Gdy 55 lat temu, 6 listopada 1967 r. po pięciu latach budowy otwierano w Krakowie Kino „Kijów”, było ono największym i zarazem najnowocześniejszym tego typu obiektem w Polsce. Wówczas równie duże, jeśli nie większe wrażenie, co sala o pojemności 960 widzów, robiła modernistyczna bryła kina. To właśnie ona, obok hotelu „Cracovia” stała się jedną z wizytówek Krakowa. Ale nie Krakowa tradycyjnego, z Wawelem i spuścizną królów, a nowoczesnego, którego architektoniczne dokonania miały posłużyć ówczesnej władzy do zmiany konserwatywnego wizerunku miasta.
Decyzja o budowie "Kijowa" zapadła pod koniec lat 50. XX w. Postanowiono, że wraz z reprezentacyjnym kinem (a właściwie kinoteatrem) powstanie także hotel, tak, aby w mieście mogły odbywać się prestiżowe premiery i wydarzenia kulturalne. I w tym momencie można by powiedzieć, że reszta to już historia. Obie bryły, zarówno hotelu, jak i kina stały się wręcz kultowe, wrosły w tkankę miasta, stając się jej nieodzowną częścią. I tak, jak w przypadku Hotelu „Cracovia”, którego znakiem charakterystycznym stała się aluminiowa ściana kurtynowa, tak w przypadku Kina „Kijów” było jego przeszkolona elewacja.
Równie charakterystyczne, co bryła „Kijowa”, zaprojektowana przez architekta, prof. Witolda Cęckiewicza, stało się jego wnętrze. Wszystko dzięki mozaikom, które z czasem stały się znakami rozpoznawczymi kina. Ale nic w tym dziwnego, skoro charakterystyczna ceramiczna ściana jest prawdziwym dziełem sztuki nowoczesnej, stworzonym przez Katarzynę Zgud-Strachocką. Elementy mozaiki powstawały przez pół roku w Łysej Górze, koło Brzeska, w tamtejszej spółdzielni Kamionka. Warto zaznaczyć że każdy z elementów był przez artystkę własnoręcznie rzeźbiony i numerowany. Jak tłumaczyła autorka, obraz wyłaniający się z mozaiki ma przedstawiać "przestrzeń" i stanowić nawiązywanie do kinematografii.
Misterna ściana (a dokładniej trzy zazębiające się ściany) w chwili otwarcia kina musiały robić wrażenie nie tylko na przebywających w środku, ale także na przechodniach, poruszających się Aleją Trzech Wieszczy. Zwłaszcza wieczorem i w nocy, kiedy przez przeszkloną fasadę można było podziwiać oświetlone wnętrze. Obecnie, można podziwiać ją jedynie wewnątrz, ponieważ w latach 80. wymieniono szyby elewacji na przyciemniane.
Ekran nowo wybudowanego „Kijowa” został dostosowany do ówczesnej technologii 70 mm taśmy filmowej. Specjalnie w tym celu zakupiono w Danii wklęsły ekran o wymiarach 18,7m x 8,6m. Przed nim zainstalowano scenę, którą można było wykorzystywać zarówno na potrzeby wydarzeń muzycznych jak i teatralnych. W chwili otwarcia, kino posiadało także unikalne jak na tamte czasy, stereofoniczne nagłośnienie.
Z okazji otwarcia kina wyświetlano „Wojnę i pokój” - radziecki film fabularny w reżyserii Siergieja Bondarczuka, którego rolki z taśmą, co ciekawe, wciąż znajdują się w kinowym magazynie. Tę radziecką produkcję, będącą wielogodzinną adaptacją powieści Lwa Tołstoja (trwa ponad siedem godzin i jest podzielony na cztery części), obejrzało w „Kijowie” ponad 230 tys. widzów.
– Z kinami w PRL-u było trochę, jak z kawiarniami, każdy lokal posiadał swoją ustaloną klientelę. Wciąż mówię tutaj już o latach 60., 70. Z kinami było podobnie, dlatego że ich specyfika też była bardzo różna. Były kina bardzo eleganckie. Taką ekskluzywną piątkę ówczesnych kin tworzyły – w Nowej Hucie Świt i Światowid, a w Krakowie Kijów, Wolność i Uciecha. To były takie topowe miejsca. Jakbyśmy mieli stworzyć ranking, to w tamtych czasach tak to mniej więcej się układało. Świt miał piękny budynek, reprezentacyjny, podobnie jak Kijów, to było wówczas kina z najwyższej półki. Świetnie urządzone, z balkonami… Tam fotele były wyścielane, miękkie, wygodne, sale nowoczesne, amfiteatralne… Także to były te elitarne lokale – tłumaczy Sławomir Śmiłek, długoletni krakowski przewodnik z Agencji Turystycznej Renesans.
Z kolei dla Krzysztofa Gierata, dyrektora Krakowskiego Festiwalu Filmowego, „Kijów” jest jednym z najmilej wspominanych miejsc na kinowej mapie Krakowa. – Właściwie nie ma kina w Krakowie, w którym bym czegoś nie robił, to znaczy albo nim nie zarządzał, albo nie miał prelekcji, albo nie prowadził spotkania z autorami – i to zarówno wśród tych, które istniały, i które istnieją, oczywiście poza multiplexami – opowiada krakowski filmoznawca i dodaje: – „Kijów”, prowadziłem jako dyrektor instytucji Apollo Film. W kinie odbywało się dużo wspaniałych wydarzeń. Najwięcej spektakularnych zdarzeń miałem właśnie w Mikro, w Wandzie, w Kijowie i Kinie Pod Baranami. To są to są te kina, które przywołują wiele wspaniałych wspomnień, jakbym otwierał jakieś wrota pamięci. To jest cała seria fantastycznych wydarzeń z cudownymi ludźmi, twórcami z Polski i zagranicy.
fot: Wikipedia/Zygmunt Put