wtorek, 21 maja 2024 06:24

Signielka z Krakowa: “Po pierwszej komunii chrześniaka jestem w szoku”

Autor Mirosław Haładyj
Signielka z Krakowa: “Po pierwszej komunii chrześniaka jestem w szoku”

Po pierwszej komunii mojego chrześniaka jestem w szoku. Wciąż nie mogę znaleźć sobie miejsca pisze w liście do portalu Głos24 42-letnia Anna. Mieszkająca na jednym z ekskluzywnych krakowskich osiedli signielka dzieli się swoimi przemyśleniami po rodzinnej uroczystości.

Maj to czas pierwszych komunii. Wokół trzecioklasistów gromadzą się bliscy, by wspólnie z nimi świętować ważną, kościelną uroczystość. – Kiedy ostatni raz byłam na tak ważnej rodzinnej uroczystości, Krzysiek miał 6 miesięcy i brudził wszystko w zasięgu swoich małych, tłuściutkich rączek. Patrząc na mojego niewyspanego brata, jego żonę z przeciągającą się depresją poporodową i stare auto, którym przyjechali pod restaurację, pomyślałam, że nigdy nie chcę takiego życia. Dziś wiem, jak bardzo się myliłam – napisała w przesłanej nam korespondencji pani Anna.

Myślała, że ma wszystko

Anna ma 42 lata i w zasadzie wszystko, co sobie wymarzyła podczas studiów – świetną pracę w IT, własne mieszkanie, luksusowe auto, nienaganną figurę i dwa koty. Trzy miesiące temu dostała zaproszenie na komunię swojego chrześniaka i, mimo że nie lubi rodzinnych imprez, postanowiła spełnić swój obowiązek i pojawić się na uroczystości. – Mój brat wpadł, gdy miał 23 lata. Wziął ślub z Moniką, przerwał studia i podjął pracę, czekając na narodziny pierworodnego. Wtedy pomyślałam, że ma w życiu totalnego pecha – relacjonuje singielka z Krakowa. – Idąc na uroczystość, byłam przekonana, że zerwę się po dwóch, maksymalnie trzech godzinach. Zostałam do końca. Ten dzień pokazał mi prawdę… o mnie – dodaje.

„Wtedy to do mnie dotarło”

Na komunię w jednym z krakowskich kościołów wybrała się odpowiednio wcześniej, bo, jak zaznacza, nienawidzi się spóźniać. – Obserwowałam, jak rodzice gromadzą się z dziećmi przed kościołem. Niektórzy starali się ogarnąć nie tylko, jak mawiał mój dziadek, komunistów, ale i młodsze rodzeństwo. To wyglądało jak walka z wiatrakami. Przeszło mi nawet przez myśl, że cieszę się, że nie muszę za nikim ganiać w 10-centrymetrowych szpilkach – pisze Anna i dodaje, już z większą zadumą: – Postanowiłam, że nie wejdę do środka, bo nie cierpię tłumów, ale po jakimś czasie tłum był pod kościołem. Wielu rodziców z dziećmi wolało spędzić ten czas tak, jak ja - na zewnątrz. Z politowaniem patrzyłam na matki i ojców tracących cierpliwość do swoich dzieci. Nie mogłam uwierzyć, że dzieciom tak ciężko jest się na chwilę zatrzymać. Jeden chłopiec się przewrócił, drugi krzyczał, dziewczynka płakała. Dobrze, że nie pracuję w przedszkolu. Dorośli rozmawiali ze sobą, dzieci biegały, totalne pomieszanie z poplątaniem. Nagle zauważyłam, że tylko ja stoję sama i z nikim nie rozmawiam.

W korespondencji z Głosem24 nasza czytelniczka wspomina, że w pewnym momencie podeszła do niej jej mama. Kobieta prowadziła za rękę małego chłopca - drugiego syna jej brata: – Mama poprosiła, żebym zajęła się Bartusiem, który nudził się w kościele. Mama, jako babcia, chciała widzieć komunię wnuka. Nie mam doświadczenia, ale zgodziłam się. Chyba dlatego, że Bartek wyglądał uroczo w swoim małym garniturze.

Pani Anna doznała autorefleksji podczas spaceru z bratankiem wokół kościoła. – Zrywaliśmy liście. Chwilę bawiliśmy się z innym chłopcem, który pożyczył nam swoje samochody budowlane. Pomyślałam, że to naprawdę miła forma spędzania czasu. Kiedy Bartek się przewrócił, wzięłam go na ręce, a on z płaczu zasnął. Wtedy dotarło do mnie, że ten mały pulchniutki chłopczyk mógłby być przecież moim dzieckiem – napisała.

„Chcę być szczęśliwa, ale tak naprawdę”

Pani Anna wyjaśnia nam, że nigdy nie widziała się w roli mamy. Jak mówi, dzieci zawsze były dla niej problemem – odprowadzanie do placówek, zabawianie wieczorami, nieplanowane zwolnienia i – co najgorsze – musiałaby przynajmniej na kilka miesięcy zrezygnować z pracy przed porodem i tuż po nim: – Na pewno nie osiągnęłabym tak dużo w tak krótkim czasie, gdybym miała swoją rodzinę. Koleżanki, które rodziły dzieci, albo się zwalniały, albo były zwalniane, albo zwalniały tempo. Niby mówi się o poszanowaniu rodziny, ale w praktyce sama niechętnie współpracuję z kimś, kto nie jest dyspozycyjny, ale teraz zaczęłam się zastanawiać czy to naprawdę jest w życiu najważniejsze? Pieniądze i sukces?

Na uroczystym przyjęciu została do końca, mimo że plany miała zupełnie inne. – Do komunii mojego chrześniaka myślałam, że Pana Boga złapałam za nogi. Miałam cel, który zrealizowałam. Po komunijnym obiedzie chciałam wyjechać do SPA (doba zaczyna się od 16:00), bo wzięłam kilka dni wolnego, ale ostatecznie na przyjęciu zostałam do końca, a na wyjazd nie miałam już ochoty – stwierdza.

Jak mówi, rodzina była w szoku, że została tak długo. – Ja zresztą też, ale niby gdzie miałam się spieszyć? Na samotny wyjazd? A może do pustego mieszkania? Nie umniejszając oczywiście moim cudownym kotom. Wróciłam z restauracji, którą wypełniały śmiechy szczęśliwych ludzi, w tym dzieci – relacjonuje.

Kiedyś wydawało jej się, że wie, gdzie szukać szczęścia. Jak sama stwierdziła, doszła do takiego momentu w swoim życiu, że może powiedzieć, iż zrealizowała wszystkie postawione sobie w młodości cele. – Udało mi się. Nie umniejszam wcale swojego sukcesu, Ciężko na niego pracowałam, ale dziś wiem, że oddałabym wiele, by móc być mamą. Wiem też, że prawdopodobnie już nią nie zostanę. Nie mam ani faceta (zresztą nie pamiętam, kiedy byłam w poważnym związku), ani wielkich szans na ciążę. Wciąż nie mogę znaleźć sobie miejsca. Po komunii mojego chrześniaka jestem w szoku.

W przesłanej korespondencji pani Anna zdradziła nam także, że postawiła sobie nowy cel. – Zrobię wszystko, by być szczęśliwą, ale tak naprawdę. Z ludźmi, a nie z rzeczami. A jeśli los da, chciałabym jeszcze zostać mamą.

Jednak zaznacza, że, aby nie popełnić błędu i nie mieć większych problemów niż korzyści z powziętej decyzji, musi przepracować swoje plany z psychologiem. Jest już po pierwszej rozmowie. Przesłany do redakcji list to nie tylko chęć wrzucenia z siebie przemyśleń, którymi obecnie żyje, ale i próba podzielenia się nimi z innymi. – Gdybym mogła cofnąć czas, nie położyłabym takiego nacisku na karierę. Na pewno próbowałabym budować relacje z ludźmi, również z mężczyznami, którzy zwykle wydawali mi się mało dojrzali, niezaradni, po prostu nieodpowiedni. Na pewno zdecydowałabym się na dziecko. Kiedyś myślałam, że to po prostu kłopot – nietrafiona inwestycja na jakieś 18 lat. Koty wydawały mi się wdzięczniejsze i mniej problematyczne. Wiem, że nie tylko ja tak uważam, ale wcale nie poprawia mi to nastroju. Wiele spraw, w które kiedyś wierzyłam okazało się kłamstwem, którym karmiłam się wiele lat. Zbyt wiele – relacjonuje.

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka