niedziela, 28 maja 2023 09:36

Gdzie łatwiej przetrwać: w lesie, czy w korpo? „Do lasu chodzi się po to, żeby wyczyścić głowę”

Autor Marzena Gitler
Gdzie łatwiej przetrwać: w lesie, czy w korpo? „Do lasu chodzi się po to, żeby wyczyścić głowę”

Na co dzień jest liderem zespołu w jednej z krakowskich korporacji, ale wolne chwile spędza… w lesie. – Nie wiem, czy jestem prawdziwym bushcrafterem. Nie o nazwę tu chodzi. Czy jestem w stanie zbudować schronienie z płachty? Jestem, jak będzie trzeba, tylko po co? Potrafię rozpalić ogień od krzesiwa, natomiast, gdy mam zapałki i zapalniczkę to zdecydowanie wolę ich użyć – mówi 36-letni Piotr Krawczyk z Tarnowa.

Bushcraft czyli dawniej biwak w lesie to moda, która trafiła do Polski z Zachodu. Eksperci od bushcraftu tłumaczą, że to rzemiosło, a nawet sztuka życia w lesie. W przeciwieństwie do survivalu nie chodzi w nim tylko o to, żeby przetrwać w głuszy, ale by rozkoszować się bliskością natury w duchu slow. Rasowi bushcrafterzy (tacy, którzy zrobili z niego filozofię życia) chodzą w naturalnych ubraniach, unikają technicznych nowinek, a na wyprawach do lasu zamiast śpiwora używają wełnianego koca. Piotrek, z którym umówiłam się na rozmowę o bushcrafcie, wygląda całkiem normalnie. Nie ma nawet na ręku bransoletki z paracordu – linki spadochronowej, która stanowi podstawowe wyposażenie ludzi lubiących zapuszczać się w dzicz. Do lasu z kumplami wyjeżdża już prawie pięć lat.

Piotr Krawczyk z Tarnowa do lasu z kumplami wyjeżdża już prawie pięć lat - fot. Radomir Rodzaj

– Skąd się to u mnie wzięło? Przede wszystkim od dziecka jeździłem z rodzicami pod namiot. Spędzaliśmy wakacje zazwyczaj gdzieś nad Dunajcem. Byłem też jakiś czas w harcerstwie, które daje dużo tego typu doświadczeń i uczy dzieciaki bardzo wielu przydatnych umiejętności, których nie nauczą się w domu w mieście. Teraz, mniej więcej od pięciu lat mam ekipę kumpli, z którymi jeździmy do lasu. Wybieramy miejsca na mapie, pakujemy się i ruszamy – mówi. – Jak często? Najogólniej mówiąc – tak często jak się da. Był okres, kiedy staraliśmy się wyjechać raz-dwa w miesiącu. Teraz robimy to rzadziej. Wszystko zależy od możliwości i od tego, czy ludzi to rajcuje, bo jednak tego całego szpeju na plecach się dźwiga trochę mniej, a jak coś nie wyjdzie, to równie dobrze można spać na ziemi. Po prostu spędzamy razem czas, śmiejemy się, rozmawiamy. Taka normalna impreza - posiadówka, tylko tyle że w lesie – podsumowuje.

Bushcraft to też gotowanie na ognisku - fot. Radomir Rodzaj

Bushcraft (z ang. bush — krzaki, busz; craft — sztuka, rzemiosło) to praktyczna wiedza jak poradzić sobie w lesie z wykorzystaniem naturalnych zasobów. Budowa schronień (bushcraftowcy raczej nie używają namiotów), rozpalanie ognia i przygotowywania posiłków, pozyskiwanie wody, budowa obozowiska itp. To umiejętności, które trzeba sobie przyswoić. Pierwszymi nauczycielami przetrwania w lesie byli George „Nessmuk” Sears, Horace Kephart, Elmer Harry Kreps, Daniel Beard, Ernest Thompson Seton, Richard Graves i Mors Kochanski – potomek polskich imigrantów, który mieszkał w Kanadzie i tam szkolił cywilów i żołnierzy. Współcześnie najsłynniejszym popularyzatorem życia w dziczy jest Ray Mears, który tworzy z telewizją BBC programy edukacyjne na ten temat.

„Do lasu chodzi się po to, żeby wyczyścić głowę” - fot. Radomir Rodzaj

Eksperci wyróżniają cztery odmiany bushcraftu. Bushcraft praktyczny jest najbardziej zbliżony do surviwalu i skupia się na poznaniu metod i narzędzi, które są przydatne, gdy chcemy pomieszkań w lesie. Bushcraft prymitywny dopuszcza stosowanie głównie technik pierwotnych (na przykład przy rozniecaniu ognia). Filozoficzny – to sposób na spędzanie wolnego czasu w zgodzie z naturą, z minimalnym wyposażeniem i głównie dla rekreacji. Z kolei bushcraftowcy rekonstrukcyjni chcą żyć w lesie dokładnie tak jak robili to dawni pionierzy i traperzy.

– Słowa „bushcraft” pierwszy raz chyba w 1880 roku użył George „Nessmuk” Sears, który był takim „traperem na sterydach”. Naprawdę bardzo dużo czasu spędzał w lesie, pływał kajakiem, który sam sobie zrobił po lasach Stanów i Kanady. Mówił, że do lasu chodzi się po to, żeby wyczyścić głowę, żeby odpocząć i ja właśnie to robię – mówi Piotr. – Dla mnie przede wszystkim podstawową rzeczą jest po prostu spędzić fajny czas ze znajomymi na łonie natury bez telefonu, bez Internetu, bez wszystkiego, co nam na co dzień zatruwa życie. I naprawdę robię to po to, żeby zebrać myśli – dodaje. A odpoczywać ma po czym, bo praca nie jest łatwa. Piotr od 5 lat kieruje zespołem w jednej z dużych międzynarodowych korporacji, która ma oddział w Krakowie. – Pracuję na stanowisku liderskim czyli bezpośrednio z ludźmi. Co dzień kilka godzin przed komputerem, masa spotkań, w większości zdalnych, przez komunikatory – opisuje swój normalny dzień. Dlatego poza pracą stara się „technikę” ograniczać, tak jak to tylko jest możliwe. – Czy chciałabym kiedyś przestać pracować w korporacji? Nie wiem. Na razie inwestuję w siebie, rozwijam swoją karierę, chcę coś osiągnąć – mówi Piotr. Dlatego wyjazdy do lasu są ważne - pomagają mu łapać równowagę. – Kiedyś usłyszałem, że nie jestem prawdziwym bushcratferem. Nie upierałbym się, jeśli chodzi o nazewnictwo. Najczęściej jadę ze śpiworem i z hamakiem. Czy jestem w stanie zbudować schronienie z płachty? Jestem, jak będzie trzeba, tylko po co? Potrafię sobie rozpalić ogień od krzesiwa, natomiast, gdy mam zapałki i zapalniczkę to zdecydowanie wolę ich użyć. Czasem zakręcimy się na jakiś konkretny wyjazd: „Dobra, panowie, nie bierzemy tego i tego, bo będziemy budować szałasy”. Czy potrzebujemy sobie coś udowodnić? Nie, nie mam już dwudziestu lat, znam swoje umiejętności i wartość – nic nie muszę i nie po to to robię – mówi Piotr.

"Gotowaliśmy już różne cuda" - fot. Radomir Rodzaj

Krewetki prosto z ogniska

Bardzo ważną rzeczą na wyjazdach dla ekipy Piotra jest gotowanie, więc robią na ognisku naprawdę wyszukane rzeczy. – Każdy z moich kumpli ma taką „mocną zajawkę” na gotowanie. Zazwyczaj jeszcze przed wyjazdem umawiamy się, kto co robi, a niejednokrotnie musimy się wykłócać, który przewodzi w kuchni tym razem. Czas spędzamy głównie na budowaniu obozu i właśnie na gotowaniu. Kiedyś się śmialiśmy, że na wyjazdach to właściwie jemy lepiej niż w domu. A co jemy? W zasadzie da się przyrządzić prawie wszystko w lesie. Gotowanie na ogniu ma swój niezastąpiony klimat, tylko trzeba się tego nauczyć. To nie jest gaz czy płyta indukcyjna. Tego nie można w sekundę przykręcić i wyregulować. Z drugiej strony trzeba trochę cierpliwości, bo gotowanie na ognisku po prostu trwa dłużej. Zazwyczaj jeśli jedziemy gdzieś blisko i nie mamy w planie długiego marszu bierzemy ze sobą kocioł. Gotujemy wtedy normalnie na ogniu, na łańcuchu, z trójnogiem. Gotowaliśmy już różne cuda. Potrafiliśmy robić na ognisku krewetki, więc śmiejemy się, że uprawiamy raczej brzuszcraft niż bushcraft – podsumowuje.

"Na łonie natury bez telefonu, bez Internetu, bez wszystkiego, co nam na co dzień zatruwa życie" - fot. Radomir Rodzaj

Palcem na mapie

Pierwszy spontaniczny wyjazd do lasu zorganizowali kilka lat temu zimą. – To było chyba w 2017 albo 2018 roku, zaraz po moim powrocie z Anglii. Mieszkałem wtedy w moim rodzinnym mieście, Tarnowie. Pojechaliśmy do lasów pod Czarną Tarnowską. Temperatura oscylowała w granicach może –2 stopnie. Zgadaliśmy się z kumplami, że wyruszamy. A gdzie? Pokazaliśmy palcem na mapę: „o tutaj!”. Wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy – opowiada Piotr.

Czy można zanocować w dowolnym miejscu w lesie? Okazuje się, że nie jest to takie proste. Ustawa o lasach zabrania poruszania się po niektórych terenach. Są to między innymi obszary chronione oraz miejsca położone na terenie parków narodowych. Na stronie poszczególnych nadleśnictw można znaleźć informacje, gdzie są tereny dostępne do uprawiania bushcraftu i do nocowania w lesie. Można oczywiście pojechać „nielegalnie” narażając się nawet na grzywnę, ale lepiej jest skorzystać z wyznaczonych miejsc. – Od kilku lat sytuacja z nocowaniem w lesie jest trochę bardziej uregulowana, jeszcze nie tak dawno temu było to zupełnie nielegalne, więc trzeba się było trochę chować. Natomiast dzięki ludziom zajmującym się turystyką leśną doszło do porozumienia z Lasami Państwowymi i są teraz miejsca udostępnione w programie Zanocuj w lesie przez Lasy Państwowe. Są tam miejsca do rozpalenia ognia, bo rozpalanie go w lasach gdzie indziej jest zabronione. Trzeba się tylko skontaktować z leśnictwem i poinformować o pobycie – mówi Piotr.

Do lasu wyruszają przez cały rok - fot. Radomir Rodzaj

To, czym różni się bushcraftu od wakacji pod namiotem z rodzicami jest chyba to, że wyjazdy organizuje się przez cały rok, również w zimie. – Rekord pobiliśmy chyba 2 lata temu w lasach janowskich. W nocy było -16 stopni. Trzeba mieć trochę cieplejszych ubrań i grubszy śpiwór, i tyle – podsumowuje. Sposobem Piotra, żeby nie marznąć jest puchowy śpiwór, który kupiła mu na prezent dziewczyna oraz podpinka, czyli ocieplenie, przypinane pod hamak, które izoluje od spodu, od zimnego powietrza. – Tak naprawdę w hamaku nawet jeżeli ma się jakiś genialny śpiwór, bez jakiejkolwiek izolacji od spodu można naprawdę bardzo zmarznąć – dodaje.

Piotr i jego ekipa najbardziej lubią wyjeżdżać spontanicznie w nieznane, ale mają też kilka „swoich” miejsc. – Jest kilka takich sprawdzonych, fajnych miejsc i czasem lubimy tam wrócić. Mamy fajną miejscówkę w Bieszczadach, do której dotrzeć można tylko żaglówką. Mamy takie jedno miejsce w Posiadowie Podstawowym w Czarnej nad rzeką. Lubimy też wracać na wyspę na Wiśle za Krakowem – zdradza.

Piotr Krawczyk: Jeżeli ktoś mi powie, że nie jestem bushcrafterem, to cóż - mogę nie być... - fot. Radomir Rodzaj

„Idziemy na lekko”

Co zabierają na wyjazd do lasu? – Za każdym razem mówimy: „Panowie, idziemy na lekko”, a potem się okazuje, że plecaka nie da się podnieść. Śmiejemy się, że jest taka zasada, że „nic plus nic plus nic waży naprawdę dużo”. Co biorę na wyjazd? To zależy dokąd i na jak długo się umawiamy, jaki mamy plan, bo jeżeli faktycznie idziemy z pociągu na miejsce obozu ileś kilometrów, to wiadomo, że trzeba brać jak najmniej. Jeżeli wybieramy miejsce, gdzie można dojechać autem, to możemy sobie pofolgować – dodaje.

„Panowie, idziemy na lekko” - fot. Radomir Rodzaj

Co zawsze trzeba zabrać ze sobą na bushcraftowy wypad? – Podstawowe rzeczy to nóż, apteczka, papier toaletowy - bardzo polecam, istotna sprawa – śmieje się Piotr. – Termos z czymś ciepłym albo garnki i butelka z wodą, żeby sobie coś ciepłego zrobić. Zimą jednak, kiedy jest minus kilkanaście stopni, to jednak pewne rzeczy trzeba ogarnąć, bo trzeba mieć dobrze zorganizowane miejsce do spania. Trzeba być pewnym, że będzie nam ciepło – dodaje. Zapewnia też, że bushcraftowcy nie idą do lasu po to, żeby się napić.  – Jak się idzie gdzieś daleko, to pije się mało, bo to są kilogramy, które dorzuca się do i tak już ciężkiego plecaka – mówi Piotr.

Eksperckie strony o bushcrafcie oprócz solidnego noża radzą, aby wziąć ze sobą coś do rozpalania ognia, uzdatniania wody, folię, apteczkę, latem coś na komary i kleszcze.

W drodze na kolejną wyprawę do lasu - fot. Radomir Rodzaj

Wycie wilków i uparty lis

Czy nocowanie w lesie jest bezpieczne? Czy zdarzały się jakieś nieprzyjemne przygody? Zazwyczaj nie, ale kiedyś w pobliżu nocujących w lesie bushcrafterów były wilki. – Nie zapomnę, jak jechaliśmy do lasów janowskich. Wyjechałem z Krakowa do Tarnowa w piątek wieczorem i oczywiście ze wszystkimi betami zwaliłem się do rodziców, żeby rano mieć blisko na pociąg. Ojciec przyszedł wtedy z „Gazetą Krakowską”, rzucił mi ją przed nos i mówi: „Widziałeś że w okolicach lasów janowskich, na Lubelszczyźnie jest wzmożona aktywność wilków”? Oliwy do ognia dolał konduktor w pociągu, który jak zobaczył cały przedział zawalony bagażami, zapytał nas dokąd jedziemy. Mówimy, że na biwak do lasów janowskich, a on: „A słyszeliście o wilkach?”. I faktycznie, były. Słyszeliśmy te wilki w nocy – mówi Piotr. Jednak wilków nigdy nie widzieli, były za to sarny, jelenie i pewien sprytny lis, który z bardziej „ucywilizowanego” obozowiska, w jakim nocowali w hamakach zawieszonych w drewnianej wiacie, wyciągnął jednej nocy ćwiartkę słoniny, kostkę masła, bochenek chleba i zamkniętą w plastikowym pojemniku resztę jedzenia, które ugotowali w kotle. – Był to bardzo uparty lis, płoszyliśmy go, a on wracał cały czas – dodaje. Nigdy nie mieli za to problemów z leśnikami czy tubylcami.

"W lasach janowskich w nocy słyszeliśmy wilki” - fot. Radomir Rodzaj

„Mogę się z kimś zabrać?”

Jak zacząć uprawiać bushcraft? – W dzisiejszym świecie to jest mega proste, bo od czasów pandemii to się stało bardzo popularne. Powstało wiele grup fejsbukowych, gdzie dołączają ludzie, którzy są nowi. Widziałem milion postów typu: „nigdy nie byłem w lesie, nie chce iść sam, czy mogę się z kimś wybrać?”.  Są typowo męskie grupy, są mieszane. Znam ludzi, którzy rodzinnie jeżdżą na tego typu wyjazdy. Są też zloty bushcraftowe, choć ja sam nigdy na takim nie byłem. Są kanały na YouTube, gdzie jest wiele informacji od czego zacząć.

Piotr podkreśla, że bushcraft to hobby dla każdego. – Najstarszy z moich kumpli, z którym jeździmy, jest przed pięćdziesiątką. Można też zacząć od szkoleń czy obozów, gdzie można się nauczyć survivalu. Jedyne czego nie lubię to usilne dorabianie ideologii do tego, że się chce posadzić tyłek w lesie, napić piwa z kumplami, rozpalić ognisko i pogadać. Podejście jest kwestią indywidualną i szczerze powiedziawszy, ja naprawdę nie potrzebuję zupełnie niczego więcej do tego dopisywać. Dla mnie ważne jest, żebym mógł odpocząć psychicznie, spędzić czas z ludźmi na których mi zależy i pooddychać czystym powietrzem. Czasem zdążył na wschód słońca i miał swoje „mistyczne” 5 minut z kubkiem kawy w ręku, w świętym spokoju. Jeżeli ktoś mi powie, że nie jestem bushcrafterem, to cóż - mogę nie być... – podsumowuje.

Bushcraft to praktyczna wiedza jak poradzić sobie w lesie z wykorzystaniem naturalnych zasobów - fot. Radomir Rodzaj 

fot. Radomir Rodzaj

Małopolska - najnowsze informacje

Rozrywka