piątek, 19 sierpnia 2022 09:48

Trzy razy postanowiła nie żyć. „To nie jest jak ból głowy"

Autor Marzena Gitler
Trzy razy postanowiła nie żyć. „To nie jest jak ból głowy"

Była pełną energii, twardą, optymistyczną i odważną dziewczyną. Ale w 2019 roku coś się zmieniło. Zachorowała na depresję. - Po raz trzeci postanowiłam nie żyć. Przez 2 lata w ogóle nie czułam radości. Czuję ją dopiero od maja. Jest to dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Pomyślałam, że skoro mam się nie zabijać, skoro mam żyć, to muszę tego życia doświadczyć – mówi Barbara Pawluk, która jadąc na rowerze przez Polskę zbiera pieniądze dla Fundacji Nagle Sami. Tam znalazła pomoc i chce teraz, aby z tego wsparcie mogli skorzystać inni, którzy są w żałobie i zmagają się z depresją.

Basię Pawluk poznałam dziesięć lat temu. Szalona 19-latka z moją córką wyruszyła z Polski do Santiago de Compostela. Ponad 3 000 kilometrów pieszo. Bez planu, gdzie będą spać. Dla Basi była to kolejna taka wędrówka. Wcześniej szła Camino de Santiago z granicy z Francją. Potem z dwoma koleżankami powędrowała z Polski do Rzymu i kolejny raz z Polski do hiszpańskiego sanktuarium. W sumie przeszła pieszo pół Europy - łącznie pokonując około 8500 km. W międzyczasie była wolontariuszką w albergach (noclegowniach dla pielgrzymów na szlaku do Santiago de Compostela). Skończyła geografię w Krakowie. Wyjechała na stypendium do Budapesztu. Grała w drużynie piłki nożnej kobiet. Dla mnie była twardą, optymistyczną i odważną dziewczyną. W 2019 roku zachorowała na depresję. W ciągu ostatnich dwóch lat trzy raz postanowiła, że umrze. Trzy razy otrząsnęła się z kryzysu, którego katalizatorem była śmierć najbliższej osoby. W te wakacje na rowerze, który stał się jej drugą pasją i terapią w walce z depresją, pokonała prawie 2000 kilometrów. Jej trasa wzdłuż wybrzeża i wschodniej granicy Polski prowadzi do Częstochowy. Promuje przy tym swoją zbiórkę dla Fundacji Nagle Sami. Chce sfinansować telefon zaufania dla ludzi, których dopada rozpacz.

💜 2000 km dla Fundacja NAGLE SAMI 💜 🔶 Zbiórka na działalność bezpłatnego Telefonu Wsparcia Fundacji Nagle Sami,...

Opublikowany przez Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022 Piątek, 29 lipca 2022

- Prawie wszyscy wiążą moją depresję tylko i wyłącznie ze śmiercią taty, ale tak nie było. Przez lata wszystko się zbierało. Mama wyjeżdżała do pracy do Holandii, więc zostawaliśmy z tatą z bratem sami. Tata chorował, odkąd pamiętam. Musiałam bardzo szybko dorosnąć. Można powiedzieć, że nie zdążyłam przeżyć dzieciństwa. Cały czas starałam się być silna - opowiada. Okazuje się, że te wszystkie hardcorowe wyczyny to był jej sposób na ucieczkę od tego, co działo się w środku. - To była ucieczka, a w głębi gdzieś kryły się głęboki smutek, samotność i lęk, czego nie pokazywałam. Gdy zmarł tata, nadszedł moment, że już nie potrafiłam się ogarnąć. Za dużo się przelało. Zawsze miałam z nim lepszą relację niż z mamą. To była dla mnie jedyna osoba, która zawsze przy mnie była. Nagle znikła i miałam poczucie, że zostałam już całkiem sama - wspomina.

Na całą sytuację nałożył się jeszcze wyjazd na stypendium na Węgry, a potem pandemia. To przelało czarę. - Właściwie cudem przyjechałam do kraju, gdy stan taty zaczął się pogarszać, więc zdążyłam się z nim jeszcze pożegnać. To na mnie też przypadła organizacja jego pogrzebu. Nie wiedziałam potem, co mam robić. Miałam wtedy stypendium językowe w Budapeszcie. Po pogrzebie wszyscy mówili mi, że trzeba wracać do swoich zajęć, że będzie dobrze, że mam wracać do szkoły, skoro mam to stypendium i tak zrobiłam. Teraz myślę, że inaczej bym to rozegrała. Wróciłam na Węgry i byłam tam zupełnie sama. Chodziłam na zajęcia, ale byłam jakby poza rzeczywistością, w jakimś innym wymiarze, jakby za szybą. Ciężko mi przychodziło, żeby cokolwiek robić. Dwa miesiące miałam tylko zajęcia stacjonarnie, potem przyszła pandemia. Zajęcia były tylko przez Internet. Do tego doszły zakazy spotykania się z ludźmi. Wszystko było pozamykane, treningi - zawieszone i nie dość, że ja się nie ogarniałam po śmierci taty, to jeszcze mnie zamknęli. Zostałam sama za granicą i nie mogłam wrócić do kraju – mówi. Basia nie miała z kim porozmawiać o swoich uczuciach. - Miałam poczucie, że śmierć taty w rodzinie to był temat tabu. O tym się nie mówiło, a ja potrzebowałam o tym porozmawiać. To było bardzo trudne - dodaje.

W Budapeszcie nawiedzał Basię pewien koszmar. – Śniła mi się śmierć, taty. Ja od jego śmierci w ogóle bałam się spać, ale od tego koszmaru jeszcze bardziej, więc nie dość, że byłam rozbita psychicznie, to jeszcze doszło wycieńczenie fizyczne - opowiada.

Na Węgrzech Basia znalazła jedną bratnią duszę. To była zakonnica, z którą mogła porozmawiać o tym, jak się czuje i co myśli. – Dużo rozmawiałam z pewną siostrą z Polski, chodziłam z nią na spacery. Ona w pewnym momencie, jakby trochę w złości, powiedziała, że już ma dość tego mojego gadania, tego, że mówię, że nie chcę żyć, że nic nie ma sensu. Stwierdziła, że mi nie może pomóc, że mam pójść do psychologa. To mnie trochę wkurzyło, ale potem sobie to przemyślałam i stwierdziłam: no dobra, skorzystam z tej pomocy, ale jak to zrobić? W Internecie jest milion psychologów, terapeutów, ale jak ja mam go znaleźć, tym bardziej będąc w Budapeszcie? Była tam jedna polska psycholog, ale działała na innym polu. Gdy wychodziłam nielegalnie na spacery w czasie lockdownu, bo już nie mogłam wytrzymać w mieszkaniu, kiedyś w parku wpisałam na telefonie na YouTube hasło „żałoba”. Znalazłam audycję z terapeutką z Fundacji Nagle Sami. Miałam wtedy pierwszy raz poczucie, że jest ktoś, kto może mnie zrozumieć, a nie wmawia mi, że będzie dobrze czy, jak wiele razy wcześniej słyszałam, że mam się ogarnąć. Wysłuchałam tego, wróciłam do domu i od razu do nich napisałam, czy mogłabym się umówić na konsultację, a oni odpisali dosłownie po 20 minutach, że jak najbardziej i zapisali mnie na najbliższy termin. Miałam do wyboru psycholog albo psychoterapeutkę. Wybrałam psychoterapeutkę, panią Monikę, która mi towarzyszy do dzisiaj. Ona potem od razu do mnie zadzwoniła i się umówiłyśmy (byłam wtedy ciągle w Budapeszcie, wiec odbywało się to zdalnie). I to był strzał w dziesiątkę - relacjonuje.

Basia, jak wielu ludzi w podobnej sytuacji, którzy zmagają się ze strata, czy z depresją, słyszała komunikaty, które nie dodawały jej sił, a jeszcze ją dołowały. – Słyszałam, że będzie dobrze, że życie jest piękne, że jestem młoda i że mam nie przesadzać. Znajomi mówili, że już tyle czasu minęło, że mam się wziąć w garść – wspomina. Jej żałoba był to też czas, w którym odeszło z jej otoczenia wielu ludzi, którzy nie wiedzieli jak ją wspierać. -  Dużo osób po prostu zniknęło, przestali się odzywać. Bardzo zweryfikowali mi się znajomi. Jedni zniknęli, a pojawili się tacy z przeszłości i oni byli dużym wsparciem – opowiada. Na początku brakowało jej wsparcia najbliższych, ale z czasem, gdy podjęła terapie to się zmieniło. - W czasie całej tej walki z depresją ogromne wsparcie i pomoc miałam i nadal mam ze strony mamy i brata, za co jestem im niesamowicie wdzięczna. Zdecydowanie zbliżyliśmy się przez te ostatnie 2 lata – dodaje.

Fundację Nagle Sami, adresowaną do osób w żałobie, po stracie, założyła Olga Puncewicz po śmierci swojego męża himalaisty. Piotr Morawski zginął w 2009 roku Himalajach, podczas wyprawy na Manaslu. Schodził do bazy, zapadł się most śnieżny i wpadł do szczeliny. Miał 32 lata. Olga została sama z dwójką synów. Sama zmagała się ze stratą. Historię utraconej miłości opisała w książce: „Od początku do końca” (współautorem jest Piotr Morawski). Potem, gdy zaczęła dostawać maile od kobiet w podobnej sytuacji, w 2011 roku zarejestrowała Fundację Nagle Sami. Dzięki niej można skorzystać z psychoterapii indywidualnej i konsultacji psychologicznej. Są grupy wsparcia i webinary. Fundacja prowadzi też szkolenia dla firm, aby były wsparciem dla pracowników po stracie. Robi zajęcia dla szkół, uczy jak prowadzić interwencje kryzysowe. – Robią konferencje. Mają bardzo szerokie pole działania, nie tylko dla osób po stracie. Jest też jeszcze też grupa na Facebooku dla osób po stracie, które mogą się wzajemnie wspierać – wylicza Basia.

Kontakt z psychoterapeutą, specjalizującym się w pracy z osobami w żałobie, to był początek walki o siebie. - Dla mnie to było niesamowite, że ktoś w końcu mnie rozumie, a nie ocenia. Moja terapeutka zawsze odpisywała na maile, czy była pod telefonem, gdy było ze mną gorzej. Słyszałam, że mam prawo do tych uczuć, do emocji, że mam prawo czuć się tak, jak się czuję i nie muszę być zawsze uśmiechnięta, nie muszę być zawsze silna. Cały czas mam terapię indywidualną, od pewnego czasu dwa razy w tygodniu. Byłam też rekolekcjach dla osób w żałobie w Licheniu - opowiada.

Wiele osób ma opór, aby skorzystać z pomocy psychiatry. Odkłada to, bo się tego zwyczajnie boi. Basia też trafiła do ośrodka, w którym mogła odzyskać równowagę. - To była prywatna klinika psychiatryczna, głównie dla ludzi w depresji, bo strasznie bałam iść do szpitala na NFZ. Zrozumiałam, że to nie tylko śmierć taty, ale przerabiałam całe swoje życie. Ciężko się podnieść, jak się upadnie na sam dół. Nie jest łatwo się odbudować - mówi.

W międzyczasie kilka razy zaliczyła kryzys. Trafiła też kilka razy do szpitala psychiatrycznego. - Był wtedy czas covidu. Gdy otworzyli granicę w czerwcu, byłam w takim stanie, że moja terapeutka wysłała mnie do psychiatry, bo to już było konieczne. Byłam już skrajnie fizycznie zmęczona, bo nie mogłam spać. Trwało to już kilka miesięcy, więc musiały zostać wprowadzone leki. Bałam się trochę – opowiada. Basia leczyła się w Krakowie Szpitalu Klinicznym im. dr. Józefa Babińskiego. - Są takie stereotypy, że drzwi i okna nie mają klamek, czy coś w tym stylu i że w ogóle w szpitalu jest strasznie, ale nie jest, a szczególnie w Krakowie, bo Babiński jest jednym z najlepszych szpitali w Polsce. Jest tam  bardzo dobra kadra. Są świetni lekarze. Dobrali mi leki. Ja trafiłam na bardzo dobrą lekarkę. Zdecydowałam się kontynuować u niej leczenie po szpitalu, prywatnie. Są tam też zajęcia terapeutyczne, jest wsparcie psychologiczne i pacjenci wspierają się nawzajem. To bardzo wartościowe miejsce. Byłam w 3-osobowej sali, ale to nie przeszkadza. To nawet lepiej, bo człowiek nie czuje się taki sam. Nawiązują się też znajomości. Mam dwie osoby, z którymi mam bardzo dobry kontakt do dzisiaj. Spotykamy się czasem w Krakowie. Dużo osób myśli, że do szpitala psychiatrycznego idą jakieś świry. Tymczasem jest tam bardzo dużo osób po takich doświadczeniach jak moje, z depresją, z zaburzeniami lękowymi. Można tam z tymi ludźmi przeżyć dobry, wartościowy czas - podsumowuje.

Choroba ma też swoją cenę. Po jednym z kryzysów i pobycie w szpitalu Basia straciła pracę - jedyne źródło utrzymania w Krakowie. Pracowała wtedy na recepcji w hotelu. - Wróciłam ze szpitala i prawie na dzień dobry mnie zwolniono, niby pod pretekstem, że nie mogę pracować na nocki, bo biorę leki, ale wydaje mi się, że oni się po prostu bali, że będzie mi się to częściej zdarzało – opowiada. To był dla niej kolejny cios. - Dużo rozmawialiśmy z moją terapeutką. Ona była wtedy bardzo dużym wsparciem. To było bardzo trudne. Udało mi się na szczęście wtedy znaleźć pracę w sklepie. Gdzieś musiałam pracować – dodaje. Pracowała więc w sklepie, choć jest po geografii, a część studiów odbyła w Budapeszcie i zna język węgierski. Potem jednak znalazła inną pracę, właśnie w węgierskim konsulacie w Krakowie. Tam mieli zupełnie odwrotny stosunek do jej choroby. -  Odwiedzili mnie w szpitalu. Sam pan konsul też się wybierał - wspomina.

Od dwóch lat Basia organizuje akcje wspierające Fundację Nagle Sami. - Dwa lata temu, w rocznicę wyjścia do Santiago, natchnęło mnie, żeby zrobić akcję pod hasłem „kilometry wsparcia”. Chodziło o takie symboliczne „wyprzedawanie” kilometrów, które wtedy przeszłyśmy. Ona była dla mnie motywacją. Moje życie wtedy to było leżenie przed telewizorem i nic nie robienie, bo nie byłam w stanie nic więcej robić. Ta akcja to była jedyna rzecz, która mnie motywowała, bo trzeba było coś napisać i wstawić na socjale. Pojechałam akurat na wizytę do psychiatry do Warszawy. Jednak nadal źle czułam psychicznie. Spontanicznie więc wszystkie swoje pieniądze postanowiłam wydać na rower. Stwierdziłam wtedy, że nie mam nic do stracenia. To było pewnie nierozsądne w tamtej chwili, ale teraz tego nie żałuję. Gdy już zostało tylko może 600 kilometrów do „wyprzedania”, po raz pierwszy, bez przygotowania po prostu wyruszyłam w trasę na rowerze i zachęcałam ludzi do wpłat właśnie na Fundację Nagle Sami. Jazda na rowerze to było dla mnie coś nowego, bo wcześniej tylko dużo chodziłam i grałam w piłkę nożną. Ma to dla mnie też wymiar terapeutyczny i jest okazją do nagłośnienia problemu straty i depresji. Z tej pierwszej akcji udało się zebrać około 9,5 tys. złotych. Fundacja była za to bardzo wdzięczna - wspomina.

Basia Pawluk jadąc na rowerze promuje zbiórkę na telefon zaufania dla osób w depresji, po stracie - fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022

Teraz trwa kolejna akcja. To czy dojdzie do skutku nie było wcale pewne, bo Basia jeszcze niedawno znów była w szpitalu. - Długo myślałam o tym, żeby wyruszyć, ale to były raczej takie marzenia. Potem przygotowywałam się już do tej wyprawy. Chciałam mieć kondycję, ale wylądowałam w  szpitalu. Po raz trzeci postanowiłam nie żyć. Przez 2 lata w ogóle nie czułam radości. Czuję ją dopiero od maja. Jest to dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Pomyślałam, że skoro mam się nie zabijać, skoro mam żyć, to muszę tego życia doświadczyć. Muszę go doświadczyć, może sobie coś przypomnę. I stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, że wyruszę w tę drogę, a przy okazji ruszę z tą akcją, skoro już jadę. To też jest dla mnie motywacją, bo jak widzę, że wpłata idzie do przodu, to mi też jest łatwiej jechać dalej i mi się bardziej chce - mówi.

Obecna wyprawa Basi to blisko 2000 kilometrów. Można o niej przeczytać na stronie „Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022”, gdzie regularnie zamieszcza filmy, zdjęcia i codzienne relacje z trasy. Podsumowuje też swoją zbiórkę. Najpierw jechała wzdłuż wybrzeża, potem przez przygraniczne lasy.  - Jeszcze nad morzem jest infrastruktura, ale potem przy granicy często nic nie ma. Jechałam dzisiaj 57 kilometrów, aby się napić się kawy, więc to są inne realia, ale spotykam po drodze takich ludzi, że pomimo tych niedogodności chce mi się jechać dalej i jestem ciekawa, co się wydarzy – opowiada.

19 sierpnia planuje dotrzeć do Częstochowy. Ta wyprawa to wielki wyczyn dla kogoś, kto zmaga się z depresją. – Przez dwa lata zmagałam z bardzo silnymi myślami samobójczymi. Nie mam ich w zasadzie od maja.  Gdy przychodzą takie myśli, nic się z tym nie da zrobić, bo to nie jest jak ból głowy, że się weźmie tabletkę i jest lepiej – mówi dziewczyna.

Basia chcę przejechać 2000 kilometrów i za cel postanowiła sobie zebrać 20 tysięcy złotych, bo tyle mniej więcej kosztuje miesięczna działalność telefonu wsparcia Fundacji Nagle Sami - 800 108 108. - Chciałabym, zebrać pieniądze chociaż na jeden miesiąc funkcjonowania tego telefonu. Ten telefon ratuje ludziom życie. To jest jedyny ogólnopolski darmowy telefon dla osób w kryzysie psychicznym po stracie bliskich - podkreśla.

Fot. Fb. Basia Pawluk

Zbiórkę Basi Pawluk można wesprzeć wpłacając pieniądze TU.

Fundacja Nagle Sami
Al. Wojska Polskiego 1A, 01-524 Warszawa - Żoliborz

Telefon: 502 511 138, e-mail: info@naglesami.org.pl, KRS 0000398530

Konto do darowizn: 07 1030 0019 0109 8533 0003 9912

31 lipca - odcinek Świnoujście - Mrzeżyno - 102 km - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
Na drodze zdarzają się też awarie - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
5 sierpnia - odcinek Gdańsk - Frombork - 122 km. Pamiątkowa fotka przy słupie polskiego camino - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
7 sierpnia - w drodze z Bartoszyc do Węgorzewa (76 km) mija się kolorowe Wirwilty - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
8 sierpnia - Węgorzewo - Suwałki - 119 km. Po drodze słynne wiadukty w Stańczykach - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
11 sierpnia - Hajnówka - Janów Podlaski - 99 km - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
Na trasie Okuninka - Chełm - 65 km (14 sierpnia) strzeliła szprycha, ale następnego dnia Basia ruszyła dalej - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022j
15 sierpnia. Postój na sandomierskim rynku na odcinku Kraśnik - Staszów (123 km) - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022
17 sierpnia, Kraśnik - Staszów - 123 km. Coraz bliżej celu! - Fot. Fb. Quo vadis? Rowerem ku marzeniom 2022

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka