środa, 12 października 2022 06:06

Dlaczego prąd w Polsce jest taki drogi? Jakub Wiech: "Będziemy płacić za dekady zaniedbań"

Autor Mirosław Haładyj
Dlaczego prąd w Polsce jest taki drogi? Jakub Wiech: "Będziemy płacić za dekady zaniedbań"

Problematyka transformacji energetycznej i wdrażania polityki dążenia do neutralności klimatycznej jest kwestią, która w Polsce staje się coraz bardziej paląca a temperatura społecznej debaty w tym temacie to odzwierciedla. Zwłaszcza, że od czasu wybuchu wojny w Ukrainie zmagamy się z kolejnymi podwyżkami surowców energetycznych. Eurosceptycy widzą w działaniach Unii zagrożenie, euroentuzjaści szansę. Którzy z nich mają rację? M. in. z tym pytaniem udaliśmy się do Zastępcy Redaktora Naczelnego portalu Energetyka24.com, Jakuba Wiecha, który w rozmowie z Głosem24 przybliżył zagadnienia związane z unijnymi programami dekarbonizacji i polityką dążenia do neutralności klimatycznej.

Zdaniem naszego eksperta problem z przemodelowaniem polskiego systemu energetycznego tkwi przede wszystkim w braku długoterminowego planu, który musiałby powstać ponad podziałami i być konsekwentnie realizowany niezależnie od aktualnej ekipy rządzącej: – Jeżeli chodzi o taki podstawowy mankament, który dotyka polskiej transformacji energetycznej, to jest nim to, że brakuje nam konsekwencji. To znaczy z racji tego, że mamy ekstremalnie słabe instytucjonalnie państwo nie tworzymy długoletnich, długofalowych projektów politycznych, które byłyby skutecznie realizowane i wdrażane w życie – mówi w rozmowie z Głosem24 Jakub Wiech i dodaje: – Brakuje nam w Polsce ponadpartyjnej zgody co do kierunku rozwoju naszej energetyki. Obawiam się, że jeżeli na przykład w przyszłym roku partia rządząca straci władzę, to jej następca, jakikolwiek on będzie, zaora doszczętnie to co było określone, jeżeli chodzi na przykład o energetykę jądrową i postawi na swoją wizję rozwoju transformacji energetycznej. A to byłoby po prostu restartem dla tych działań.

Zastępca Redaktora Naczelnego portalu Energetyka24.com nie ma też złudzeń, co to tego, że obecnie podejmowane kroki są spóźnione a za niefrasobliwość i beztroskę rządzących zapłacą obywatele: – Trzeba postawić sprawę jasno. Od bardzo dawna wiedzieliśmy, że tego typu transformacja nastąpi, bo prawo unijne było tworzone przy naszym udziale i braliśmy udział zarówno w tworzeniu dyrektywy ETS, jak i w tworzeniu pakietu klimatycznego. Jednak pomimo tego, że mieliśmy świadomość tych rygorów, które z czasem zaczęły się coraz bardziej zaciskać, nic w tym względzie nie robiliśmy. I to jest przytyk do wszystkich ekip, które rządziły na przestrzeni ostatnich 30-tu lat. Żadna z nich nie była w stanie zorganizować Polsce transformacji energetycznej i będziemy teraz za to wszystko płacić. Będziemy płacić za dekady zaniedbań.

Jakub Wiech nie ma też dobrego zdania na temat polskiego górnictwa, które jego zdaniem "ma bardzo wiele patologii": – Jest to sektor, a mówię tutaj o węglu energetycznym, bo to warto rozdzielić, który utrzymuje się tylko dzięki ogromnej kroplówce państwa. Kroplówce, która jest wyciągana z kieszeni Polaków, zwykłych obywateli. W ciągu ostatnich 30 lat przeznaczyliśmy na górnictwo, na energetykę węglową 260 miliardów złotych. To jest ogromna kwota. Za takie pieniądze powstałyby dwa programy jądrowe, o których współcześnie rozmawiamy, więc to jest taki pułap pieniędzy.

Jakub Wiech/Fot.: archiwum prywatne
Jakub Wiech/Fot.: archiwum prywatne

Na wstępie chciałem zapytać o to, co pana zdaniem obnażyła wojna w Ukrainie, kiedy patrzymy na Europę i Polskę pod kątem energetycznym?
– Jeżeli chodzi o kluczowy wniosek, który wynikł po 24 lutego, to jest on taki, że model transformacji energetycznej Unii Europejskiej oparty na, nazwijmy to, liberalizmie energetycznym, jest nieskuteczny w relacjach z Rosją. Unia Europejska bardzo daleko zliberalizowała swój rynek energii. To miało służyć tworzeniu konkurencyjności, jeżeli chodzi o dostawy a co za tym idzie, przekładać się na niskie ceny energii dla odbiorców. A jednocześnie miała mieć miejsce korekta w kierunku dekarbonizacji za pomocą delikatnych mechanizmów rynkowych, takich, jak na przykład system handlu emisjami, który jest w zasadzie mechanizmem quasirynkowym. Natomiast ta polityka nie zadziałała w stosunku do gracza, który od początku nie stosował się do żadnych reguł. Chodzi oczywiście o Rosję i jej spółki, które były realizatorem woli politycznej Moskwy. To były firmy o których od bardzo dawna wiemy, że dokonują pewnych naruszeń, jeżeli chodzi o unijne prawo dotyczące rynku energii – jak na przykład Gazprom, o którym jest wiedza o takich praktykach już od 2012 roku. I kiedy okazało się, że Moskwa, tak jak ostrzegały państwa Europy Środkowej i kraje bałtyckie, potraktowała swoje surowce energetyczne jako broń polityczną, to duża część Europy strukturalnie uzależniona od rosyjskiego gazu, jest bezbronna, jest w bardzo złej sytuacji.
Trzeba przyznać, że Rosjanie doskonale wykorzystali wspomniane liberalne otwarcie drzwi na oścież, jeżeli chodzi o uzależnianie od swoich surowców Europy. Ta sytuacja to jest też krach tak zwanej doktryny „Wandel durch Handel”, niemieckiej teorii jeszcze z lat 70./80., która twierdziła, że jeżeli Rosja zostanie scementowana z Zachodem za pomocą szerokich umów handlowych, dużych kontraktów, na przykład na dostawę energii, ale też projektów infrastrukturalnych, to zacznie się zmieniać. Wierzono, że pod wpływem gotówki płynącej z krajów zachodnich Rosja znacznie się transformować w kierunku zachodnim, prodemokratycznym, liberalnym. I to przekonanie zawiodło bardzo mocno. Zawiodło też to, że na przykład takie kraje jak Niemcy czy Austria, które przez lata budowały swoje bardzo silne uzależnienie od rosyjskich nośników energii, od rosyjskich surowców energetycznych, nie potrafiły rozpoznać, albo może bardziej ignorowały zagrożenia, związane z geopolitycznym wydźwiękiem energetyki. I jeżeli prześledzi się retorykę na przykład kanclerz Angeli Merkel, to znajdziemy tam bardzo klarowne oddzielenie warstwy geopolitycznej od kontraktów energetycznych i biznesowych projektów, które Niemcy podejmowały razem z Rosją i realizowały na tym polu. Mam tutaj na myśli na przykład magistralę Nord Stream. Była kanclerz wielokrotnie podkreślała, że jest to projekt komercyjny a nie polityczny. Ten aspekt polityczny, tak bardzo silny, a którego skutki teraz obserwujemy, był przez Niemców, ale nie tylko przez Niemców, ignorowany.
To są kluczowe wnioski, które pokazują, że generalnie Europa Zachodnia zawiodła, jeżeli chodzi o podejście, nazwijmy je, zdroworozsądkowe do tego, co robi Rosja. A w dużej mierze nie potrafiła temu przeciwdziałać, bo nie chciała czy nie dopuszczała do siebie tych niebezpieczeństw o których ostrzegała Europa Środkowa i Wschodnia.

Niemcy odwołują się do solidarności europejskiej w kontekście swoich problemów z gazem. Czy w polskim interesie narodowym jest, by ich apele o pomoc uznać?
– Solidarność energetyczna jest zasadą wynikającą wprost z traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, którą Polska przez lata miała na sztandarach i używała jej do wygrywania sporów przed Trybunałem Sprawiedliwości, toczonych między innymi z Niemcami. Więc moim zdaniem nie tyle hipokryzją, co wręcz głupotą, byłoby odżegnywać się od tej zasady. Poza tym, mamy dyrektywę SOS, która nakłada obowiązki w zakresie dzielenia się zasobami energetycznymi, więc  jesteśmy zobligowani do tego jako członek Unii Europejskiej. Trzeba jednak zauważyć, iż nie wszystko, co legalne jest uczciwe. Jak wspomniałem, Niemcy przez lata ignorowały głosy nie tylko Polski, ale w ogóle krajów Europy Środkowej i krajów bałtyckich w sprawie takich projektów jak Nord Stream 1, Nord Stream 2 i uzależnianie się surowcowego od Rosji. I pewna pobłażliwa polityka względem czy to jej spółek, czy samej Moskwy sprawia, że jednak Niemcy wychodzą na państwo skompromitowane i warto podkreślić, że 24 lutego był też ogromną porażką polityki energetycznej samych Niemiec.

  • Czytaj także:
Ekspert o gazie: “Nie liczyłbym na to, że tej zimy stawki będą rozsądne i do przyjęcia”
Ceny gazu na rynku paliw co rusz ustalają nowe rekordy. Pomimo działań rządu, sytuacja nie stabilizuje się i zarówno przedsiębiorcy, jak i indywidualni odbiorcy błękitnego paliwa z coraz większym niepokojem patrzą w przyszłość. Zdaniem Bartosza Palusińskiego, który od 14 lat zajmuje się zakupami ene…

Polityka dążenia do neutralności klimatycznej jest szansą czy zagrożeniem? Część komentatorów twierdzi, że Unia chce w ten sposób uniezależnić się od rosyjskich surowców, co oczywiście zadziała na jej korzyść, inni twierdzą, że jest to gotowy przepis na kryzys i to jeszcze na własne życzenie.
– Każdy problem jest szansą w przebraniu. Unia Europejska nie jest jednolita, jeżeli chodzi o swoje wizje transformacji energetycznej, jeżeli chodzi o swoje punkty wyjściowe, co do rozwoju na tym polu. To wybrzmiewa też w pewnej części na przykład zapisane w przepisach pakietu „Fit for 55”, ale jednak trzeba brać pod uwagę, że celem Unii Europejskiej jest nie tyle dekarbonizacja w rozumieniu osiągnięcia neutralności klimatycznej, ale też, a może przede wszystkim, zmiana paradygmatu gospodarczego. Służyć temu mają mechanizmy według zasady, które emituje ten płaci, takie jak system handlu emisjami, czy jak Carbon Border Adjustment Mechanism, czyli mechanizm cła węglowego. I ten paradygmat już się zmienia nie tylko w Europie, ale też w Stanach Zjednoczonych i w Chinach. Jeżeli chodzi o Chiny, to wdrożyły one swój własny system handlu emisjami wzorowany na europejskim. Także tutaj widzę jednak pewien sukces Unii Europejskiej w tym w zakresie, w jakim było to przewidywane. To znaczy widać tutaj, że polityka klimatyczna Unii staje się powoli środkiem nacisku na gospodarki państw trzecich.

W kontekście wcześniejszego pytania chciałbym zapytać nieco prowokacyjnie: czy Polska i tak miałaby problemy o podłożu energetycznym, może nawet podobne do obecnych, gdyby nie było wojny? Mam tutaj na myśli „Fit for 55” i transformację klimatyczną według europejskiej dyrektywy. Teraz na ten temat jest nieco ciszej, ale nie oszukujmy się Polska energetycznie jest zapóźniona a to nie jest dobrym prognostykiem.
– Tutaj mogę postawić takie dosyć paradoksalne stwierdzenie, że europejskiej transformacji energetycznej brakło tego, co było dobrze rozwinięte w polskiej, a polskiej transformacji energetycznej brakło tego, co było dobrze rozwijane w europejskiej. Mianowicie Europie brakło dywersyfikacji i derusyfikacji, jeżeli chodzi o kierunki importu surowców energetycznych. Europa postawiła w dużej mierze na kartę współpracy energetycznej z Rosją i ta karta okazała się być trefna. Ta karta okazała się też ciążyć w pewnej perspektywie nie tylko na portfelach, ale też na całej polityce europejskiej. Natomiast w Polsce brakło dekarbonizacji, to znaczy transformacji miksu energetycznego w kierunku zmniejszenia intensywności emisji. Bo my teraz jako kraj, mamy trzykrotnie wyższą intensywność emisji od średniej unijnej, co oznacza na przykład, że musimy za wyprodukowanie jednej kilowatogodziny wykupywać trzy razy tyle uprawnień do emisji a które teraz są bardzo drogie. Więc jest to dosyć paradoksalne, ale warto tutaj zauważyć, że te problemy, które teraz obserwujemy jako kryzys energetyczny, one mogą się w zasadzie bardzo szybko skończyć. To znaczy może je rozwiązać ukształtowanie się nowej polityki rosyjskiej, nowe rozdanie na Kremlu i powrót Europy Zachodniej do business as usual z Rosją. To jest opcja, która cały czas leży na stole. Wtedy skończą się problemy dla Niemiec, dla Austrii, dla Holandii... Jeżeli chodzi o dostawy tanich surowców, może też się okazać, że Europa szybko zbuduje nowe możliwości odbiorcze z surowców energetycznych, tak, jak to ma miejsce już na przykład w Niemczech, gdzie stawiane są w trybie awaryjnym pływające terminale do odbioru LNG, albo w Europie Południowej, która poszukuje teraz bardzo mocno możliwości współpracy w dostawach gazu z Afryką Północną i z centralną częścią tego kontynentu. Tymczasem, Polska tutaj odstaje, bo mamy inną genezę problemów energetycznych – trudniejszą, bo wynikającą z 30 lat zaniedbań.
I kluczowym problemem dla nas jest nasycenie systemu nowymi czystymi mocami, mocami ze źródeł odnawialnych i energetyki jądrowej. A tego nie widać. To znaczy nie ma tutaj gwałtownego impulsu, takiego, jaki obserwujemy w Europie Zachodniej do tego, żeby poszukiwać nowych źródeł dostaw energii nierosyjskiej. W Polsce nie ma impulsu, który mówi: „dobrze to teraz się dekarbonizujemy na potęgę obniżamy intensywność emisji i budujemy nowy system elektroenergetyczny, który będzie zupełnie bezemisyjny”. Mamy zablokowane wiatraki na lądzie, mamy pewne utrudnienia dla indywidualnych odbiorców chcących inwestować w fotowoltaikę, mamy problem z sieciami dystrybucyjnymi i mamy brak decyzji, jeżeli chodzi o energetykę jądrową. I to wszystko składa się na nasz problem z energetyką, który będzie rozwiązywany znacznie, znacznie dłużej, bo nowych mocy nie buduje się szybko, to są inwestycje na całe lata a Polska ma ogromny deficyt czystych mocy. Więc przestawienie się z systemu, który jest w zasadzie monokulturą węglową na czystą energetykę, potrwa. A jeszcze pod znakiem zapytania stoi teraz okres przejściowy, który miał być oparty na gazie ziemnym. Nie wiemy, czy gaz będzie dostępny w takiej ilości, w jakiej jest nam potrzebny, żeby sformułować sobie część parku mocowego, niezbędną z racji transformacji z momentem przejściowym między wysoką intensywnością emisji a energetyką bezemisyjną.

Wspomniał pan o 30-stu latach zaległości. Dlaczego nasza energetyka jest tak opóźniona? Dlaczego nie mamy na przykład ani jednej elektrowni atomowej?
– To jest bardzo kompleksowy problem i tutaj dzisiaj nałożyło się wiele czynników. Jeżeli chodzi o taki podstawowy mankament, który dotyka polskiej transformacji energetycznej, to jest nim to, że brakuje nam konsekwencji. To znaczy z racji tego, że mamy ekstremalnie słabe instytucjonalnie państwo nie tworzymy długoletnich, długofalowych projektów politycznych, które byłyby skutecznie realizowane i wdrażane w życie. Stąd transformację energetyczną Polski w zasadzie możemy datować dopiero na rok 2019, kiedy Unia Europejska przez nacisk swojej polityki klimatycznej wreszcie wymogła pewne zmiany w podejściu rządu w Warszawie do tej kwestii. Przez ostatnie 30 lat, licząc do wspomnianego 2019 roku, nie mieliśmy żadnych kroków w temacie transformacji energetycznej. Mieliśmy jedynie pewne wyspowe działania, które były realizowane z różnym skutkiem. Największe sukcesy mamy na rynku gazu, bo widzieliśmy jasno zakreślone zagrożenie płynące z kierunku wschodniego, jeżeli chodzi właśnie o dostawy tego surowca.
Brakuje nam w Polsce ponadpartyjnej zgody co do kierunku rozwoju naszej energetyki. Obawiam się, że jeżeli na przykład w przyszłym roku partia rządząca straci władzę, to jej następca, jakikolwiek on będzie, zaora doszczętnie to co było określone, jeżeli chodzi na przykład o energetykę jądrową i postawi na swoją wizję rozwoju transformacji energetycznej. A to byłoby po prostu restartem dla tych działań. I to jak bardzo odstajemy, jeżeli chodzi o to, co realnie robimy, a to co powinniśmy robić, to widać po takiej dokumentach jak na przykład „Polityka energetyczna Polski”. Tylko przypomnę, że jeszcze do niedawna obowiązywała polityka energetyczna Polski do roku 2030 i ten dokument wskazywał, że w roku 2020 powinniśmy otwierać pierwszą Polską elektrownię jądrową. Oczywiście tego nie zrobiliśmy. Nie mieliśmy prawa tego zrobić, bo jej nie budowano, ale to jest ta skala oderwania naszych dokumentów programowych od stanu rzeczywistego. I tak jest w bardzo wielu dziedzinach a w energetyce jest to wręcz dojmujące, że nasze państwo nie jest w stanie wzbić się na dojrzałość instytucjonalną, na którą już dawno wzbili się na przykład nasi południowi sąsiedzi, Czesi, czy Słowacy. Zwłaszcza ci ostatni są tutaj ciekawym przykładem, bo Słowacja za dwa lata będzie miała praktycznie bezemisyjną energetykę, jeszcze mniej emisyjną od francuskiej, co pozwoli Bratysławie zupełnie ignorować takie mechanizmy, jak system handlu emisjami, bo to po prostu nie będzie dla nich w żaden sposób dotkliwe. Dlatego, że unijna polityka klimatyczna jest szyta na zasadzie: kto emituje, ten płaci ten a kto nie emituje, nie płaci. Więc niskoemisyjna energetyka nie jest ciężarem dla korzystających z niej obywateli.

  • Czytaj także:
“Pracownicy na zaległe urlopy”. Grupa Azoty wstrzymuje produkcję nawozów
Grupa Azoty w konsekwencji rekordowo wysokich cen gazu ziemnego czasowo wstrzymała produkcję nawozów azotowych dla rolnictwa. Ta decyzja budzi niepokój wśród rolników, ponieważ nawozy będą im potrzebne na wiosnę...

Czy w związku z tym, że mamy takie zaległości nasza transformacja nie będzie przebiegać za szybko, a co za tym idzie chaotycznie? Pytam, bo startujemy z zupełnie innego miejsca niż Europa Zachodnia a umowy mają swoje terminy.
– Ryzykujemy przede wszystkim tym, że nasza transformacja będzie ekstremalnie kosztowna dla obywateli. I my to już powoli widzimy po naszych rachunkach. Polska jest z racji swojej wyjątkowości co do problemów energetycznych, takim węglowym rodzynkiem na mapie Unii Europejskiej. My nie płacimy za walkę ze zmianą klimatu, tylko płacimy za naszą walkę z walką ze zmianą klimatu. To, że nasza energetyka będzie generować ogromne koszty po stronie chociażby systemu handlu emisjami, wzięło się właśnie ze wspomnianych zaniedbań. I warto tutaj zauważyć, stosując taki prosty przelicznik, że największa w Polsce i zarazem największa w Europie elektrownia węglowa Bełchatów, jest obiektem, który emituje rocznie 30 milionów ton dwutlenku węgla. A prawo do emisji tony CO2 kosztuje 90 euro. Łatwo sobie zatem wyobrazić, jak dużo zapłacić musi sama elektrownia Bełchatów. Więc to są koszty, które już teraz zaczynają ciążyć na obywatelach, na Polakach i od nich prostej ucieczki nie będzie a wszystkie głosy typu: „wypowiedzmy pakiet klimatyczny” można włożyć między bajki. Państwo członkowskie nie ma prawa do jednostronnego wypowiedzenia aktu prawa unijnego, chyba, że tak zostało zapisane w danym akcie, a dyrektywa ETS takiego zapisu nie posiada. Więc raczej mamy tutaj do czynienia z sytuacją, w której Polska po trzydziestoletniej drzemce, budzi się gwałtownie wyrwana z węglowego snu i musi równie gwałtownie przestawić się na zupełnie inne tory, niż te, którymi szła dotychczas. I to będzie bardzo bolesne. Moim zdaniem, czeka nas powtórka transformacji z lat 90. i bardzo wiele osób na tym ucierpi.
Trzeba postawić sprawę jasno. Od bardzo dawna wiedzieliśmy, że tego typu transformacja nastąpi, bo prawo unijne było tworzone przy naszym udziale i braliśmy udział zarówno w tworzeniu dyrektywy ETS, jak i w tworzeniu pakietu klimatycznego. Jednak pomimo tego, że mieliśmy świadomość tych rygorów, które z czasem zaczęły się coraz bardziej zaciskać, nic w tym względzie nie robiliśmy. I to jest przytyk do wszystkich ekip, które rządziły na przestrzeni ostatnich 30-tu lat. Żadna z nich nie była w stanie zorganizować Polsce transformacji energetycznej i będziemy teraz za to wszystko płacić. Będziemy płacić za dekady zaniedbań.

A jak pan zapatruje się na transformację energetyczną i jej realizację w planowanych terminach?
– Jeżeli chodzi o transformację energetyczną Unii Europejskiej, o pakiet „Fit for 55”, dążenie do neutralności klimatycznej, to mam wrażenie, że obecny kryzys energetyczny może sprawić, że część z tych regulacji będzie przesunięta w czasie. To znaczy na przykład, że Unia Europejska może obniżyć swoje ambicje i to będzie pakiet „Fit for 45”, albo po prostu zostanie przesunięty termin. Ale to będzie obowiązywać przez względnie krótki okres czasu, na przestrzeni najbliższych kilku lat i potrwa tyle, ile trwający obecnie kryzys energetyczny. Natomiast potem transformacja energetyczna Unii Europejskiej w kierunku neutralności klimatycznej przyspieszy. To będzie proces, który będzie napędzany chociażby tym, że trzeba będzie nadrobić zaległości powstałe właśnie w tych latach, które trwają i które są przed nami. To jest polityka, która została skonstruowana na zasadzie długoterminowej. I o ile nie możemy powiedzieć ile jeszcze potrwa wojna w Ukrainie, albo jak bardzo dalekosiężny będzie obecny kryzys energetyczny, to na razie żadnej oficjalnej korekty, jeżeli chodzi o cele klimatyczne Unii Europejskiej, nie było. I zarówno neutralność klimatyczna i pakiet „Fit for 55” w przyjętym ujęciu są dla nas cały czas oficjalnymi dokumentami. Na razie odstępstwa od tych celów nie ma.

Problem transformacji energetycznej i niskoemisyjności często sprowadzany jest do jednej kwestii – elektryfikacji. Wystarczy przejść na prąd, wystarczy zmienić samochód na elektryczny – taki mniej więcej przekaz płynie z mediów. Czy w polskich realiach nie jest to gra o sumie zerowej? Przecież prąd mamy z węgla, więc emisja tak naprawdę nie zmniejsza się.
– Myślenie, że „wystarczy przejść na prąd” jest niepoważnym podejściem do rzeczy, bo rozumiem, że można mówić o elektryfikacji transportu drogowego, ale co na przykład zrobić z transportem lotniczym, który na razie nie jest możliwy do zelektyfikowania w takim wymiarze w jakim jest obecnie używany? Dreamlinera na akumulatory jeszcze nie ma i trudno powiedzieć, kiedy takie technologie będą. Tak samo prąd nie rozwiąże nam problemu chociażby z przemysłem stalowym, który zużywa bardzo dużo węgla koksującego. Elektryfikacja owszem, jest narzędziem do dekarbonizacji bardzo wielu branż, ale nie jest to rozwiązanie uniwersalne. Więc, żeby odpowiedzieć poważnie na problemy dekarbonizacji w dążeniu do celu neutralności klimatycznej należy sięgnąć do pewnych innych rozwiązań. Na przykład do gospodarki wodorowej, do energetyki, która będzie oparta na nowych technologiach takich, jak rozwijana wciąż fuzja termojądrowa, chociaż rzeczywiście to jest odległa przyszłość. Neutralność klimatyczna zdaje się być największym wyzwaniem, przed jakim stoi gatunek ludzki w swojej historii. Także nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać. I hasło „przejdźmy na prąd” jest moim zdaniem zupełnie nietrafione, jeżeli chodzi o całość problemu, zwłaszcza że mamy takie przykłady, jak Polska – kraj, który 70% swojej energii elektrycznej wytwarza z węgla. Ale nie jesteśmy w skali świata jedyni, bo tu można też powiedzieć, że Chiny również są dosyć uwęgloną gospodarką. Mają 58% węgla w miksie a jest jeszcze szereg państw, dla których cały czas elektryfikacja jest tylko częściowym, śladowym rozwiązaniem, a nie realną receptą na problem emisji.

A co z polskim węglem? Oczywiście pytam w kontekście jego cen i programów rządowych, które mają zapewnić jego podaż w określonych ilościach.
– Polskie górnictwo to też jest sektor, gdzie ogniskują się wszystkie te zaniedbania, które dotykały naszej niedoszłej transformacji energetycznej – brak konsekwencji, brak dostosowania sektora do standardów unijnych, brak możliwości jakiegokolwiek ucywilizowania stosunków wewnątrz górnictwa. Bo czymś dziwnym jest, że pracownicy spółek de facto funkcjonujących jako spółki prawa handlowego, kiedy mają jakieś żądania płacowe, to nagle wciągają w to wszystko rząd, który jest standardową stroną w rozmowach między górnikami a zarządami tychże spółek. To jest syndrom pewnej patologii. Polskie górnictwo ma bardzo wiele patologii i jest to sektor, a mówię tutaj o węglu energetycznym, bo to warto rozdzielić, który utrzymuje się tylko dzięki ogromnej kroplówce państwa. Kroplówce, która jest wyciągana z kieszeni Polaków, zwykłych obywateli. W ciągu ostatnich 30 lat przeznaczyliśmy na górnictwo, na energetykę węglową 260 miliardów złotych. To jest ogromna kwota. Za takie pieniądze powstałyby dwa programy jądrowe, o których współcześnie rozmawiamy, więc to jest taki pułap pieniędzy. To też jest ogromny problem polskiej gospodarki. Problem, który podkopuje coraz bardziej samą energetykę węglową. Dobrym tematem do analiz jest też to, jak bardzo górniczy związkowcy i ich wpływ polityczny, rzutował na to, że brakowało u nas transformacji energetycznej, bo lobby węglowe było i jest cały czas stosunkowo silne. Są też teorie i to wcale nie spiskowe, że zmiana dokonywana jeszcze podczas Okrągłego Stołu i podejścia Polski do energetyki jądrowej wynikała w dużej mierze z konieczności uwzględnienia siły politycznej, jaką były górnicze związki zawodowe w procesie negocjacyjnym w Magdalence.

Finanse i Gospodarka

Finanse i Gospodarka - najnowsze informacje

Rozrywka