo – wracające ze szkoły dzieci.
Co może zrobić zwykły człowiek?
Dla mieszkańców powiatu miechowskiego, wolbromskiego i okolic ten tekst nie musi zostać na poziomie „dużej polityki”. Kilka prostych rzeczy naprawdę robi różnicę:
- jeśli w okolicy regularnie widzimy wałęsające się psy – zgłaszajmy to do gminy, straży, policji,
- jeśli mamy swoje psy – sprawdźmy krytycznie ogrodzenie, bramy, sposoby zamykania,
- rozmawiajmy z sąsiadami – czasem dopiero z kilku obserwacji robi się pełen obraz zagrożenia,
- reagujmy, gdy widzimy psa latami przy budzie na krótkim łańcuchu – to nie jest „tradycja”, tylko realne ryzyko, że kiedyś ten sam pies wyrwie się w stronę czyjegoś dziecka albo stada.
Pożegnanie, którego nie miało być
Na koniec zostaje coś, czego nie da się przeliczyć na paragrafy, metry kojca ani wysokość płotu.
Właściciele Pioruna i Czoko piszą, że weszli do ich domku pierwszy raz po tragedii. Nie wybiegł nikt, żeby sprawdzić, czy jest marchewka. Nikt nie przewrócił wiadra z karmą. Zamiast tego była cisza – „taka, która ścina z nóg”.
Alpaki z Jeżówki znikają z mapy. Nie będzie nowych. Zostały po nich wspomnienia setek dziecięcych rąk, które wyciągały się po ich miękką sierść, i dorosłych, którym pozwalały choć na chwilę zapomnieć o świecie za ogrodzeniem.
To pożegnanie, którego nie miało być.
I bardzo wyraźne ostrzeżenie, że za każdym psem stoi człowiek – a to, czy ten pies kiedyś przekroczy cudzy płot jako spokojny towarzysz albo jako niebezpieczny napastnik, zaczyna się dużo wcześniej niż w momencie ataku.
W Jeżówce wiedzą to dziś aż za dobrze.
fot. Alpaki z Jeżówki



















