poniedziałek, 15 stycznia 2024 06:54

Kraków: To była ostatnia zbiorowa egzekucja. Do dziś nie wiadomo, dlaczego Niemcy ich pomordowali

Autor Mirosław Haładyj
Kraków: To była ostatnia zbiorowa egzekucja. Do dziś nie wiadomo, dlaczego Niemcy ich pomordowali

– Jedną z wyznaczonych do rozstrzelania była też pani Maria Kumela, która była w ciąży. Nie wiem, może się jeszcze dowiem, ale ostatecznie została wycofana. Pamiętam tą panią, miała śniadą, węgierska urodę (i co opowiadali jej krewni - krucze włosy). W ciągu nocy osiwiała. Urodziła synka, Jana Kumela, z którym się później kolegowałem – mówi w rozmowie z Głos24 Antoni Wiatr, który urodził się i wyrastał w cieniu olbrzymiej tragedii. Niemieccy okupanci na pięć dni przed wycofaniem się z Krakowa zamordowali na Dąbiu 79 osób.

Dąbie, obecnie wchodzące w skład Dzielnicy II Grzegórzki, do miasta zostało oficjalnie przyłączone w 1911 roku. W czasie wojny, było raczej jego przedmieściem, zamieszkiwali go głównie rolnicy i robotnicy. Wydarzenia do jakich doszło 15 stycznia 1945 r., były niespodziewane i do dzisiaj nie ustalono z całkowitą pewnością, co kierowało okupantem, który przeprowadził akcję zbiorowego mordu na jego mieszkańcach. Zwłaszcza, że nikt nie spodziewał się takich działań. Nie stosowano już spektakularnych, zbiorowych rozstrzeliwań na ulicach miasta, czynione były pewne ustępstwa w dziedzinie np. kultury, próbowano kontaktów i porozumienia szukając w skrajnych środowiskach kolaborantów, oficjalna propaganda grzmiała na niebezpieczeństwa bolszewickiego zagrażającego Niemcom, Polakom i całej Europie. Tymczasem nieoczekiwanie władze decydują się na drastyczny krok – mówi w rozmowie z Głosem24 Ryszard Kotarba z krakowskiego IPN-u i dodaje: – Dla mieszkańców spokojnej dotąd dzielnicy wydarzenia te były ogromnym wstrząsem. Wkrótce po doznanym szoku mówiono o domniemanych przyczynach zbrodni, o odwecie za działalność podziemną, zlikwidowaniu miejscowego konfidenta i innych sprawach.

Antoni Wiatr opowieści o zbiorowym mordzie zna z opowieści. Urodził się w 1950 r. i dorastał w cieniu wojennej tragedii, która przez długie lata stanowiła niezabliźnioną ranę. – W poniedziałek 15 stycznia mój chrzestny, Stefan Wiatr, brat mojego taty, został zatrzymany około 5:00-6:00 rano, przez Niemców w drodze do pracy. Nim go zatrzymali zdążył wyrzucić do śniegu pęk kluczy od tajnych schowków na stryszku baraku w pracy przy ul. Fabrycznej, w których przechowywane były karabiny. Wylegitymowali go i puścili. Opowiadał mi o tym później. Miał szczęście, bo był związany z podziemiem, ale tym bardziej lewicowym – opowiada pan Antoni i dodaje: – Później ludzie mówili, że Dąbie zostało wcześnie rano, bo około 4:00, obstawione przez policję porządkową i gestapowców. Dąbie posiadało naturalne granice w postaci rzek Wisły i Białuchy oraz nasypu kolejowego. On już wtedy istniał. Więc stosunkowo niedużymi siłami Dąbie wzięto w kleszcze. Niemcy pukali do drzwi, mieli sporządzone listy według których robili brankę. Ludzie prowadzeni byli do miejsca przesłuchań, które Niemcy urządzili w barze „Rybackim” na narożniku dawnej ul. Kruczej i ul. Miedzianej (obecnie Widok, bar był zlokalizowany mniej więcej naprzeciwko figury św. Jana). Stamtąd grupami prowadzili ludzi na śmierć.

– W okolicy obecnej ul. Półkole mieszkał mój wujek, niedaleko państwa Kumelów. To właśnie częściowo na ich posesji, pod wałem, Niemcy wyznaczyli miejsce egzekucji. Tam prowadzili schwytanych, kazali kłaść się na ziemi i strzelali im w tył głowy. Tych, którzy okazywali oznaki życia, dobijali. Jednemu ze skazańców, Janowi Hajdudze, udało się przeżyć. Jego brat opowiadał o nim później, że, jak już Niemcy odjechali, cały pokrwawiony wyszedł na wał wiślany i nie wiedział w którą stronę ma biec, w takim szoku. Była jeszcze jedna osoba, która przeżyła egzekucję, Władysław Trynka, ale był tak ciężko ranny, że zmarł po dwóch dniach – relacjonuje pan Antoni. – Jedną z wyznaczonych do rozstrzelania była też pani Maria Kumela, która była w ciąży. Nie wiem, może się jeszcze dowiem, ale ostatecznie została wycofana. Pamiętam tą panią, miała śniadą, węgierska urodę (i co opowiadali jej krewni - krucze włosy). W ciągu nocy osiwiała. Urodziła synka, Jana Kumela, z którym się później kolegowałem – opowiada.

Pogrzeb ofiar zbiorowej egzekucji na Cmentarzu Rakowickim. Na zdj. Jan Hajduga/Fot.: Archiwum IPN
Pogrzeb ofiar zbiorowej egzekucji na Cmentarzu Rakowickim. Na zdj. Jan Hajduga/Fot.: Archiwum IPN

O tragicznych zdarzeniach jakie miały miejsce 15 stycznia 1945 r. na Dąbiu porozmawialiśmy z Ryszardem Kotarbą, historykiem i pracownikiem krakowskiego oddziału IPN-u.

Masowa egzekucja na krakowskim Dąbiu jest nabiera szczególnie tragicznego wydźwięku, kiedy uświadomimy sobie, że dokonano jej na 5 dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej do miasta oraz, że sama w sobie była pewnym ewenementem, jeśli spojrzymy na sposób prowadzenia polityki okupacyjnej przez Niemców pod koniec wojny. Zgodzi się pan z tym?
Niewątpliwie w ostatnich tygodniach okupacji, od jesieni 1944 r. można dostrzec pewne zmiany w polityce okupanta wobec społeczeństwa polskiego. Nie stosowano już spektakularnych, zbiorowych rozstrzeliwań na ulicach miasta, czynione były pewne ustępstwa w dziedzinie np. kultury, próbowano kontaktów i porozumienia szukając w skrajnych środowiskach kolaborantów, oficjalna propaganda grzmiała na niebezpieczeństwa bolszewickiego zagrażającego Niemcom, Polakom i całej Europie. Tymczasem nieoczekiwanie władze decydują się na drastyczny krok.

Jak przebiegała egzekucja?
– Wcześnie rano 15 stycznia 1945 r. zaskoczeni mieszkańcy obserwują, że teren dzielnicy jest obstawiony posterunkami policji, do akcji wkracza policja porządkowa pod kierunkiem Gestapo. Zatrzymuje się mieszkańców idących do pracy i gromadzi na placu koło miejscowego baru „Rybackiego” Wszyscy są legitymowani, choć większość zwolniono zapewne dzięki dobrym dokumentom pracy, to na miejscu zatrzymano 52 osoby. W południe Niemcy przywieźli z więzienia Montelupich dalszych 28 skazańców, uprzednio aresztowanych pracowników firmy „Hamerski” i dziesięciu innych więźniów. Obie grupy zatrzymanych podprowadzono pod wał wiślany. Ofiarom kazano kłaść się na ziemi i strzałami w tył głowy pozbawiano życia. Egzekucji dokonywano w kilku partiach. Po zakończeniu mordu, jeden z funkcjonariuszy przemówił po polsku do zgromadzonych w międzyczasie okolicznych mieszkańców oświadczając, że zabitymi były osoby działające na szkodę III Rzeszy. Zamordowano 79 osób, ocalał bowiem Jan Hajduga, który postrzelony udawał zabitego i potem w szoku uciekł z miejsca kaźni. W latach późniejszych był cennym świadkiem opisującym szczegóły dokonanej zbrodni. Niemcy przed odjazdem nakazali pogrzebanie zwłok na miejscu egzekucji. W lutym 1945 r. ciała ofiar ekshumowano i uroczyście przeniesione do zbiorowego grobu na Cmentarzu Rakowickim (11 II 1945). W trakcie prac ekshumacyjnych rodziny rozpoznały swoich bliskich, tylko 8 osób (spośród przywiezionych z Montelupich) pochowano jako bezimienne ofiary.

Ekshumacja ofiar/Fot.: Archiwum IPN
Ekshumacja ofiar/Fot.: Archiwum IPN

Czy wiemy, co spowodowało, że Niemcy zdecydowali się na taki krok? W prasowych informacjach na temat masowego mordu, które pojawiają przy okazji jego rocznicy, mowa jest o tym, że ofiarami były osoby zaangażowane w konspirację.
Dla mieszkańców spokojnej dotąd dzielnicy wydarzenia te były ogromnym wstrząsem. Wkrótce po doznanym szoku mówiono o domniemanych przyczynach zbrodni, o odwecie za działalność podziemną, zlikwidowaniu miejscowego konfidenta i innych sprawach. Oczywiście podczas większych akcji represyjnych w ręce Gestapo trafiały osoby z konspiracji, zatrzymane bądź przypadkowo, bądź najczęściej dzięki działaniom rozbudowanej agentury, różnej maści konfidentów, donosom. W Krakowie nie należały do rzadkości takie przypadki. Donosów było na tyle sporo, że przesłuchiwany po wojnie znany gestapowiec Kurt Heinemeyer zeznawał, iż Gestapo nie miało tylu ludzi i środków technicznych, żeby sprawdzać każde zawiadomienie.
Wracając do wydarzeń na Dąbiu, wtedy było to dalekie przedmieście Krakowa, ludzie zajmowali się rolnictwem, rzemiosłem, niewielu pracowało w przemyśle. Struktury konspiracyjne były nikłe. W ogóle trzeba być ostrożnym w powtarzaniu podnoszących na duchu tez o szerokiej konspiracji i walce całego społeczeństwa z okupantem. Wśród ofiar byli pracownicy firmy „Johann Hamerski” z ul. Starowiślnej, aresztowani 8 I 1945 r. na terenie firmy i w urzędzie pracy przy ul. Lubelskiej (Arbeitsamt), a także dołączeni więźniowie z Montelupich – w tym gronie rzeczywiście mogły być osoby podejrzane o nielegalną działalność. Ludzi tych przesłuchiwano na Pomorskiej i w więzieniu. Pytano m.in. o to, kto handluje z żołnierzami niemieckimi, posiada broń, kto zabił konfidenta Srokę z Dąbia. Sądzę jednak, że te okoliczności nie zaważyły istotnie na decyzji przeprowadzenia tak drastycznej egzekucji.
Konkludując, trudno doszukiwać się tu zdarzeń, które mogły bezpośrednio sprowokować zbrodnię. Nawet sprawa zastrzelenia przez podziemie konfidenta Sroki (i jego żony) – o czym sporo wtedy mówiono – nie jest kluczowym pretekstem, nadto zamach na Sroków nastąpił dość dawno (18 XII 1944). Dużo wcześniej, za zabicie Niemca lub współpracownika władz stosowano rutynowe rozstrzeliwanie 10 zakładników z Montelupich, ale w tym czasie już zaprzestano tej formy odwetu. Wydaje się, że decydującą przesłanką dla władz było osiągnięcie efektu propagandowego, chęć sterroryzowania społeczeństwa w obliczu zbliżającego się frontu i zapobieżenie ewentualnym aktom wystąpień przeciw Niemcom opuszczającym miasto.

Wyniki ustaleń komisji mającej na celu zbadanie tragicznych wydarzeń z 15 stycznia 45 r. poznaliśmy dopiero po kilkudziesięciu latach. Co było przyczyną takiego opóźnienia?
– Otóż liczne postępowania o zbrodnie nazistowskie prowadziła od roku 1945 ówczesna Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Krakowie pod kierownictwem niezwykle zasłużonego w tej dziedzinie sędziego Jana Sehna. Badano setki zdarzeń na terenie Krakowa i Ziemi Krakowskiej, choć prace zdominowane były przez bieżące potrzeby wielkich procesów ekstradowanych zbrodniarzy, gdzie materiał oskarżycielski przygotowywała Komisja. Warto tu wymienić procesy Rudolfa Hössa komendanta KL Auschwitz, 40-tu członków załogi oświęcimskiej, proces załogi obozu Płaszów, proces szefa rządu GG Josefa Bühlera i wiele innych. Już wtedy zebrano ponad studwudziestostronicową dokumentację dotyczącą egzekucji na Dąbiu (sygn. OKBZH Kr 426). Po paru latach intensywnych prac komisję rozwiązano i dopiero w latach 60. reaktywowana Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie podjęła na nowo kilkaset śledztw, w tym śledztwo dotyczące egzekucji zbiorowej na Dąbiu (S. 4/70). W takich sprawach nie łudzono się, że efektem będzie kolejny proces zbrodniarza, ale nie do przecenienia korzyścią było zebranie bogatych informacji o okolicznościach, przebiegu, ofiarach i sprawcach tej i wielu innych zbrodni. Ta gigantyczna dokumentacja zebrana od żyjących wtedy jeszcze świadków, ma dziś bezcenną wartość.

Nic nie wiadomo na temat sprawców tej zbrodni?
– Niestety niewiele. Trzeba mieć na uwadze, że niemieckie władze okupacyjne, w tym urząd komendanta policji bezpieczeństwa na dystrykt krakowski, były w trakcie ewakuacji bądź opuściły miasto. Ostatnie transporty więźniów opuszczały Montelupich, wcześniej wywieziono dokumenty większości urzędów, np. akta Gestapo nie zachowały się po wojnie.
Świadkowie egzekucji nie wskazali żadnych prominentnych funkcjonariuszy krakowskiej policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei). Jedna postać zwróciła uwagę i została rozpoznana. To Antoni Kandzik dwudziestopięcioletni Ślązak pochodzący z Siemianowic, przed 1939 r. kleryk w Zgromadzeniu Księży Salwatorianów w Krakowie (zwolniony ze ślubów zakonnych w 1942). Zwerbowany przez Gestapo, był urzędnikiem kryminalnym i tłumaczem na Pomorskiej (w latach 1944-45). Rozpoznany w czasie wydarzeń na Dąbiu, brał udział w zatrzymywaniu i legitymowaniu ludzi, po egzekucji przemawiał po polsku do zgromadzonych okolicznych mieszkańców. Po wojnie pojawiły się pogłoski, że mieszkał w Hamburgu, a nawet miał być w jakimś klasztorze na Węgrzech.

Pamięć wciąż żywa

Wśród mieszkańców krakowskiego Dąbia pamięć o egzekucji jest wciąż żywa. Każdego roku w intencji Ofiar Dąbia odprawiana jest msza święta w kościele p.w. św. Stanisława Biskupa i Męczennika (ul. Pólkole 9a). W 2024 r. msza była sprawowana w niedzielę (14 stycznia) o 11:30.

Zdjęcie główne: Archiwum IPN

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka