Kurtyna idzie w górę, a orkiestra z wolna zaczyna swoją partię. Oczom widzów ukazują się pulsujące zdjęcia mózgu zaatakowanego przez nowotwór. Scena jest prawie pusta. Za całą dekorację służy kanapa i podłużny stół. Nagle wchodzi kobieta w negliżu. To kurtyzana Violetta. Ona już wie, że jest śmiertelnie chora. Tak właśnie rozpoczyna się uwspółcześniona wersja „Traviaty” w reżyserii Krzysztofa Nazara. W tym spektaklu, którego libretto oparte zostało o powieść Aleksandra Dumas „Dama kameliowa, wszystko miało swoje znaczenie i właściwe miejsce. Każdy gest, ruch, uśmiech, dźwięk był dokładnie przemyślany. Nic nie zostało pozostawione przypadkowi.
Krzysztof Nazar zrezygnował z całej otoczki historycznej, aby z opery Giuseppe Verdiego wyciągnąć to, co najistotniejsze, czyli emocje. To emocje podczas całego spektaklu grały pierwsze skrzypce. Tętniły one w głosach solistów (Katarzyny Oleś-Blachy, Pawła Skałuby, Adama Szerszenia) oraz pulsowały w ich, czasami dość przerysowanych, gestach. Dzięki temu kreowane przez nich postacie stały się prawdziwe i można było odnieść wrażenie, że śpiewacy naprawdę przeżywają ogrywane sceny. Sama „Traviata” to cudowna opowieść o miłości dwojga ludzi, która trwała zbyt krótko. To opowieść o poświęceniu dla dobra ukochanego, samotności oraz odchodzeniu.
Przed samym spektaklem odbyło się spotkanie #opera. To warsztaty edukacyjne mające na celu przybliżenie widzom samej pracy śpiewaka. Katarzyna Oleś-Blacha i Adam Szerszeń zdradzili jak radzą sobie z tremą, jakie są ich ulubione arie operowe oraz jak przebiegały przygotowania do wystawienia „Traviaty”.
„Traviatę” miałem przyjemność obejrzeć w Operze Krakowskiej 23 września 2018 roku.
Paulina Reperowicz
(autorka prowadzi bloga i fan page "Wędrująca Ruda")
Foto: Opera Krakowska, Jacek Śliwczyński