niedziela, 12 grudnia 2021 19:27

Dziś Dzień Księgarza. Czy będzie miał kto go świętować? „Mam nadzieję, że jakoś przetrwamy”

Autor Patryk Trzaska
Dziś Dzień Księgarza. Czy będzie miał kto go świętować? „Mam nadzieję, że jakoś przetrwamy”

13 grudnia obchodzić będziemy Dzień Księgarza, święto znane w Polsce od czasów międzywojennych. Czy współcześni księgarze mają co świętować? Czy małe lokalne księgarnie, mają szansę przetrwać? A może jesteśmy świadkami powolnego umierania zawodu księgarza? Te pytania zadaliśmy krakowskim księgarzom.

Znikają nawet największe…

Kraków jest miastem, w którym tradycje czytelnicze kultywowane są od pokoleń. To miasto akademickie, pełne studentów, którzy przecież książki czytają. Do tego Krakowskie Targi Książki – to jedna z największych tego rodzaju imprez w kraju. Bywało tu nawet 60 tys. gości. Swego czasu w samym obrębie Rynku Głównego i odchodzących od niego ulic funkcjonowało kilkanaście księgarń i antykwariatów. Ale to już przeszłość. W sierpniu 2013 z Kamienicy Bidermanowskiej położonej w doskonałym miejscu – pomiędzy ulicą Sienną a Placem Mariackim, frontem do Rynku – znika największy w Krakowie Empik. Rozlokowany na kilku piętrach kamienicy salon funkcjonował 12 lat. Teraz jest tu sklep znanej sieciowej firmy odzieżowej. To było jak sygnał do odwrotu. Kilka miesięcy później spod adresu Rynek 17 znika niezwykle popularna Księgarnia Hetmańska.

Rynek 17 - tu była Księgarnia Hetmańska / fot. Dominik Gębka 

– Nie zarabiamy już na nic. Książki w ogóle się nie sprzedają. Przestaliśmy być potrzebni czytelnikom – mówiła wtedy Gazecie Krakowskiej Teresa Komornicka, właścicielka Hetmańskiej. W międzyczasie Znak kasuje punkt na Sławkowskiej, a swoją największą księgarnię „Skarbnicę” traci Nowa Huta. Trzy lata dłużej trzymała się księgarnia na Rynku pod numerem 23, naprzeciwko Wieży Ratuszowej pomiędzy Bracką i Wiślną. Książki w tym miejscu sprzedawane są od 1610 r., gdy Franciszek Jakub Mercenich na parterze, w piwnicy i części pomieszczeń na piętrze otworzył sklep z księgami. Sprowadzał je z Frankfurtu, Hamburga, Genewy czy Antwerpii. W 1998 r. punkt przejęła księgarnia Matras – wtedy największej sieci w Polsce. 8 czerwca 2017 r. została zamknięta. Łyżką miodu w tej beczce dziegciu jest przynajmniej to, że dziś znowu można tu kupić książki. Po kilkuletniej przerwie na krakowski Rynek wrócił Empik. Właśnie pod numer 23.

Rynek 23. Tu książki sprzedaje się od 400 lat. / fot. Dominik Gębka

Ale fakty są takie, że księgarni jest coraz mniej. Na początku 2020 roku sytuacja branży była tak zła, że konieczne były akcje takie jak np. „Książka na telefon”, których zadaniem miało być polepszenie sytuacji lokalnych księgarni.

Na szczęście są miejsca, w których księgarnie przetrwały i funkcjonują. Jednak o małych lokalnych księgarniach wie tylko garstka wiernych klientów. Wielu z nas, gdy na ulicy ktoś zapyta o najbliższą księgarnię, nie wie nawet, gdzie się ona znajduje. Dotyczy to zwłaszcza młodych ludzi, którzy kupują książki głównie przez Internet, a czytają je w formie e-booków.

„Księgarnia to nie sklep z ubraniami”

Co o swojej przyszłości sądzą krakowscy księgarze? – Mam nadzieję, że jakoś przetrwamy. Klienci przychodzą do nas i mówią, że to dobrze, że jesteśmy, że się nie zamknęliśmy, że można przyjść, porozmawiać i kupić książki – mówi nam Małgorzata Niedźwiecka, właścicielka księgarni „Muza” przy ulicy Królewskiej 47 w Krakowie.

Księgarnia „Muza” przy ulicy Królewskiej 47. / fot. Dominik Gębka

Krakowscy księgarze wbrew pozorom mocno wierzą, że ich biznes ma przyszłość. – Księgarnia była, jest i musi być w przyszłości. Klient potrzebuje kontaktu z księgarzem, nie można tego traktować jak zwykłego sklepu – twierdzi Jolanta Podstawska, właścicielka księgarni „Jedynka” przy ulicy Stradomskiej 16 w Krakowie. Obie właścicielki księgarni podkreślają, że dokąd to będzie tylko możliwe, ich księgarnie będą otwarte. – Pracuję już w tym zawodzie wiele lat. Dla mnie nie jest to trudny biznes, ponieważ to bardzo lubię. Ciągłe nowości, dreszczyk emocji, spotkania z klientami sprawiają, że praca to sama przyjemność – mówi pani Jolanta. W podobnym tonie wypowiada się pani Małgorzata. – Pracuję w tym zawodzie, odkąd skończyłam studium księgarskie i nigdy nie żałowałam. Ludzie mylnie widzą w księgarzu kasjera. Myślą, że jest on tam tylko po to, aby podać wybraną książkę, wydać resztę i wrócić za kasę. A księgarnia to nie sklep z ubraniami, gdzie wszystko jest na wieszakach. Trzeba z klientem porozmawiać, opowiedzieć mu coś o książce, wymienić się spostrzeżeniami, a nie jest to takie łatwe, na jakie wygląda – podsumowuje.

Księgarnia „Jedynka” przy ulicy Stradomskiej 16. / fot. Dominik Gębka

Blask dawnych czasów raczej nie wróci

Kiedyś w centrum każdego miasta czy miasteczka bez trudu można było znaleźć księgarnia. Albo kilka. Cieszyły się popularnością wśród odbiorców w każdej grupie wiekowej. Tłumy w księgarniach to dziś tylko odległe wspomnienie. – Czytasz papierowe, drukowane książki? – pytamy Dominika, licealistę z humanistycznej klasy. – Nie, tylko e-booki – odpowiada. To i tak nie najgorzej, bo jak wiadomo w Polsce czytelnictwo systematycznie spada. Jest masa sygnałów, wskazujących na kompletny brak zainteresowania czytaniem książek, w szczególności w młodym pokoleniu. – Jedna z klientek opowiedziała mi, że swojemu 17-letniemu synowi czytała lekturę do szkoły! – mówi właścicielka „Jedynki”. – Kiedyś, jak ukazał się jakiś bestseller, np. „Imię Róży” to przywoziło się do księgarni dwieście, trzysta, a nawet pięćset egzemplarzy i w dwa tygodnie wszystko się sprzedawało. Teraz już nie ma takiego zainteresowania - mówi Małgorzata Niedźwiecka, właścicielka księgarni ,,Muza”.

Wnętrze księgarni Muza. / fot. Dominik Gębka

Zmniejszony popyt i zainteresowanie czytelników to nie jedyny kłopot księgarzy. Swoje do księgarskiego biznesu dołożył też koronawirus. Podczas pandemii i lockdownów część ludzi bała się wychodzić z domów, i co za tym idzie, grono odwiedzających księgarnie znacząco spadło. Potwierdza to właścicielka “Muzy”. – Mamy duże grono stałych klientów, rozdaliśmy wiele kart stałego klienta, jednak przez covid dużo, szczególnie starszych ludzi, przestało tak często przychodzić. Jest nam ciężko, ale musimy sobie radzić – dodaje. Pandemia, zamknięcie, ograniczony kontakt z klientem to był prawdziwy cios dla małych księgarni, które nie prowadzą sprzedaży internetowej. Właściciele doceniają pomoc państwa, która dała szansę, ale – jak podkreślają – tylko na to, aby się utrzymać. Jak będzie teraz? Nie wiadomo, ponieważ pojawił się nowy problem. – Podczas pandemii sprzedaż spadła, a nie jest to jedyny problem. Obecnie książki są po prostu drogie. Jeszcze pół roku temu cena w hurtowni była pięć złotych niższa niż teraz, co przekłada się też na wyższą cenę detaliczną dla klienta – mówi Pani Małgorzata.

Kto zatem jeszcze tradycyjne książki kupuje? Kto w ogóle przychodzi jeszcze do księgarni? – Przychodzą do nas osoby, które lubią kontakt ze sprzedawcą, chcą, aby im doradzić, co przeczytać – mówi pani Jolanta, właścicielka księgarni “Jedynka”.

Warto dodać, że na problemy konkretnej księgarni wpływa także to, czy położona jest w centrum czy na obrzeżach miasta. Właściciel jednej z księgarni, położnej na krakowskim Bieżanowie, który chce pozostać anonimowy, przyznaje, że jest na skraju bankructwa, a wiązanie końca z końcem z miesiąca na miesiąc jest coraz trudniejsze. Brak popytu na książki, konkurencja z księgarniami internetowymi, w końcu małe zainteresowanie podręcznikami, wynikające z wprowadzenia zdalnego nauczania to tylko kilka czynników, które zmusiły naszego rozmówcę do przebranżowienia się i zamiany sprzedaży książek na usługi.

Podręczniki? Nie każdy na nich zarabia

Mogłoby się wydawać, że hossę księgarnie przeżywają we wrześniu, kiedy dzieci i młodzież wracają do szkół z długą lista książek, które trzeba kupić. Niektóre księgarnie widziały w tym szansę na odbicie się od dna i uratowanie od bankructwa po pandemicznej zapaści. Okazuje się, że klienci, zakładając powrót na naukę zdalną, wstrzymali się z zakupem podręczników do szkoły, ewentualnie później planując domówienie niektórych pozycji przez Internet, co dla wielu księgarzy było ostatecznym ciosem i powodem do zamknięcia biznesu. Ale część księgarni w ogóle nie wiązała nadziei ze sprzedażą podręczników. Dla nich spadek zainteresowaniami zakupem książek do szkoły w księgarniach nie odbił się na wynikach finansowych. – My tutaj z podręcznikami nie mamy nic wspólnego, nie zamawiamy, nie bawimy się w podręczniki. Stawiamy na książki i jest ciągle na nie popyt – podkreśla właścicielka księgarni na Królewskiej.

Czy ta wiara wystarczy do przetrwania? Czas oceni, jak potoczy się los zawodu księgarza, który trzeba przyznać, stopniowo zanika. Większość z nich zmaga się z trudnościami i obawami o swoją przyszłość i może się okazać, że te księgarnie, które udało nam się odwiedzić, będą jedynymi, które pozostaną w mieście. A może znikną nawet i one. A szkoda, bo księgarnia to nie sklep internetowy. Każdy z nas powinien doświadczyć atmosfery panującej w tradycyjnej księgarni, rozmowy z księgarzem, poczuć zapach drukowanych książek. To jest to coś unikatowego, czego nie da się doświadczyć w księgarniach internetowych. Nie wiadomo, czy to nie jest ostatni moment na odwiedzenie tradycyjnych księgarni i poznania prawdziwych pasjonatów, którzy tam pracują.

Choćby właśnie z okazji Dnia Księgarza.

fot. główna: Jolanta Podstawska, właścicielka księgarni „Jedynka”. / fot. Dominik Gębka

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka