czwartek, 5 maja 2022 13:13

Chciała, żeby ludzie nie udawali, że chorych dzieci nie ma. Dlatego napisała... kryminał

Autor Mirosław Haładyj
Chciała, żeby ludzie nie udawali, że chorych dzieci nie ma. Dlatego napisała... kryminał

To nietypowy kryminał, przede wszystkim przez miejsce akcji, którym są korytarze szpitala pediatrycznego. Jest też cierpienie dzieci i walka rodziców o ich zdrowie. Skąd taki pomysł? – Chciałabym, aby ludzie oswajali się z chorobą, nie zamykali oczu, udając, że chorych dzieci nie ma – mówi autorka, Irena Małysa.

"Baśka Zajda w całości poświęciła się zbiórce charytatywnej dla małego Mateuszka, synka sąsiadki. Chłopiec potrzebuje miliona złotych na leczenie w prywatnej klinice w Niemczech. Szpital, w którym obecnie znajduje się Mateuszek, jest remontowany. Prace budowlane nadzoruje doktor Marta Kuc, znana z twardego charakteru i nieustępliwości. Kiedy kobieta wypada przez okno i umiera na miejscu, policja podejrzewa udział osób trzecich. Pierwsze dowody wskazują na skonfliktowaną z lekarką matkę jednej z chorych dziewczynek. Media huczą, a Baśka ma bardzo mało czasu, aby udowodnić niewinność kobiety i ochronić ją przed samosądem. Na szali jest więcej niż jedno życie, a wszystkie tropy wskazują, że matka jest winna. Co ukrywała Marta Kuc, szanowana neurochirurg? Dlaczego wokół sprawy jej śmierci jest tyle sekretów i pojawia się coraz więcej tajemniczych zgonów?" - tak zaczyna się najnowsza książka Ireny Małysy, autorki „W cieniu Babiej Góry”. Wydała właśnie swój drugi kryminał, "Więcej, niż jedno życie". Z okazji przypadających dzisiaj urodzin autorki, prezentujemy rozmowę na temat najnowszej powieści.

Irena Małysa jest pedagogiem specjalnym, obecnie prowadzi własną firmę. Wcześniej przez kilka lat pracowała w hospicjum domowym dla dzieci. Obserwuje, słucha, opowiada. Zakochana w folklorze. Jest mamą dwójki dzieci. Kocha zwierzęta i ludzi. Powieść kryminalna „W cieniu Babiej Góry”, jej debiut literacki, podbiła serca czytelników w Polsce i szybko zyskała miano bestsellera.

Irena Małysa/Fot.: archiwum prywatne
Irena Małysa/Fot.: archiwum prywatne

Pani Ireno, pisząc drugą powieść miała pani ciężkie zadanie, po tak bardzo udanym debiucie. Czy presja towarzyszyła podczas pisania drugiej powieści?

– Podczas pisania drugiej książki byłam rozbita pomiędzy tym, czego spodziewają się moi czytelnicy, a tym o czym chcę napisać. Presja była duża i nie raz dopadało mnie zwątpienie, czy historia, którą przedstawiam w "Więcej niż jedno życie" będzie dla innych ciekawa. Na szczęście zdobyła ona serca wielu czytelników.

Pani druga powieść jest równie wysoko oceniana co pierwsza. Czy przeszła już pani na zawodowstwo?

– Nie czuję się w żadnym razie zawodową pisarką. To co z pewnością zmieniło się podczas pisania drugiej powieści, to większa odpowiedzialność. Mam podpisaną umowę z wydawnictwem i muszę dotrzymać terminu oddania tekstu. Nadal mam wielką frajdę podczas tworzenia historii.

W „Więcej niż jedno życie”, poszła pani w zupełnie inną stronę niż w pierwszej powieści. W „Więcej niż jedno życie” nie ma malowniczych górskich pejzaży i ich atmosfery tajemniczości, nie ma specyficznego beskidzkiego folkloru. Są za to korytarze szpitala pediatrycznego, cierpienie dzieci i walka ich rodziców. Taki zabieg był naprawdę bardzo zaskakujący, ale i ryzykowne. Nie bała się pani, że czytelnicy mogą zareagować negatywnie na taką zmianę scenerii a co za tym idzie klimatu?

Przyznam się szczerze, że bardzo się obawiałam. W życiu zdarza mi się podejmować ryzyko, lubię zaskakiwać. Z pewnością fani literatury górskiej byli niepocieszeni, ale zyskałam nowe grono czytelników.

Dziś już dzisiaj wiemy, że ten zabieg się udał, ale musze zapytać: skąd taki zwrot? Dlaczego szpital onkologiczny i to dla dzieci? Czy ta zmiana miała coś wspólnego z faktem, że pracowała pani kiedyś w domowym hospicjum dla dzieci?

– Tak, zwrot w pisaniu po części był spowodowany moim bagażem doświadczeń. Postanowiłam przybliżyć czytelnikom ten świat, który dla osób nie mających do czynienia z leczeniem szpitalnym, może się wydawać jak z filmu science fiction. To jest dla mnie ważny temat. Pragnę, aby ludzie oswajali się z chorobą, nie zamykali oczu, udając, że chorych dzieci nie ma. One i ich rodziny chcą być także zauważone.

Co było najtrudniejsze w trakcie pisania drugiej powieści?

– Podczas pisania drugiej powieści brakowało mi Babiej Góry i dziadka Uciechy, dlatego i tu wprowadziłam jego postać. Miałam także mniej czasu na jej stworzenie. Pisanie to żmudna praca. Siedzisz sam godzinami przed klawiaturą, a jedyną pociechą jest myśl o czytelnikach, których być może znów uda się zainteresować nową opowieścią.

Czy pisanie o trudnych tak tematach, jak choroba onkologiczna dzieci, nie było dla pani wyczerpujące emocjonalnie?

– Jestem oswojona z trudnymi tematami. Tak jak już powiedziałam wcześniej, mam taką misję, aby o tym mówić. Ludzie chętnie oglądają horrory, czytają makabryczne książki, a przeraża ich zbliżenie do choroby. Rozumiem ich, ale nie mówiąc o tych problemach marginalizuje się ludzi tym dotkniętych. Takie rodziny stają się "napiętnowane". Chętnie wpłacamy pieniądze na różne zbiórki charytatywne, ale nie mamy odwagi zajrzeć do życia takich rodzin. Emocjonalnie potrafi mnie wykończyć tylko bezsilność.

Zapytam nietypowo o warsztat – gdy porównuje pani swoją pracę nad pierwszą i drugą powieścią, widzi pani drogę, którą przeszła jako pisarka? Jak się pani rozwinęła? Z czym radziła sobie pani lepiej?

– "W cieniu Babiej Góry" zebrało bardzo dobre recenzje, ale nie obyło się bez słów krytyki. Odrobiłam lekcje i starałam się nie powielać wcześniejszych błędów debiutantki. Jednak nie skupiam się jakoś bardzo na zmianach. Mam swój własny styl, nie próbuję nikogo kopiować. Pisanie to pewien rodzaj sztuki. Historia sama ze mnie "wypływa" ja jestem tylko narzędziem. Trudno mi ocenić, z czym poradziłam sobie lepiej. To pytanie do recenzentów.

W jaki sposób pisze pani swoje powieści? Czeka pani na wenę? Ma pani wszystko szczegółowo rozplanowane czy tylko ogólny zarys fabuły a reszta powstaje w trakcie?

– Przed rozpoczęciem pisania tworzę ogólny konspekt powieści. Jestem jednak osobą spontaniczną. Staram się słuchać moich bohaterów. Czasem muszę zmienić wcześniejsze ustalenia, bo bardziej naturalna i trafna wydaje się inna droga. Mam mnóstwo obowiązków zawodowych i rodzinnych. Nie jest łatwo oderwać od nich moich myśli i zatopić się w historii, którą aktualnie tworzę. Marzy mi się wyjazd do jakiejś pustelni, w której mogłabym pisać bez rozproszeń.

Wracając jeszcze do naszej poprzedniej rozmowy na temat „W cieniu Babiej Góry”. Lokalne media w ramach żartu z okazji 1 kwietnia poinformowały o powstawaniu serialu, który miałby być adaptacją pani powieści. Oczywiście wiadomość była czysto primaaprilisowa, ale pokazuje, że są ludzie, którzy chętnie obejrzeli by ekranizację pani powieści. Jak zareagowała pani na tę wiadomość? Czy w tej sprawie zapadły jakieś konkrety?

– Ekranizacja "W cieniu Babiej Góry" to moje marzenie. Jestem przekonana, że sceneria Babiej Góry, góralski klimat i tajemnicza katastrofa to przepis na niesamowity obraz. Owszem, jest zainteresowanie moją historią, nie padły jeszcze żadne obietnice.

Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość? Odpoczynek a może trwają już prace nad trzecią powieścią? Uchyli pani rąbka tajemnicy?

– Trzecia powieść jest już napisana. To całkiem inna historia, którą stworzyłam dla innego wydawnictwa. Nie wiem jeszcze, kiedy ukaże się w druku. Obecnie pracuję nad czwartą powieścią. Będzie to kontynuacja przygód Barbary Zajdy.

Sucha Beskidzka

Sucha Beskidzka - najnowsze informacje

Rozrywka