niedziela, 30 stycznia 2022 12:13, aktualizacja 2 lata temu

Kraków: Były kultowe, dziś zostały po nich tylko wspomnienia. Dlaczego kinowego dziedzictwa miasta nie udało się ocalić?

Autor Mirosław Haładyj
Kraków: Były kultowe, dziś zostały po nich tylko wspomnienia. Dlaczego kinowego dziedzictwa miasta nie udało się ocalić?

Kraków kinami stoi, choć ich obecna ilość to zaledwie ułamek liczb, która w latach PRL-u czy chociażby jeszcze na początku lat 90. XX w. istniała w mieście. Pomimo mnogości lokali, w których wyświetlane były filmy, tylko kilka z nich mogło pochwalić się statusem miejsca „kultowego”. Niestety, większość kin z owej elity nie przetrwało do dnia dzisiejszego. Obecnie w wielu z tych miejsc zamiast ekranu i krzesełek dla publiczności znajdziemy sklepowe półki, maty do ćwiczeń czy dyskotekowe parkiety. Dlaczego kinowego dziedzictwa Krakowa nie udało się ocalić? To pierwsze pytanie, jakie ciśnie się na usta, patrząc na obecny wygląd dawnych lokali i budynków, w których jeszcze nie tak dawno na ścianach wisiały charakterystyczne białe ekrany.

W mówieniu o Krakowie, jako mieście kina (a kiedyś także kin), nie ma przesady. Nie chodzi tylko o to, że w Grodzie Kraka po II wojnie światowej miejsc z projektorami na celuloidową taśmę systematycznie przybywało. Miasto Królów ma także bardzo chwalebne tradycje przedwojenne. I nie chodzi tylko o założone w 1912 roku kina Wanda, Uciecha czy kinoteatry Excelsior i Towarzystwa Szkoły Ludowej.

– Można by powiedzieć, że w ogóle kino w Polsce narodziło się w Krakowie, bo już rok po pierwszym publicznym pokazie braci Lumière, w krakowskim Teatrze Miejskim (chodzi o Teatr im. Juliusza Słowackiego – dop. red.) były wyświetlane ich filmy. O ile pamiętam w grudniu 1895 roku w Paryżu był pierwszy publiczny pokaz kina, a w Krakowie niecały rok później, bo w listopadzie 1896 r. A więc, jak na ówczesne czasy błyskawicznie. Dorównywaliśmy Paryżowi. Zresztą wkrótce potem, bo jakieś 10 lat później, powstało pierwsze stałe kino w Krakowie. Mieściło się ono w dzisiejszym hotelu Royal i nazywało Cyrk Edisona. Dla jednych nazwa śmieszna, a innych urocza. Kino za długo nie istniało, bo do 1912. Wtedy powstało kino Wanda – pierwsze ze specjalnie zaprojektowanym pod potrzeby kinowe budynkiem. Także pod tym względem było ono wtedy najnowocześniejsze

– tłumaczy Sławomir Śmiłek, długoletni krakowski przewodnik z Agencji Turystycznej Renesans.

Przyczyn upadku krakowskich kin na przełomie lat 80. i 90. znaleźć można wiele, ale z pewnością tą główną i najpowszechniejszą były pieniądze (lub raczej ich brak), a dokładniej opłaty za wynajmowanie lokalu, które rosły niewspółmiernie do liczby sprzedanych biletów.

– Czynsze i ich podwyższanie to był główny powód, ale nie jedyny – mówi Śmiłek. – Kolejnym były zmiany technologiczne. Większość kin była nastawiona na projektory i taśmy celuloidowe. Natomiast dość szybko technologia poszła do przodu. Przestano produkować i dystrybuować filmy na szpulach, a większa część projektorów krakowskich kin była szpulowa. Na ulicy Straszewskiego była nawet wypożyczalnia szpulowych filmów, nie tyle fabularnych, co dydaktycznych, naukowych. Głównie korzystały z nich szkoły, pożyczając materiały ilustrujące biologię, geografię i tak dalej. Technologia poszła do przodu i doszło do sytuacji, w której coraz mniej filmowych nowości było na taśmach, a coraz więcej na nowych nośnikach, do odtwarzania których kina małe nie były przystosowane. Na inwestycje nie miały szans, bo koszty sprzętu stereo, odtwarzacza, ekranu (bo je również musiano wymieniać, nie wystarczały już tak zwane białe ekrany) były bardzo wysokie. Poza tym, problemem były także przepisy przeciwpożarowe i sanepidowskie. Okazywało się, że szczególnie mniejsze kina nie spełniały ich wymogów, nie miały odpowiednich wyjść ewakuacyjnych. Trudności były także w większych kinach, gdzie problemem okazały się balkony. Także to wszystko złożyło się na upadek krakowskich kin. Ale czynsze, podwyżki czynszów, to był przysłowiowy gwóźdź do trumny. To było to, co było najgorsze

– mówi nasz rozmówca. Śmiłek zwraca również uwagę, że na omawianą sytuację wpływ miała rywalizacja z pojawiającymi się, jak przysłowiowe grzyby po deszczu, wypożyczalniami kaset VHS:

– Konkurencją dla kin były wypożyczalnie kaset wideo, które w latach 90. zaczęły masowo powstawać w całej Polsce, w Krakowie także. To był wielki rynek. Wypożyczalnie oferowały tak zwane kasety licencjonowane, czyli legalne. Natomiast, jeżeli się było stałym klientem, to miało się dostęp do nagrań pirackich najnowszych filmów. Także czasami, jeszcze zanim premiera filmu była w kinie, to już kasety z nim krążyły w drugim, trzecim obiegu. I część wypożyczalni na to stawiała. Była taka możliwość, że przynosiło się „czystą” kasetę, płaciło i dostawało się kasetę z nowością nagraną na własność. Potem można było robić seanse w domu. Oczywiście nie wszystkie wypożyczalnie w ten sposób funkcjonowały, nie mniej spora część tak działała. A jeszcze później zaczęły powstawać multipleksy i to małe kina już całkowicie dobiło.

Obserwacje krakowskiego przewodnika potwierdza Krzysztof Gierat filmoznawca i polski działacz kulturalny. Jego fundacja (Krakowska Fundacja Filmowa) organizuje Krakowski Festiwal Filmowy na czele którego stoi jako dyrektor.

– Można powiedzieć, że podstawową przyczyną upadku kin był pieniądz i liczba sprzedanych biletów. Natomiast trzeba by wyróżnić w historii krakowskich kin, już po zmianie systemowej, kilka okresów. Po pierwsze lata 90., kiedy upadł monopol i kina zaczęły być prowadzone przez agentów albo były wynajmowane. Wtedy również właściciele odzyskiwali swój majątek, ale nie wszyscy umieli prowadzić działalność kinową. Tak na przykład było z kinem Wanda, które na początku było w prywatnych rękach. Po II wojnie światowej zostało przyjęte przez państwo i gdy Wanda, najstarsze kino w Krakowie, wróciła do właścicieli, ci nie umieli sami sobie poradzić z jego prowadzeniem. W związku z tym wynajęli kino nam, ludziom z branży. Początek lat 90. był strasznie trudny też z tego względu, że ludźmi zawładnęło wideo, które sprawiło, że w kinach była bardzo mała widownia. Ale trzeba też przyznać, że nie było repertuaru. Jeżeli powiedzieć, że na początku lat 90. było 10 milionów ludzi w kinach w Polsce w ciągu roku, a przed pandemią wynik ten wynosił 60 mln, to widać różnicę, jak to wszystko ewoluowało

– mówi Gierat. Zdaniem dyrektora KFF-u swój wkład w upadek krakowskich kin, poza zmianą uwarunkowań gospodarczych i wprowadzenia wolnego rynku, miały wspominane także przez Śmiłka multipleksy.

– Podstawową przyczyną upadku krakowskich kin był fakt, że zmienił się system i nie wszyscy umieli sobie z tym poradzić. Z czasem zaczęły one jakoś dawać sobie radę, ale przyszedł rok 2000 (umownie przyjmijmy go jako granicę), kiedy z powodu inwazji multipleksów kina zaczęły padać jak muchy. Te miejsca często były niedoinwestowane, ale jak inwestować majątek, który nie jest swój, prawda? A właściciele chcieli mieć wyłącznie pieniądze, więc wokół roku 2000 zadział się największy dramat. Wtedy właściwie wszystkie kina przedwojenne, które dominowały w strukturze kin krakowskich (po wojnie wybudowano właściwie tylko dwa nowe kina – oba nowohuckie –Świt i Światowid), upadły. Utrzymało się tylko kino Sztuka, które ostatecznie też przestało funkcjonować, bo pojawił się nowy właściciel budynku na rogu ulic Jana i Tomasza i zaczął robić tam wielki remont pod hotel. Czyli podsumowując, można powiedzieć, że za upadkiem krakowskich kin stał na początku upadek monopolu państwowego, brak repertuaru i trudne czasy dla dystrybucji filmów. W tym okresie było słabo, potem, gdy się to rozkręciło, przyszły multipleksy i kina zaczęły padać. Potem, te, które przetrwały, zaczęły powoli jakoś stabilizować swoją sytuację. No, ale przyszła cyfryzacja, która była bardzo kosztowna i nie wszystkich było na nią stać. Chcąc digitalizować kino, trzeba było kupić projektory cyfrowe. Oczywiście, kina arthousowe mogły skorzystać ze wsparcia Polskiego Instytutu Filmowego, ale musiały wyłożyć 50% pieniędzy na projektory, a wtedy jeden kosztował 300 tys. zł., więc to też był problem. Teraz jest taka sytuacja, że rzeczywiście, w Krakowie oprócz multipleksów, jest siedem kin studyjnych i to robi wrażenie (nawet ostatnio rozmawiałem w Wilnie z koleżanką z Warszawy, która mówi: „Macie siedem kin studyjnych? To jest niesamowite!”). Oczywiście Kijów też się tutaj w to wlicza ze względu na swoje małe salki.

Budynek kina Świt/Fot.: Mateusz Łysik

Kinowa kultura z konikami

Aby lepiej zrozumieć fenomen zjawiska krakowskich kin, trzeba cofnąć się w czasie o ponad pięć dekad. W czasach Polski Ludowej zakres rozrywek dostępnych dla zwykłego obywatela był mocno ograniczony. Stąd popularność X muzy w tym okresie nie powinna dziwić, wzięła się ona poniekąd naturalnie.

– Przede wszystkim trzeba pamiętać, że telewizja też była bardzo ograniczona. To były czasy, kiedy w TV był jeden program i najczęściej jego ramówka nie wypełniała całego dnia. Potem wielką sensacją było wprowadzenie Dwójki. Telewizja miała stosunkowo niski budżet, więc przede wszystkim były w niej filmy stare, natomiast nowości, głównie z Zachodu, szły przez kina. Stąd w tamtych czasach zrodziła się instytucja konika (dzisiaj młodym ludziom może wydawać się ona śmieszna), który sprzedawał bilety, szczególnie na premiery, za podwójną cenę a nawet drożej. Nieraz trzeba było u niego płacić ogromne pieniądze, żeby zdobyć bilet, szczególnie na zachodnie filmy. Problemem oczywiście była też dystrybucja. W Krakowie w tamtym czasie było, powiedzmy, pięć kin renomowanych, z tak zwanej najwyższej półki. Natomiast na całe miasto przechodził jeden, góra dwa komplety filmu. Stąd istnieli specjalni gońcy, którzy rozwozili kasety z taśmami i to też w specyficzny sposób. Gdy tylko kończyła się pierwsza część filmu, wymieniano kasetę na drugą, a tą pierwszą od razu pakowano i przewożono do kolejnego kina, w którym seans zaczynał się, powiedzmy, godzinę, czy dwie, później

– mówi krakowski przewodnik. Deficyt sprawił, że, choć pokazy filmowe stały się „rozrywką dla ludu”, to jednak wyjście na seans filmowy do dobrego kina stanowiło spore wydarzenie w życiu przeciętnego człowieka. Zwłaszcza, jeśli była to premiera hollywoodzkiej produkcji.

– W tamtych czasach było ogromne zainteresowanie filmową rozrywką. Kolejki, szczególnie na nowości, były ogromne. Można powiedzieć, że wtedy istniała taka specyficzna kultura kinowa. To było w dobrym tonie, żeby na randkę iść na film. Pamiętam, co się działo, jak w Krakowie pierwszy raz wyświetlano „Love Story”. Przecież bilety na seans były horrendalnie drogie, ale trzeba się było pokazać i dziewczynę zabrać do kina, żeby mogła zobaczyć ten wyciskacz łez. Tym można było zaimponować

– opowiada z uśmiechem nasz rozmówca i dodaje:

– Także film to była taka namiastka kultury dla mas, stąd taka ilość kin. Przed wojną w Krakowie, o ile pamiętam, było ich 15. Później, po wojnie, nastąpiła ich prawdziwa eksplozja, a jak to w tej chwili wygląda, no to wiemy. W PRL-u wyjście do kina porównywalne było z wyjściem do opery, teatru. Z tym, że opera była dla elit. Ewentualnie przed południami dla szkół organizowano pokazy, podczas których wystawiano dzieła najważniejszych polskich klasyków. Natomiast kino było dla wszystkich. Teatr był kameralny, tam się szło, żeby się pokazać w towarzystwie. Natomiast w teatrze, nawet jak gasło światło, to nie było się anonimowym. Tam przeważnie ludzie się znali. Z kolei w kinie było się incognito.
Front dawnego kina Świt/Fot.: Mateusz Łysik

Poszczególne kina miały też swoją specyficzną widownię oraz stałych bywalców i wbrew pozorom, mimo masowego charakteru, nie wszędzie mogli wejść wszyscy. Rolę selekcjonera pełniły głównie ceny biletów, ściśle powiązane z komfortem sal kinowych.

– Z kinami w PRL-u było trochę, jak z kawiarniami, każdy lokal posiadał swoją ustaloną klientelę. Wciąż mówię tutaj już o latach 60., 70. Z kinami było podobnie, dlatego że ich specyfika też była bardzo różna. Były kina bardzo eleganckie. Taką ekskluzywną piątkę ówczesnych kin tworzyły – w Nowej Hucie Świt i Światowid, a w Krakowie Kijów, Wolność i Uciecha. To były takie topowe miejsca. Jakbyśmy mieli stworzyć ranking, to w tamtych czasach tak to mniej więcej się układało. Świt miał piękny budynek, reprezentacyjny, podobnie jak Kijów, to było wówczas kina z najwyższej półki. Świetnie urządzone, z balkonami… Tam fotele były wyścielane, miękkie, wygodne, sale nowoczesne, amfiteatralne… Także to były te elitarne lokale. Były też kina mniej ekskluzywne, z mniej wygodnymi siedzeniami, gdzie nie puszczano nowości. Chodzili do nich bardziej ci, którzy byli zainteresowani tym, co się dzieje w kulturze europejskiej, bo tam najczęściej wyświetlano filmy studyjne. Często były to filmy ciekawe, filmy, które nie trafiały do kin „luksusowych”. Tak więc były to lokale bardziej dla koneserów filmowych. Natomiast były też kina małe, które miały twarde krzesła, ale tanie bilety, więc były popularne. Wyświetlano w nich przeważnie westerny czy jakieś filmy gangsterskie, które się były już dawno po premierze – bo wiadomo, im starszy film, tym ceny niższe. Specyfiką PRL-u było to, że istniały wtedy tak zwane kina robotnicze. No i były jeszcze kina za darmo, których pokazy odbywały się na świeżym powietrzu. Największe wówczas kino, Wanda, o ile pamiętam, miało widownię na jakiejś 500 osób. Liczba widzów kina „pod chmurką”, potrafiła być dużo większa, ale to zależało od pogody i repertuaru. Seans w plenerze z reguły wyglądał zawsze tak samo. Najpierw puszczano Polską Kronikę Filmową (jeden albo dwa odcinki), a dopiero potem właściwy pokaz. W kinach „pod chmurką” najczęściej można było zobaczyć filmy z bloku wschodniego, czyli radzieckie. Czasami jakieś enerdowskie czy czeskie komedie. Bardzo rzadko puszczano filmy z Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych. Przy czym były to filmy z określonego gatunku - przede wszystkim westerny i np. komedie francuskie, jak dość popularna seria z Fantomasem

– tłumaczy Sławomir Śmiłek.

W dawnym Kinie Wolność znajduje się obecnie supermarket/Fot.: Mateusz Łysik
W dawnym Kinie Wolność znajduje się obecnie supermarket/Fot.: Mateusz Łysik
Kino Wolność w roku 1967/Fot.: Muzeum Fotografii w Krakowie

Zwraca on uwagę na jeszcze jedną specyficzną rzecz dla tamtych czasów, powiązaną ze wspomnianą wcześniej anonimowością:

– Często, szczególnie do tych mniejszych kin, młodzież uciekała na wagary. Krakowscy uczniowie mocno upodobali sobie zwłaszcza jedno kino, choć to chyba nie jest odpowiednia nazwa – pamiętam, bo przecież też tam chodziłem na wagary – na ulicy Szczepańskiej był fotoplastykon. To nie było kino w pełnym znaczeniu tego słowa, ponieważ tam na automacie do wyświetlania można było oglądać przy stanowisku takie ruchome obrazki, stereoskopowe fotografie. Trzeba jeszcze pamiętać, że wtedy po ulicach (a było to w latach 60., 70. ubiegłego roku) chodziły trójki klasowe i wyłapywały młodzież, która powinna siedzieć w szkołach. Dlatego, żeby było bezpiecznie, szło się do jakiegoś muzeum albo właśnie do fotoplastykonu, gdzie można było spokojnie wagarować.
Budynek kina Światowid/Fot.: Mateusz Łysik
Kino Światowid w roku 2001/Fot: Wikimedia Commons/Jakub Aleksejczuk

Z kolei Krzysztof Gierat, zapytany o kształtowanie się specyfiki krakowskiej kultury kinowej, zwrócił uwagę na to, że po wojnie to właśnie w tym mieście powstało pierwsze kino studyjn, w którym odbywały się także wykłady z zakresu sztuki filmowej. Dla dyrektora KFF-u na uwagę zasługuje też popularność dyskusyjnych klubów filmowych, w których często można było zobaczyć nieocenzurowane produkcje z Zachodu:

– Jeżeli sięgamy w przeszłość, to lata 60. są czasami ogólnego rozwoju kin w Polsce. W kraju mieliśmy ich ponad 3 000. Teraz w Polsce jest ponad 1 500 ekranów, ale był czas, kiedy liczba kin spadła do 300. W tej chwili tych starych kin jest mniej więcej tyle. Natomiast Kraków i lata 60. to głównie kino Sztuka i dr Zbigniew Wyszyński, który nagrywał w nim na szpulowe taśmy magnetofonowe prelekcje. Były one potem odtwarzane przed każdym seansem i poprzedzone muzyką Nino Roty z filmu „La strada” Felliniego. To było takie pierwsze kino studyjne w Polsce. Poza tym trzeba pamiętać, że od końca lat 50., po odwilży październikowej, powstawały dyskusyjne kluby filmowe, które miały bardzo uprzywilejowany status, ponieważ tam można było pokazywać filmy, które często nie były w ogóle w repertuarze. Pożyczano je z konsulatów, ambasad, instytutów zagranicznych. Po prostu nie były ocenzurowane, dlatego wspomniane kluby filmowe były bardzo, bardzo popularne – DKF Rotunda, DKF Studentów czy Związkowiec (teraz jest tam Teatr Variété). Wtedy był jeden, a potem dwa kanały telewizyjne, więc kino było bardzo atrakcyjną sprawą. I były jeszcze tak zwane konfrontacje filmowe, które odbywały się raz albo dwa razy w roku, na których przedstawiano 14-15 filmów z czytaną listą dialogową, z których część w ogóle nie była potem pokazywana na ekranach. Wszyscy na to chodzili tłumnie, jak pamiętam. Były różne okresy różnej popularności krakowskich kin, ale były tak zwane kina premierowe, takie jak właśnie od ‘67 roku Kijów czy wcześniej Wolność, Wanda, Warszawa, Uciecha, gdzie filmy się pojawiały najpierw. Natomiast potem, po upadku komuny, to już rzeczywiście inne czasy się zaczęły i dominującą pozycję miała Wanda z Kinem Pod Baranami, a potem Sztuka już pod szyldem ARS.
Dawne kino Związkowiec, obecnie Teatr Variété/Fot.: Mateusz Łysik
Kino ARS – Sztuka na ul. św. Tomasza/ Fot.: wikipedia
Kino „Kijów” (obecnie Kijów Centrum)/Fot.:wikipedia

Kultowe miejsca

Kultowych kin w Krakowie można naliczyć sporo. Jednym nich z pewnością było Apollo – przy ul. św. Tomasza 11a. Swoje podwoje dla widzów zamknęło w 2004 r. Obecnie znajduje się w nim klub taneczny.

– Kino Apollo miało dość mądrą politykę programową, bo to były firmy trochę ambitniejsze, ale znowu nie przeintelektualizowane. Wśród seansów nie było też dużo filmów kontrowersyjnych natomiast były takie powiedziałbym, dobrze oceniane. Czyli były to filmy, które trafiały do takiej trochę już wyrobionej publiczności. Apollo nie specjalizowało się w premierach, bo premiery, no, to wiadomo głównie snoby, czarny rynek i koniki. I kłopot z biletami oraz wysokie ceny, natomiast dość szybko nowości trafiały do Apolla, czy później do Sztuki. Bo to były dwa kina w kompleksie obok siebie, zresztą oba były zawsze zapełnione

opowiada Śmiłek. W czasach jego młodości lokal przy ul. św. Tomasza 11a był jego ulubionym:

– Jak byłem dzieckiem, to bardzo lubiłem chodzić do kina, które już dawno nie istnieje. To Kino Zuch w dzisiejszym Pałacu Młodzieży (kiedyś to się nazywało Inka). To było właśnie miejsce dla takiej młodszej młodzieży. W Zuchu były twarde krzesła, ale tanie bilety, więc można było tam spędzić sporo czasu. Później moim ulubionym kinem było Apollo na ulicy Świętego Tomasza. Tam były już wygodne fotele, kino samo w sobie nie za duże, w związku z czym było dość kameralnie… No i tam się fajnie z dziewczynami chodziło, bo dużym jego plusem, było położenie w centrum, tym bardziej, że zaraz obok była Kawiarnia Rio, gdzie zawsze można było wpaść na szybką kawę. To też było takie kultowe miejsce w Krakowie czasów mojej młodości.
Budynek Dawnego Kina Apollo. Obecnie trwa remont kamienicy i charakterystyczny daszek jest zdjęty/Fot.: Mateusz Łysik
Budynek Dawnego Kina Apollo. Obecnie trwa remont kamienicy i charakterystyczny daszek jest zdjęty/Fot.: Mateusz Łysik

Z kolei na krakowskim Podgórzu, na ul. Zamoyskiego 50 znajdował się bardzo popularny kinoteatr Wrzos, który ze względu na swoje położenie po drugiej stronie Wisły, pełnił specyficzną rolę.

– To było jedno z nielicznych odwiedzanych miejsc na Podgórzu, gdzie się chodziło, bo ono było trochę na uboczu. Więc, jak ktoś chciał się gdzieś zadekować, to szedł do kina Wrzos. Poza tym, w tym przypadku szło się nawet nie tyle do kina, co na film, dlatego że szukało się w nim seansu, którego się nie widziało. Jak wspomniałem, kina wymieniały się między sobą taśmami. Więc jeżeli ktoś nie zdążył obejrzeć jakiegoś filmu, który był w Apollo przez tydzień, to było wiadomo, że musi szukać go w innym kinie, na przykład we Wrzosie

– mówi krakowski przewodnik.

Odbudowany front kina Wrzos/Fot.: Mateusz Łysik

W 2016 roku pogórskie kino zostało zamknięte, a dwa lata później dosłownie zniknęło z powierzchni ziemi, ponieważ budynek, w którym się znajdowało, został wyburzony. „Wrzos” miał o tyle szczęście, że choć jego budynek został wyburzony, to na jego miejsce postawiono nowy, bardziej funkcjonalny z możliwością organizacji wydarzeń w ogrodzie i co najważniejsze z odtworzoną według oryginału fasadą. Obecnie budynek stanowi siedzibę Teatru KTO, który swoją działalność na nowej starej scenie zainaugurował na początku września 2021 r.

– Z tych takich kultowych kin, które były charakterystyczne dla Krakowa, prawie nic nie zostało, bo wszystkie te ważniejsze pozmieniały swoje przeznaczenia, polikwidowały się i to jest przerażające. Wszystko na rzecz multipleksów. Nawet takie małe, kameralne kino, które było w Pasażu Bielaka, też nie przetrwało

­– opowiada Śmiłek i dodaje:

– Także naprawdę szkoda takich małych kin, ale one z ekonomicznego punktu widzenia, bez żadnych dotacji, nie miały szans przetrwania. Kino Pasaż też, bo po prostu było bardzo małe. Koszty utrzymania były wysokie, a wpływy z biletów nie miały szans na ich pokrycie, bo w porównaniu z taką Wandą, Uciechą czy Kinem Wolność, to ilość widzów była niewielka. Pasaż miał też taką zaletę, że tuż obok niego była Filmotechnika, gdzie zawsze można było w przedsprzedaży kupić bilety na seans. Ponadto, to kino było w centrum, na Rynku.
Po Kinie Pasaż pozostał jedynie napis/Fot.: Matuesz Łysik
Po Kinie Pasaż pozostał jedynie napis/Fot.: Mateusz Łysik

Kino Pasaż działało na Rynku Głównym pod numerem 9. Otwarto je 23 lipca 1974 r., a zamknięto w 2008 r. W tym przypadku nowa, post peerelowska rzeczywistość także nie okazała się łaskawa. Przez 38 lat swojej działalności kino zdążyło zgromadzić liczną i wierną widownię, o czym niejednokrotnie zaświadczały długie kolejki do kasy. Z pewnością dużym atutem tego miejsca była lokalizacja. Repertuar Pasażu, mimo przewagi kina europejskiego, był zróżnicowany. Można było w nim obejrzeć zarówno produkcje niezależne, studyjne, jak i schodzące z ekranu najnowsze hity. Wyświetlano także filmy, które swoją premierę miały dawno za sobą. Jednak tym, co szczególnie przyciągało widzów do tego miejsca, była jego atmosfera, cechująca się, dzięki niewielkim rozmiarom kina, kameralnością.

Kamienica w której mieściło się Kino Pasaż, wejście od strony Rynku/Fot.: Mateusz Łysik
Kino Pasaż, wejście od strony ul. Stolarskiej/Fot.: Mateusz Łysik

Niestety, największy atut Pasażu stał się przyczyną jego zamknięcia.

– Takich małych, posiadających swoich stałych widzów, miejsc było bardzo dużo. Podobnie w Hucie, gdzie było dużo robotniczych kin nakierowanych na konkretne zawody, jak na przykład kino Hutnik. To wszystko poupadało

– wspomina Śmiłek.

Mówiąc o nowohuckich kinach zakładowych, krakowski przewodnik przypomniał, że miały one nie tylko rolę kulturotwórczą, ale także służyły ówczesnej władzy:

– W chwili powstania w ubiegłym wieku Nowa Huta była pozbawiona dostępu kultury dla szerszych mas. To przede wszystkim było miasto robotnicze i dla jego mieszkańców jedyną rozrywką przez długi czas była budka z piwem. Stąd władza miała tam problemy. Żeby to zmienić, zaczęto budować im kina, ale przede wszystkim wybudowano Teatr Ludowy, który początkowo miał być teatrem lalkowym. Później zaczęto poszerzać dostęp do kin. I w pewnym momencie było ich naprawdę sporo, bo każdy większy zakład pracy miał swoją świetlicę i to w niej urządzał seanse kinowe dla swoich pracowników. Także to funkcjonowało w ten sposób, ale tu chodziło również o inną rzecz. Wyróżnikiem dla wszystkich seansów kinowych było to, że przed właściwym filmem puszczano Polska Kronikę Filmową, więc można było zobaczyć, co się działo w ostatnich tygodniach, czy miesiącu. Zapoznać się z tym, co się działo na terenie całej Polski, np. kto odwiedził kraj, gdzie byli Breżniew, Fidel Castro i tak dalej. To była propagandowa tuba i kina były w jej władaniu.
Dawne Kino Warszawa, wejście z ulicy/Fot.: Mateusz Łysik

Nasz rozmówca, mówiąc o miejscach niezapomnianych, wspomina także kina Warszawa i Wolność.

– Kino Warszawa na Stradomskiej to było przedwojenne kino Atlantic. Później zamieniono nazwę, ale kina bardzo często zmieniały swoje nazwy. No więc, żeby w PRL-u nazwa nie brzmiała prozachodnią, zrobiono z niego Warszawę. Potem, po przemianach ustrojowych znowu wróciła nazwa Atlantic. Teraz jest tam chyba klub fitness. To było kino z aspiracjami, natomiast w nim było chyba najłatwiej o bilety. Jakoś było ono pomijane, chyba dlatego, że do kina, jak ja pamiętam, droga wiodła przez sień, przechodziło przez podwórzec i dopiero gdzieś tam w końcu był lokal. Więc, jak ktoś nie bardzo się orientował, nie był w nim, to mógł mieć problem ze znalezieniem, bo nie wchodziło się do niego bezpośrednio z ulicy. Kino Wolność na Placu Inwalidów… To było bardzo popularne kino, przychodzili do niego głównie studenci i kadry profesorskie, bo tam niedaleko były mieszkania profesorskie. Zresztą wówczas, podobnie jak i obecnie, okolice Placu i ul. Królewska (która wtedy nazywała się wtedy 18 Stycznia) były węzłem przesiadkowym. Tędy jechało się z Bronowic, tędy jechało się z centrum Krakowa, stosunkowo niedaleko było od Rynku… Także to sprawiało, że Wolność była popularnym kinem, choć niedaleko było kasyno milicyjne, więc, towarzystwo raczej średnie

śmieje się.

Dawne Kino Warszawa, wejście w oficynie, obecnie znajduje się tu klub fitness/Fot.: Mateusz Łysik

Były jeszcze inne charakterystyczne kina. Na przykład Młoda Gwardia na ul. Lubicz (zlikwidowana jeszcze na początku lat 80. XX w.), Kino Związkowiec na ulicy Grzegórzeckiej czy Dom Żołnierza, także przy Lubicz.

Młoda Gwardia (za murem) było kinem, gdzie chodziło się, żeby zejść z oczu znajomym/Fot.: Mateusz Łysik
Wejście do dawnego kina Młoda Gwardia na ul. Lubicz/Fot.: Mateusz Łysik

Tym dwóm ostatnim udało się przetrwać, ale tylko dzięki zapleczu w postaci sceny, co też sprawiło, że ostatecznie zmieniły swoją profesję.

– Te trzy kina, były kinami dużymi, które znajdowały się na średnim i niskim poziomie cen, gdzie repertuar był w miarę, powtarzam, w miarę na bieżąco. Oczywiście żadnej hitowe nowości, tylko trochę starsze filmy, ale to był solidny repertuar. I teraz tak, Dom Żołnierza to było tanie kino głównie dla młodzieży szkolnej, bo tam organizowano też seanse przedpołudniowe. Jak młodzież ze szkoły miała gdzieś iść, albo było jakieś święto, to wtedy zabierano ich właśnie do Domu Żołnierza. Młoda Gwardia była kinem bardziej „indywidualnym”, bo to było miejsce, gdzie chodziło się, żeby zejść z oczu znajomym. Natomiast Związkowiec, który był kinem trochę na uboczu, miał przedwojenną salę na niezłym poziomie, bo z balkonem. To było „typowe” dla tamtych czasów kino. O ile pamiętam, to Związkowiec istniał dość długo, bo do czasu swojego generalnego remontu. Kino działało mniej więcej od pierwszej połowy lat 50., a po transformacji już nie tylko jako kino, ale także hala widowiskowa, bo tam przed ekranem była jeszcze duża scena. Teraz po remoncie jest tam teatr Variété, ale trudno się dziwić, bo ta sala ma dobry układ. Zresztą, podobnie Dom Żołnierza, który pełnił także funkcje operetki, też miał scenę przed ekranem, na której można było robić widowiska. Więc to były te dwa kina, które miały podobny zakres działalności

tłumaczy nasz przewodnik.

Wejście do dawnego kina Młoda Gwardia mieszczącego się na ul. Lubicz/Fot.: Mateusz Łysik
Dawny lokal kina Młoda Gwardia/Fot.: Mateusz Łysik

Wandy najbardziej brak

– Właściwie nie ma kina w Krakowie, w którym bym czegoś nie robił, to znaczy albo nim nie zarządzał, albo nie miał prelekcji, albo nie prowadził spotkania z autorami – i to zarówno wśród tych, które istniały, i które istnieją, oczywiście poza multiplexami

opowiada krakowski filmoznawca i dodaje:

– Natomiast mam swoje ulubione kina. Takim pierwszym kinem było właśnie kino Sztuka, do którego przyjeżdżałem z Suchej Beskidzkiej, gdzie spędziłem dzieciństwo i młodość, nie wiedząc wtedy, że tam się urodził Billy Wilder. Tam chodziłem do kina Smrek. A do kina Sztuka przyjeżdżałem sobie na parę seansów. Pamiętam, że tam oglądałem na przykład „Piłata i innych” Wajdy, film, który był może w dwóch kopiach rozpowszechniany z powodów cenzuralnych. Potem na pewno takim moim kinem było Mikro, bo je stworzyłem programowo i prowadziłem przez 7 lat. Potem kino Wanda, które też prowadziłem z przerwami (wtedy stery przejmowała żona) przez 13 lat. Po drodze w międzyczasie doszło Kino Pod Baranami, które stanowiło drugi segment Centrum Filmowego Graffiti (Wanda od 1990, Kino Pod Baranami od 1993). I te dwa kina przez prawie 20 lat razem z warszawskim kinem Muranów były jedynymi kinami w Polsce, które należały do Europa Cinemas – bardzo ekskluzywnego stowarzyszenia. Teraz już chyba wszystkie siedem kin krakowskich należy do niego. A potem był Kijów, który prowadziłem jako dyrektor instytucji Apollo Film. W kinie odbywało się dużo wspaniałych wydarzeń. Najwięcej spektakularnych zdarzeń miałem właśnie w Mikro, w Wandzie, w Kijowie i Kinie Pod Baranami. To są to są te kina, które przywołują wiele wspaniałych wspomnień, jakbym otwierał jakieś wrota pamięci. To jest cała seria fantastycznych wydarzeń z cudownymi ludźmi, twórcami z Polski i zagranicy.
Dawniej w lokalu klubu nocnego mieściło się Kino Uciecha/Fot.: Mateusz Łysik
Front dawnego Kina Uciecha/Fot.: Mateusz Łysik
Front dawnego Kina Uciecha/Fot.: Mateusz Łysik
Wejście do kinoteatru Uciecha w 2010 r./Fot.: Wikipedia

Dyrektor Gierat, zapytany o to, którego ze zlikwidowanych kin, jest mu najbardziej żal, bez wahania odpowiada:

Wandy. Kina Wanda jest mi najbardziej żal, ponieważ było to najstarsze kino w Krakowie i do pewnego momentu wydawało się, że także w Polsce (potem okazało się, że w Szczecinie jest starsze kino, choć historycznie w czasie jego powstania były to ziemie niemieckie). Szkoda mi Wandy, dlatego że to jest odrębny budynek. Nie tak, jak Uciecha, nie tak, jak Apollo, Sztuka, które powstawały w kolejnych latach. Ten wysyp kin był swoją drogą niesamowity. Kina Wanda i Uciecha powstały w tym samym roku – 1912, potem Sztuka w ‘16, Warszawa w ‘21, Apollo w ’33… Wanda miała w sobie jakiegoś ducha. I w pewnym momencie, kiedy udało nam się zrobić na jej tyłach kawiarnię a potem jeszcze wypożyczalnię, następnie drugą salę i kino letnie, to wymagała ona tylko jakiegoś gruntownego remontu, żeby mogła jeszcze długo funkcjonować. A jednosalowe kino na pięćset osób na widowni trudno utrzymać w obecnych czasach. Szkoda mi Wandy. Szkoda tym większa, że kiedy Wanda upadała w 2003 roku i kiedy właściciele postanowili zrobić tam supermarket, to wielu moich zagranicznych przyjaciół było zdziwionych, że miasto nie było w stanie uratować najstarszego kina w Krakowie. Wtedy magistrat w ogóle nie był w stanie dopuścić myśli, że wchodzi w jakiś prywatny interes, czy kupuje prywatny budynek. A potem okazało się, że miasto kupiło Kino Światowid, że miasto kupiło Kinoteatr Związkowiec i zrobiło tam Teatr Variété… Tak słyszę ostatnio, że przedstawicielom miasta żal jest Wandy, więc może kiedyś coś się jeszcze zmieni. Miałbym taką nadzieję.
Kino Wanda na fotografii z 1935/Źródło: NAC
Dawne Kino Wanda, najstarsze w Krakowie/Fot.: Mateusz Łysik
Dawne Kino Wanda (najstarsze w Krakowie) obecnie/Fot.: Mateusz Łysik

„Nic nie zastąpi wspólnego przeżycia przed ekranem”

Trzeba też pamiętać o specyfice pierwszej dekady XXI w., w której kwitły w Polsce piractwo i handel filmami na płytach CD. One również dały się mocno we znaki miejscom z dużymi ekranami. Jednak magia kina okazuje się nie słabnąć.

– Był taki moment, że zdawało się, iż kina się po prostu przeżyły. Pojawienie się kaset, a później płyt powodowało, że każdy mógł kupić film i oglądać go w domu na własnym sprzęcie. Moda na odtwarzacz VHS, CD czy DVD spowodowała, że ludzie przestali tak chętnie chodzić do kin, bo w cenie biletu można było sobie kupić płytę. Zresztą sam mam sporo filmów na kasetach i płytach. Trzymam je z sentymentu, ale oczywiście już ich nie oglądam. W latach 90. do kina się nie szło, natomiast spotykało się u znajomych i tam się puszczało film na kasecie. Potem VHS-y zastąpiła płyta CD i DVD. Zdawało się, że kina zostaną całkowicie wykończone, bo luksusowe siedzenie we własnym fotelu z herbatą, w otoczeniu znajomych, bądź samemu, gdzie w każdej chwili film można zatrzymać i do niego wrócić, mogłoby na to wskazywać. To przyzwyczajenie jakoś zostało z nami. Teraz mamy Netflixa, HBO, kablówkę i całą masę innych kanałów. Jednak okazuje się, że kina z powrotem zaczynają być miejscem, które przyciąga. Tam jest przeżycie, dźwięk, przestrzenność, wielki ekran… A przede wszystkim, jest to tak zwane „wyjście z domu”. Teraz wszyscy jesteśmy za nim stęsknieni. Kina mają przyszłość, chociaż multipleksy to nie jest moje ulubione miejsce

– dopowiada Sławomir Śmiłek. Podobnego zdania jest Krzysztof Gierat. Dla dyrektora Krakowskiego Festiwalu Filmowego oglądanie filmów na sali kinowej również ma swój nieodparty czar i jest doświadczeniem, które nie daje o sobie zapomnieć:

– Czasy się zmieniają, zmienia się podaż, możliwości techniczne. Było wideo, potem przyszły multipleksy, internet, Netflix i inne platformy. A kino istnieje nadal. W pewnym momencie, w okresie pierwszej połowy XXI wieku przeżyliśmy naprawdę strasznie ciężki czas – ale kina przetrwały. Teraz jest pandemia i jej kolejne fale. Warto jednak zaznaczyć, że w tym czasie żadne kino nie upadło. To tylko dowodzi, że one po prostu robią wszystko, co mogą – zakładają platformy, żeby przeżyć, ale też mają wsparcie - troszkę miasta (to ostatnio), ale głównie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. To wprawdzie jest potem bardzo trudne w rozliczeniach, trzeba bowiem wykazać 50% repertuaru polskiego, ale, jak ktoś jest pracowity, potrafi sobie z tym dać jakoś radę. Wierzę, że nic nie zastąpi tego wspólnego przeżycia przed ekranem, bez względu na to, czy on jest potężny, czy trochę mniejszy. Ale to jest takie wspólnotowe, że tak powiem, przeżycie, którego nawet jakieś kinowe domówki nie zastąpią.
Kino Wanda, widok od frontu, stan obecny/Fot.: Mateusz Łysik

Fot. tytułowe: Mateusz Łysik

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka