Ceny gazu na rynku paliw co rusz ustalają nowe rekordy. Pomimo działań rządu, sytuacja nie stabilizuje się i zarówno przedsiębiorcy, jak i indywidualni odbiorcy błękitnego paliwa z coraz większym niepokojem patrzą w przyszłość. Zdaniem Bartosza Palusińskiego, który od 14 lat zajmuje się zakupami energii elektrycznej i gazu ziemnego w Polsce i Europie dla firm, nie powinniśmy mieć złudzeń: – Europa, w tym Polska, zmaga się z kryzysem energetycznym.
Zdaniem naszego eksperta, kłopoty związane z zaopatrzeniem w gazowe paliwo, które przełożyły się na jego cenę, wcale nie zaczęły się wraz z agresją Rosji na Ukrainę. – Źródeł aktualnego kryzysu należy upatrywać też w sytuacji z ubiegłego roku, kiedy to Europa borykała się z wieloma problemami, w tym z dostępnością gazu, niskim stanem zapasów gazu w magazynach europejskich, czy wysokimi cenami CO2, które zaczęły rosnąć w niebotycznym tempie już w 2021 roku. I w takich uwarunkowaniach weszliśmy w sytuację wojenną – mówi w rozmowie z Głosem24 Palusiński i dodaje: – Nord Stream 2 był strategicznym projektem pomiędzy Rosją a Niemcami. Naszemu wschodniemu sąsiadowi bardzo zależało, żeby certyfikacja i uruchomienie gazociągu przebiegły jak najszybciej, dlatego już od zakończenia sezonu grzewczego w ubiegłym roku przestał on uzupełniać swoje magazyny gazowe w Europie. To działanie było między innymi po to, żeby wymusić szybsze uruchomienie Nord Stream 2. Tak się jednak nie stało. Późniejsze ograniczenie dostaw gazu z Rosji do Europy również byłoby tym podyktowane.
Nasz ekspert zwraca uwagę także na fakt, że, mimo sankcji nałożonych na Rosję, część europejskich krajów nadal kupuje u niej gaz i to po zdecydowanie wyższych cenach. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim brak alternatywy dla wschodniego kierunku pozyskiwania tego surowca, który mógłby całkowicie zaspokoić jego popyt w Europie. Z kolei Rosja, mimo eksportu pod zawyżonych cenach gazu na stary kontynent, z powodu narzuconych przez sankcje ograniczeń praktycznie nie ma możliwości sprzedaży swoich nadwyżek surowcowych w kierunku innym, niż zachodni. Palusiński ten swoisty klincz, w którym znalazły się Rosja i jej dawni klienci, określa jednoznacznie: – Na pewno jesteśmy w pułapce. Co do tego nie ma dwóch zdań.
Jak Polska wypada na tle swoich zachodnich sąsiadów? Czy odbiorcom indywidualnym grożą ograniczenia w dostawach? Czy krajowe zapotrzebowanie na gaz zostało odpowiednio zabezpieczone? Na te i inne pytania odpowiada nasz ekspert.
Ceny gazu od początku wojny zaskakują i notują kolejne rekordy. Rząd uspokajał i nadal to robi, mówiąc, że pewne granice nie zostaną przekroczone i że nie grozi nam kryzys energetyczny. Jak pan ocenia sytuację na rynku paliwa gazowego? Czy możemy wierzyć w zapewnienia rządu?
– Na pewno nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że nie grozi nam kryzys energetyczny. On jest i to już od dłuższego czasu, bo co najmniej od połowy ubiegłego roku. Trzeba powiedzieć to wyraźnie: Europa, w tym Polska, zmaga się z kryzysem energetycznym. On nie przejawia się tylko i wyłącznie brakiem dostaw surowców, ale również jego cenami. I to jest to, o czym rozmawiam ze swoimi klientami. Oni w tym momencie nie tyle boją się o dostawy gazu do swoich fabryk, zakładów, czy sklepów, ile tego, że nie będzie ich stać opłacić rachunki. Więc zdecydowanie mamy do czynienia z kryzysem energetycznym, który, jak pan wspomniał i zresztą słusznie, co chwilę wyznacza kolejne rekordy, jeżeli chodzi o ceny. Pewne poziomy, które wydawałoby się, że nie zostaną przekroczone, już zostały osiągnięte, a nawet przebiły (i to wielokrotnie) nasze wyobrażenia co do maksymalnych stawek surowców. Musimy je na bieżąco weryfikować, bo rynek cały czas nas zaskakuje. Przykład? Hurtowa cena gazu za megawatogodzinę z dostawą na lipiec jeszcze w połowie czerwca wynosiła 400 zł. 23 czerwca jej wysokość się zmieniła i wyniosła 654 zł, czyli mamy ponad 50% wzrost w ciągu 10 dni. Więc to są poziomy cenowe, przy których niektórzy zastanawiają się już, czy będą w stanie opłacić rachunek, czy ich firmy będą w stanie wygenerować taki przychód z działalności, żeby pokryć ceny gazu. Mógłbym podać na to kilka przykładów, ale nie o to chodzi, bo najgorsze jest to, że, niestety, moi klienci takie dylematy w ogóle mają.
To, co może zaskakiwać w pana wypowiedzi, to stwierdzenie, że kryzys trwa od zeszłego roku. Wojna rozpoczęła się 24 lutego, a przecież to na karb konfliktu zrzucano czy to inflację, czy podwyżki paliw.
– Zdecydowanie wojna jest tutaj głównym czynnikiem, który determinuje wzrost cen surowców, czy też inflację, która w tym momencie występuje. Natomiast źródeł aktualnego kryzysu należy upatrywać też w sytuacji z ubiegłego roku, kiedy to Europa borykała się z wieloma problemami, w tym z dostępnością gazu (czy to rurociągami z Rosji czy to LNG), niskim stanem zapasów gazu w magazynach europejskich, czy wysokimi cenami CO2, które zaczęły rosnąć w niebotycznym tempie już w 2021 roku. I w takich uwarunkowaniach weszliśmy w sytuację wojenną. Byłaby ona zupełnie inna, gdyby stany magazynowe były na wyższym poziomie, gdyby ceny CO2 były niższe, bardziej racjonalne. Więc to, co w tym momencie zaprząta myśli ludzi nie tylko w Polsce, ale całej Europie, to kwestia dostępności paliwa gazowego z kierunku wschodniego i strach przed jego brakiem. Obserwując doniesienia medialne, ale też, patrząc na ceny, widzimy, że ta bojaźń przekłada się na rozmowy o teraźniejszości i owocuje trudnościami w podejmowaniu decyzji zakupowych co do zawierania umów na gaz, ale też na energię elektryczną na przyszły rok czy następne lata. Pojawiają się też pytania nie tylko o to, jak zabezpieczać się cenowo, ale również, jak poradzić sobie z ewentualną sytuacją ograniczeń dostaw paliwa gazowego. Myślę, że spotkania w tym temacie w wielu firmach już się odbyły. I, patrząc w przyszłość przez pryzmat obecnej sytuacji, nie wygląda to najlepiej. Wątpliwości, czy gaz będzie, czy nie, a jeżeli będzie, to po jakiej cenie, cały czas są i trudno jednoznacznie wykluczyć wszelkie, nawet najgorsze scenariusze, które mogłyby spowodować (miejmy nadzieję, że tylko) tymczasowe ograniczenia dostawy gazu do przedsiębiorstw czy gospodarstw domowych.
Polska ma gazoport w Świnoujściu, mamy też swoje zasoby. Jesteśmy w lepszej sytuacji niż inne kraje Europy?
– I tak i nie. Mamy w systemie kilka elementów, które zdecydowanie poprawiają naszą sytuację, jeżeli chodzi o dostępność surowca gazowego. To przede wszystkim wspomniany przez pana terminal importowy LNG – Niemcy takiego terminala nie posiadają, dopiero mają w planach budowę kilku terminali pływających i stacjonarnych. Posiadamy w planach uruchomienie Baltic Pipe od października tego roku, mamy możliwość otrzymywania gazu z rewersu zwrotnego na przykład z Niemiec, od maja tego roku mamy możliwość importu gazu z Litwy, a już za chwilę ma być oddane połączenie gazowe ze Słowacją. Mamy wreszcie własne wydobycie i swoje magazyny, w tym momencie praktycznie wypełnione na 100%. To może dawać takie wyobrażenie, że sobie poradzimy i być może tak będzie. Natomiast jak spojrzymy w liczby i zaczniemy je analizować, to pojawia się dużo znaków zapytania. Po pierwsze import z rewersu zwrotnego z Niemiec czy też ze Słowacji. Z pewnością chcielibyśmy go od naszego sąsiada otrzymywać (i to nawet do 6 mld m3 gazu w 4. kwartale). Natomiast jeżeli Niemcy nie otrzymają paliwa ze wschodu, a w ostatnich tygodniach o 60% zmniejszył się przesył gazu nitką Nord Stream 1 z Rosji do Niemiec, to Polska nie dostanie gazu, bo po prostu Niemcy sami go nie będą posiadać. Po drugie, to samo tyczy się wymiany ze Słowacją – jeżeli Słowacja nie dostanie gazu np. z Rosji, to też ciężko zakładać, że będą eksportowali paliwo do nas. Po trzecie, terminal LNG ma mieć możliwość przyjęcia nawet 6,2 mld m3 gazu w 4. kwartale br. Jeżeli jednak dostawy będą utrzymywać się na takim poziomie i z taką częstotliwością jak do tej pory, to może zbliżymy się do 4-5 mld m3, niekoniecznie do zakładanego, maksymalnego poziomu. Kolejnym pytaniem jest, czy Baltic Pipe ruszy od pierwszego października bez opóźnień i czy będą to ilości takie, jakie deklarują rządzący, czyli 3 mld m3 w ujęciu rocznym? Zakładamy, że taka dostępność z Baltic Pipe będzie w 4. kwartale roku, choć, jak wiemy, docelowo przepustowość ma być dużo większa i wynosić 10 mld m3 rocznie już od 1 stycznia 2023. O takich liczbach informuje PGNiG w swoich komunikatach, ale na chwilę obecną nie ma w stu procentach zapewnionej kontraktacji i pokrycia deklarowanych ilości. Więc znowu jest znak zapytania, czy na pewno te wszystkie liczby, które muszą się złożyć na roczne zapotrzebowanie Polski w granicach 21 mld m3, dadzą nam taką wartość.
Polska ma jeden gazoport, a jak wygląda sytuacja w Europie?
– Gazoportów w naszym regionie jest bardzo dużo a dokładnie 29 (8 pływających terminali LNG i 21 stacjonarnych), szczególnie w Hiszpanii, Francji i we Włoszech, ale są też terminale w Holandii czy Wielkiej Brytanii. W planach jest budowa kolejnych 21 importowych terminali LNG, a aktualnie dwa są w budowie. To na pewno działa na korzyść Europy. Jak wspomniałem, Niemcy nie posiadają takiej infrastruktury i w najbliższym czasie mają wybudować trzy pływające terminale importowe na gaz LNG, ale ogólnie problem deficytu gazportów w Europie nie występuje. Przy okazji mówienia o zapleczu technologicznym dotknijmy może jeszcze kwestii magazynów, które są w trakcie napełniania. Komisja Europejska zobligowała kraje członkowskie do tego, by 1 listopada stany magazynowe były wypełnione przynajmniej w 80%. Obecna sytuacja ograniczenia eksportu gazu z kierunku wschodniego oraz ta związana z pożarem w terminalu Freeport w USA z początku czerwca, który odpowiada za 20% całego eksportu LNG z USA, powoduje mniejszą intensyfikację tego procesu, co na pewno też nie jest dobre.
Wspomniał pan o wątpliwościach związanych z Baltic Pipe. Czy pana zdaniem jego planowane otwarcie w październiku jest zagrożone?
– Rządzący informują nas, że projekt idzie pełną parą i wszyscy mają nadzieję, że będzie to jedno z tych państwowych przedsięwzięć, które zostanie oddane na czas, a nawet przed czasem. Życzmy sobie tego wszyscy. To w tym momencie projekt absolutnie strategiczny z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju. Są możliwości techniczne i wola polityczna, aby uruchomić go 1 października, a jak rzeczywiście będzie, to zobaczymy.
Jak w tym momencie wygląda sprawa z Nord Stream 2? Spółka obsługująca gazociąg została zlikwidowana, czy to oznacza, że projekt upadł?
– Temat jest dość szeroki. Myślę, że kwestia Nord Stream 2 była jednym z katalizatorów kryzysu energetycznego, który trwa, jak wspomniałem, od połowy ubiegłego roku. Nord Stream 2 był strategicznym projektem pomiędzy Rosją a Niemcami. Naszemu wschodniemu sąsiadowi bardzo zależało, żeby certyfikacja i uruchomienie gazociągu przebiegły jak najszybciej, dlatego już od zakończenia sezonu grzewczego w ubiegłym roku przestał on uzupełniać swoje magazyny gazowe w Europie. To działanie było między innymi po to, żeby wymusić szybsze uruchomienie Nord Stream 2. Tak się jednak nie stało. Późniejsze ograniczenie dostaw gazu z Rosji do Europy, również byłoby tym podyktowane. Rosja widzi w tym dużą stratę i, niestety, różnymi działaniami chce doprowadzić do uruchomienia gazociągu. Tu warto zwrócić uwagę na rosyjską retorykę, która brzmi: „Przecież to jest wasz problem. Możecie uruchomić Nord Stream 2 i z dnia na dzień wasze problemy z dostępnością gazu i jego ceną unormują się”. Jednak jeżeli chodzi o partnerstwo w ramach Nord Stream 2, zostało ono praktycznie zakończone i wygląda na to, że gazociąg nie zostanie uruchomiony. Wydaje mi się, że generalnie partnerstwo z Rosją w takim kształcie, jak sprzed wybuchu wojny, skończyło się. Niektóre kraje dalej importują rosyjski gaz, pomimo warunku Putina co do płatności w rublach. Poszukały one pewnego rodzaju furtki w zapisach sankcyjnych, by jednak kupować paliwo i otworzyły odpowiedni rachunek, zgodnie z poleceniem prezydenta Rosji. Sytuacja jest bardzo trudna, w szczególności, że rura Nord Stream 1 została w ostatnich kilku tygodniach przykręcona co zmusza Europę do pilnego szukania alternatyw. Natomiast jeżeli chodzi o certyfikację Nord Stream 2, wydaje się, że ten projekt nie zostanie oddany do użytku i to nie jest alternatywa.
Które kraje przystały na warunki Rosji?
– Wiele krajów płaci za gaz w rublach. Komisja Europejska umożliwiła zapłatę za rosyjski gaz, niejako omijając sankcje. I na to przystały m.in. Węgry, Włochy, Niemcy, Austria czy Francja, ale też inne kraje europejskie, które nie chcą wchodzić w szczegóły co do wyjaśnień i założyły konta w euro oraz rublach w Gazprombanku.
Zakładając, że Baltic Pipe zostanie uruchomiony na czas, a gazoport będzie funkcjonował na dotychczasowym poziomie, możemy stwierdzić, że jesteśmy bezpieczni, jeżeli chodzi o błękitne paliwo?
– Tu dotykamy kwestii nie tylko dostaw, ale też bezpieczeństwa ceny, bo o ile gaz będzie w sieci, o tyle jest pytanie po jakiej cenie i czy będzie nas na niego stać. Wydaje się, że gospodarstwa domowe powinny być bezpieczne, bo to przedsiębiorstwa otrzymywały pisma dotyczące możliwości ograniczeń w dostawie gazu ziemnego w tym i przyszłym roku, jak również możliwości wystąpienia zmiany stopnia zasilania paliwem. A więc to właśnie one będą dotknięte pewnymi ograniczeniami w pierwszej kolejności. Gospodarstwa domowe raczej powinny być bezpieczne. Nie zakładałbym sytuacji, w której państwo Kowalscy czy Nowak będą zmuszeni w sezonie grzewczym ubrać cieplejsze swetry, bo nie będą mieć gazu. Jednak ze swojej strony zdecydowanie zachęcam do obniżenia temperatury panującej w domu, bo każdy 1°C mniej, jest zdecydowaną oszczędnością paliwa gazowego, też tego, który dociera do nas z kierunku wschodniego poprzez rewers zwrotny z Niemiec czy niedługo ze Słowacji... Gdyby całe społeczeństwo faktycznie dokonało takiej zmiany i obniżyło temperaturę w najbliższym okresie grzewczym o wspomniany 1°C, to naprawdę wydatnie pomogłoby całemu systemowi gazowemu.
Można jakoś prognozować ceny dla odbiorców indywidualnych? Jeżeli możemy być pewni ciągłości dostaw, to możemy założyć, że cena za niego będzie do przyjęcia?
– Wydaje mi się, że już od dłuższego czasu cena jest nie do przyjęcia, bo rachunki, które odbiorcy indywidualni otrzymali zimą dla niektórych, były horrendalne. Były na tyle wysokie, że mieli trudności z ich spłaceniem. I to dotyczyło zarówno gospodarstw domowych, jak i przedsiębiorstw. W kontekście cen gazu, czy to dla klienta biznesowego, czy indywidualnego, nie liczyłbym specjalnie na to, że tej zimy stawki będą rozsądne i do przyjęcia, czy wręcz niskie. Niestety, w tym momencie na rynku jest więcej przesłanek, które mówią, żebyśmy się przygotowali na bardzo wysokie ceny paliwa gazowego w najbliższym okresie grzewczym.
Jakie jeszcze czynniki, o których nie wspominaliśmy, mogą wpłynąć na podaż tego surowca?
– Zbliżamy się do okresu modernizacji sieci rurociągów gazowych. I tutaj jest duża obawa, szczególnie naszych sąsiadów z Zachodu, że pod pretekstem technicznych problemów zaplanowane na lipiec prace modernizacyjne mogą potrwać zdecydowanie dłużej. To jest duża obawa. Boją się szczególnie Niemcy, którzy bardzo mocno polegają na dostawach gazu z Rosji rurociągiem Nord Stream 1, bo w takim przypadku faktycznie będą musieli zastosować znaczące ograniczenia zużycia tego paliwa. Aktualnie w Niemczech występuje drugi z trzech stopni alertu dotyczącego dostaw paliwa gazowego do państwa. Trzeci najwyższy oznacza, że rząd niemiecki będzie decydował o przydziałach, a więc komu da paliwo, a komu nie. Wiem, że, jeżeli chodzi o zmniejszenie zapotrzebowania na gaz i wprowadzania działań w tym celu, w Komisji Europejskiej toczą się już rozmowy na temat procedur działania w przypadku wystąpienia kryzysu energetycznego i opracowywany jest zestaw dobrych praktyk mający pomóc nie dopuścić do niego. Te wytyczne mają zostać niebawem opublikowane. Wydaje mi się, że jest to swoiste potwierdzenie dużego i realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa dostaw, a to jest kolejna przesłanka dla rynku, aby ceny rosły.
Wiadomo, że Europa, jeżeli chodzi o błękitne paliwo, jest bardzo uzależniona od Rosji, ale czy Rosja jest tak samo uzależniona od Europy, czy ma też innych kupców na swój gaz?
– Myślę, że Rosja będzie mieć innego klienta i Wschód bardzo chętnie przyjmie rosyjskie paliwo gazowe. Natomiast problem Rosji jest jeden – mianowicie w tym momencie nie jest ona w stanie eksportować gazu na Daleki Wschód w takich ilościach, jak by chciała, dlatego że jej rurociągi są ograniczone. Infrastruktura, która miałaby doprowadzić do zastąpienia kierunku europejskiego kierunkiem dalekowschodnim, jest w planach na następne 8-10 lat. Po tym okresie czasu Rosja będzie w stanie zapewnić eksport gazu w ilościach "europejskich" (w okolicach 155-160 mld m3 rocznie) na Wschód. Ale obecnie takich możliwości nie ma i jest niejako skazana na Europę, jeżeli będzie chciała cały czas generować wpływy ze sprzedaży dotychczasowych ilości. Pamiętajmy też o tym, że Rosja gra na cenie i przy zmniejszającym się wolumenie eksportowym do Europy spowodowanym sankcjami podwyższa stawki, nieźle na tym wychodząc. Więc na chwilę obecną alternatywnym kierunkiem jest kierunek wschodni, natomiast nie są na nim możliwe do osiągnięcia takie wolumeny eksportowe, które zastąpiłyby kierunek europejski.
A czy Europa jest w stanie zapewnić sobie import gazu na dotychczasowym poziomie z kierunków innych niż rosyjski? Czy może znajduje się w analogicznej sytuacji jak Rosjanie ze swoim eksportem?
– Liczymy bardzo mocno na różne partnerstwa. Liczymy na dostępność gazu LNG ze Stanów Zjednoczonych. USA w tym momencie dostarczyły potężne ilości tego paliwa do Europy. Gdyby ta tendencja utrzymała się do końca roku, to są one w stanie prześcignąć nawet Australię, jeżeli chodzi o tytuł tegorocznego największego światowego eksportera LNG. Stany Zjednoczone mają potencjał. Patrząc na rok 2020, wyeksportowały one do Europy gaz LNG w okolicach 65 mld m3. W ubiegłym roku było już to prawie 100 mld m3, czyli rok do roku zanotowały wzrost o 35 mld m3. Liczymy, że ten kierunek zostanie utrzymany, a dostawy jeszcze zwiększone, zgodnie z deklaracjami Joe Bidena. Na pewno mocną informacją, która wpłynęła negatywnie na rynki, była eksplozja i pożar we Freeport – jednym z największych terminalów eksportowych LNG w Stanach Zjednoczonych, który odpowiada za 20% eksportu całego LNG z tego kraju. Więc ta informacja na pewno była negatywna w kontekście dostaw do Europy. Drugą informacją było to, że z planowanych trzytygodniowych prac modernizacyjnych, Freeport najprawdopodobniej nie będzie użyteczny przez najbliższe 3-4 miesiące, co oczywiście jest kluczowe z perspektywy bezpieczeństwa energetycznego Europy. Mamy jednak inne kierunki. Importujemy gaz do Europy z Kataru, to też były znaczne ilości. Sprowadzamy też gaz z Azerbejdżanu. Gazociąg TAP pracuje na pełnej wydajności i Azerbejdżan deklaruje, że podwoi sprowadzane do Europy ilości paliwa, tyle że w przeciągu 45-65 miesięcy. Niestety, to długo. Europa poszukuje zatem jeszcze innych kierunków importu, jak np. kierunek afrykański, na którym Włosi są po pierwszych rozmowach z Algierią, jeżeli chodzi o dostęp gazu. I na chwilę obecną to tyle. Chcielibyśmy, aby inne kierunki się uaktywniły i na pewno rządzący będą szukać aktywnie innych możliwości.
A wspomniana przez pana Australia?
– Australia (największy eksporter gazu LNG na świecie) mogłaby również przesyłać paliwo do Europy, ale niespecjalnie to czyni, bo boryka się z własnymi problemami dotyczącymi dostępności gazu. Potencjał na pewno jest, natomiast jest też oczywiście pytanie o konkurencję, bo tę Europa ma solidną. Jest to Azja, a więc głównie Chiny, to jest też Japonia. To są najwięksi importerzy gazu LNG na świecie, którzy co roku prześcigają się o miano pierwszego i niestety Australia ma do nich po prostu bliżej, niż do Europy. Do nas statek płynie jednak bardzo długo. I niestety Europa cały czas musi borykać się tutaj z kwestią, gdzie statek LNG będzie chciał popłynąć: czy do Europy, czy do Azji? A pragnę tylko przypomnieć, że taki statek potrafi w ciągu swojego kursu zmienić kierunek sześć razy, bo ceny paliwa zmieniają się tak dynamicznie, że może zawracać kilkakrotnie. Taka sytuacja miała miejsce w roku ubiegłym, kiedy to Europa mocna konkurowała z azjatyckimi cenami gazu i to na pewno powodowało, że ilości, które były eksportowane do Europy, były uszczuplone.
A więc, jeżeli chodzi o wymianę paliwa gazowego, Europa i Rosja są poniekąd na siebie skazane. Znajdujemy się w pułapce?
– Na pewno jesteśmy w pułapce. Co do tego nie ma dwóch zdań. Aktualnie przyszedł czas, kiedy musimy się mocno wziąć do roboty, mało mówić, dużo działać, a z tym bywa różnie.