Kornel Miszczak, ultramaratończyk z Kleczy Dolnej, po raz kolejny udowodnił swoją niezwykłą wytrzymałość i determinację, startując w jednym z najtrudniejszych biegów świata – Brazil Ultra Journey 135. Tegoroczna edycja wyścigu, z okazji 20-lecia zawodów, została dodatkowo wydłużona z 135 mil do 150 mil (około 241 kilometrów), co jeszcze bardziej podniosło poziom trudności.
To nie pierwsze ekstremalne osiągnięcie Miszczaka. Półtora roku temu pokonał Dolinę Śmierci w Kalifornii, kończąc Badwater 135 – bieg na dystansie 217 km w upale sięgającym ponad 50°C. Tym razem postanowił zmienić scenerię i sprawdzić się w brazylijskiej dżungli.
– Ostatniego lata miałem okazję wziąć udział w Badwater 135, który uważany jest za najtrudniejszy bieg na świecie. Tym razem postanowiłem nieco zmienić kierunek i pojechać do Brazylii, aby przebiec kolejny szalony ultramaraton. Tegoroczna edycja była wyjątkowa – zamiast standardowych 135 mil, głównym dystansem było 150 mil. Ta zmiana była związana z 20. rocznicą biegu, co było powodem wydłużenia trasy z 135 do 150 mil – informował Kornel Miszczak na swoim Facebooku.
W rozmowie z Głosem24 ultramaratończyk z Kleczy Dolnej zdradził, że swoją przygodę ze sportem zaczynał od sztuk walki. – Przygoda zaczęła się od wspaniałego sportu, jakim jest karate. Po kilku latach doszło do tego bieganie i tak od wielu lat łączę jedno z drugim. Po skończeniu 18 lat, gdy tylko mogłem, to zapisałem się na pierwszy maraton, a rok później pierwsze górskie ultra. Wtedy już wiedziałem, że chcę zrobić Badwater w przyszłości, pomogła w tym książka Scotta Jurka "Jedz i biegaj", w której jest sporo opisów jego rywalizacji na tej trasie. Największym sukcesem jest dostanie się na Badwater, bo wiele rzeczy się zmieniło przez ostatnie kilka miesięcy. Sam bieg w sobie jest legendarny, określany jako „Święty Graal Ultra Biegania”. Biegną w nim zawodnicy z całego świata i jest to wspaniałe uczucie pobiec w biegu, o którym czytałem lata temu, że buty topiły się od gorącego asfaltu, a trasa po wielu zmianach prowadzi ponownie z Badwater Basin położonego 86 metrów p.p.m, a kończy się na wejściu na górę Whitney na wysokości ponad 2500 m n.p.m.
- Czytaj także:

Ekstremalna próba sił
Brazil Ultra Journey 135 to wyścig, który co roku przyciąga najwytrwalszych ultramaratończyków. Trasa prowadzi przez górzyste tereny Brazylii, a uczestnicy muszą zmagać się z dziką przyrodą, upałem oraz wyczerpującymi podbiegami i zjazdami. To nie tylko test fizycznej wytrzymałości, ale także psychicznej odporności, ponieważ zawodnicy często spędzają kilkadziesiąt godzin na trasie, walcząc z bólem, zmęczeniem i własnymi słabościami.
Jak poinformował Miszczak za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych, tegoroczna edycja wyróżniała się także innym formatem – wszyscy zawodnicy zapisali się na ten sam bieg: Brazil 150. Jednak na trasie znajdowały się punkty kontrolne na 55., 100., 120., 135. i 150. mili, gdzie uczestnicy mogli zakończyć swój udział i nadal być klasyfikowani jako finisherzy na danym dystansie. „Jeśli ktoś postanowił zakończyć bieg na 55. mili, był uznawany za finiszera 55 mil i tak dalej. Dlatego nie wiem, ilu zawodników zamierzało ukończyć pełne 150 mil, ale z różnych powodów musieli zrezygnować, a ilu od początku planowało krótszy dystans. Jedno jest pewne – jeśli ktoś celował w 150 mil, ale był wyczerpany fizycznie lub psychicznie na 120. mili, mógł zdecydować się na zakończenie biegu i nadal otrzymać medal oraz koszulkę finiszera, unikając dalszego cierpienia” – opisuje zasady rywalizacji ultramaratończyk z Kleczy Dolnej i dodaje, że tego rodzaju mentalna walka przypomina sytuację podczas DFBG, gdzie zawodnik celujący w 240 km może zakończyć bieg na 130 km i wciąż być uznanym za finiszera.

Bieg ukończyło 22 zawodników
Na mecie zameldowało się 140 biegaczy, plus zespoły sztafetowe, które pokonały tę samą trasę, co zawodnicy indywidualni. W każdym punkcie kontrolnym uczestnicy musieli zrobić sobie zdjęcie przed plakatem z oznaczoną odległością. „Na mecie zająłem 16. miejsce z czasem 56 godzin i 18 minut, co czyni ten bieg moim najdłuższym oficjalnym startem. Pełny dystans 150 mil ukończyło 22 zawodników” – pisze o swoim osiągnięciu Miszczak.
Ambasador Wadowic
Podobnie jak w przypadku Badwater 135, brazylijski bieg był ogromnym wyzwaniem nie tylko ze względu na trudne warunki, ale także z powodów finansowych. Kornel Miszczak od lat promuje swoją małą ojczyznę na arenie międzynarodowej, startując w najbardziej wymagających biegach świata. Wadowice doceniają jego wyczyn i wspierają go w realizacji sportowych marzeń.

„Kornel jest jednym z największych ambasadorów Wadowic za granicą. Jego wyjazdy na najtrudniejsze biegi świata są możliwe m.in. dzięki wsparciu finansowemu z naszej gminy. Zawsze wspieramy naszych pozytywnie zakręconych mieszkańców i czekamy na Jego kolejne wyczyny” – napisał na swoim Facebooku Bartosz Kaliński, burmistrz Wadowic, który w imieniu gminy udzielił wsparcia Miszczakowi.
Relacja z biegu
Jak wyglądało jedno z największych ultramaratońskich wyzwań na świecie? Kornel Miszczak podzielił się swoimi przeżyciami, refleksjami i nagraniami z biegu na swoim Facebooku. Opowiedział w nich o trudach rywalizacji, walce ze zmęczeniem, własnymi słabościami oraz niesamowitych emocjach towarzyszących przekraczaniu mety.
„Droga między 100, a 120 milą była zdecydowanie najcięższa. Było to w nocy i było to na tyle daleko od mety, żeby cieszyć się metą, bo to jednak dalej 2 maratony. Nie obyło się bez przygód, kiedy w drugą noc, w środku niczego, ciemność, brak zasięgu i internetu, mój support, też bardzo zmęczony, na moment zasnął w samochodzie – to wystarczyło, aby się zgubić. Ja poszedłem swoją trasą biegu, a mój zespół pomyślał, że pewnie pomyliłem trasę. Wtedy zaczęły się poszukiwania przez support – bieganie po innych drogach, wracanie do punktu, w którym widzieliśmy się ostatnio. Ja zmierzałem w kierunku mety. Przynajmniej dwie godziny minęły, zanim się ponownie znaleźliśmy na trasie – opisuje swoje zmagania Miszczak. „Całą wędrówkę zakończyłem po 56 godzinach. Nie był to najlepszy bieg w historii, ale na pewno bieg, na którym najbardziej się zmęczyłem. Na Badwater było ciężko, ale z innych powodów. Tutaj na linii mety byłem całkowicie wypruty z energii, zostawiłem wszystko, co miałem na trasie biegu. Cały bieg wymęczył nie tylko mnie, ale i cały support, który odczuł ponad dwie doby na pełnych obrotach” – dodaje. „Zegarek pokazuje, że spaliłem 24 071 kcal. Odpoczynek sugerowany przez zegarek to tylko 4 dni – więcej się nie da. Zjadłem co najmniej 15 000 kcal podczas biegu i wypiłem 33 litry płynów” – podsumowuje swoje zmagania Miszczak.







Fot. i inf.: UM Wadowice, Facebook/Kornel Miszczak