środa, 23 października 2024 13:42, aktualizacja 3 godziny temu

Na telefon o stracie dziecka nie da się przygotować. "Pamiętam ten moment w najmroczniejszych snach"

Autor Norbert Kwiatkowski
Na telefon o stracie dziecka nie da się przygotować. "Pamiętam ten moment w najmroczniejszych snach"

- Milczałam. Szukałam natchnienia na niebie. Tej nocy niebo naprawdę było gwieździste i piękne, jednak moje serce cierpiało. Myśl o tym, że już nigdy nie zobaczę Antosia, paraliżowała każdą cząstkę mnie. Ból był zbyt duży, a ja za słaba… Upadłam na podłogę, zwinęłam się niczym zmęczony wąż podczas odpoczynku, twarz ukryłam za dłońmi, a z moich oczu wylała się fontanna łez. I tak leżałam na balkonie do rana, a tuż obok mnie Dominika. Tak właśnie wyglądała moja pierwsza noc po utracie synka. Mojego całego świata… - wspomina wyraźnie wzruszona, pani Aldona.

Dla naszej rozmówczyni powrót do tych wydarzeń jest ogromnym wyzwaniem. Mówi się, że dziecko nigdy nie powinno umierać przed rodzicem i absolutnie są to słowa niepodważalne. Niestety, życie bywa brutalne i niesprawiedliwe w każdym swoim aspekcie, bez możliwości wyboru opcji „same dobre rzeczy”. Trzynaście lat temu, świat dla młodej matki się załamał po raz kolejny, a ta wsparcia nie mogła szukać u męża czy rodziny.

Pani Aldona urodziła Antosia w 2005 r. Ojciec chłopca zmarł dwa lata później w wyniku upadku z dużej wysokości przy pracach budowlanych podczas montażu rusztowań, natomiast rodziców straciła w wypadku samochodowych, gdy była nastolatką. Wtedy trafiła pod opiekę babci, która zmarła pod koniec 2020 r. Czytając o tym wszystkim – aż nasuwa się pytanie: ile może znieść człowiek? Nasza rozmówczyni zdecydowanie za dużo, jednak Antoś dawał jej siły do życia. Był jej oczkiem w głowie, nadzieją na lepsze jutro i po prostu ukochanym dzieckiem. I wtedy nadszedł ten cholerny dzień…

„Ten koszmarny telefon”

- Był lipiec, około godziny 12:30. Jak niemal co dzień byłam o tej porze w salonie (z zawodu pani Aldona była fryzjerką – przyp. red.). Mój Antoś spędzał czas na osiedlowej świetlicy. Pracowała tam moja najlepsza przyjaciółka, dlatego rano go tam odprowadzałam, po czym mogłam spokojnie udać się do pracy. Wiedziałam, że jest w dobry rękach, a on nie należał do urwisów.

Pamiętam ten moment w najmroczniejszych snach. Kończyłam właśnie suszyć włosy klientki, gdy zadzwonił ten koszmarny telefon. To był policjant…

(W tym momencie nastąpiła dłuższa przerwa)

- Przepraszam, ale chyba nie jestem w stanie dalej mówić o tej sytuacji ze szczegółami. To jest dla mnie zbyt trudne… - zwróciła się pani Aldona, po czym jej twarz zalała się łzami.

Nasza rozmówczyni to niesamowicie silna kobieta, jednak ludzka psychika ma swoje granice. Osoby, które doświadczyły traumy niejednokrotnie borykają się z trudnościami, by o niej opowiadać. Dla pani Aldony ten artykuł ma jednak wielkie znaczenie - chcąc dawać nadzieję innym - dlatego poprosiła, by w skrócie z szacunku i pamięci do Antosia, opowiedzieć o tej koszmarnej sytuacji.

Według relacji świadka, chłopiec miał grać w piłkę ze swoimi dwoma rówieśnikami. W pewnym momencie piłka poleciała za płot na drogę, która ciągnęła się wzdłuż budynku świetlicy. Antoś pobiegł po nią… i wtedy nadjechał rozpędzony samochód. Kierowca znacznie przekroczył prędkość w terenie zabudowanym (za co otrzymał wyrok więzienia), jednak życia chłopca to już nie zwróci. Lekarze jeszcze przez kilka godzin walczyli o życie dzielnego Antosia, jednak zderzenie drobnego chłopca z niemal tonowym pojazdem okazało się tragiczne w skutkach.

Brak nadziei

Dla pani Aldony – tego dnia – świat się zakończył. Wystarczy wspomnieć, że w ciągu kilku godzin zemdlała przynajmniej cztery razy, a policjanci i lekarze ze strachu, że może targnąć się na swoje życie, nie chcieli jej wypuścić do domu.

- Byłam w totalnym amoku. Za wszelką cenę chciałam się obudzić z tego koszmarnego snu, jednak po otwarciu oczu – to wciąż się działo. Moja głowa pełna była bezsilnych myśli! „Gdybym tylko mogła osłonić go własnym ciałem przed tym cholernym autem”,  „To ja powinnam umrzeć” – krzyczałam wewnątrz siebie. Nie chciałam już żyć i tak naprawdę nie chciałam…

Przez cały ten czas w szpitalu była przy mnie Dominika (przyjaciółka pracująca w świetlicy). Płakała razem ze mną, ale była też cholernie silna. To ona wciąż mnie przytulała i próbowała uspokoić. Bez niej, tej nocy, pewnie bym w końcu znalazła sposób, by ze sobą skończyć… Tylko dzięki jej odpowiedzialności (była niemal 5 rano), w końcu mnie wypuszczono do domu. Powiedziała policjantom, że wracamy do niej i będę u niej mieszkać nawet pięć lat – kontynuowała wyraźnie wzruszona, pani Aldona.

„Bóg czuwa nad Antosiem”

Nasza rozmówczyni, sama pokusiła się o tezę, że jej przyjaciółka uratowała jej życie na każdy możliwy sposób i każdemu życzy takich przyjaciół. W jej życiu pojawił się również ktoś inny...

- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć wprost, że Doma była moim Aniołem Stróżem. To ona zajęła się kwestiami pogrzebu Antosia, załatwiła mi kobietę do pracy w salonie (dzisiaj jest moim wspólnikiem) czy po prostu przygarnęła do swojego życia. Sama nie miała łatwo, ponieważ kilka miesięcy przed śmiercią mojego skarbusia, narzeczony zostawił ją dla innej. Może to wspólne cierpienie dało nam siłę przetrwać ten koszmar.

To właśnie dzięki jej namowom poszłam również do specjalisty. Te wizyty naprawdę dużo mi dały, jednak prawdziwą nadzieję znalazłam w Bogu. Musze się przyznać, że dotychczas uważałam się za katoliczkę, lecz słabo było u mnie z praktykowaniem. Powiem więcej, często to właśnie jemu przypisywałem „złe rzeczy” w moim życiu. Wszystko zmieniło się w dniu, gdy rok po śmierci Antosia, Dominika namówiła mnie na pielgrzymkę do Częstochowy.  W naszej grupie był mężczyzna, który również szedł, bo „szukał nadziei”. Nie krył się z tym, że alkohol i hazard niemal doprowadziły do śmierci, jednak to właśnie w wiarze znalazł swój wewnętrzny spokój. To właśnie dzięki Tomaszowi nauczyłam się wierzyć, że „Bóg czuwa teraz nad Antosiem”, a „mój mały skarb jest w każdej chwili przy mnie, w moim sercu”.

Teraz już widzicie! Dominika i Tomasz wyciągnęli mnie z przepaści, z której nie miałam prawa wyjść. Pokazali mi, że nie mając „niczego”, wciąż można znaleźć sens życia. Wiem, że Antoś po prostu by tego chciał… - zakończyła tymi słowami naszą rozmowę pani Aldona.

Ta drobna fryzjerka mieszkająca na co dzień w Krakowie powinna być inspiracją dla wszystkich, którzy nie widzą już nadziei dla ocalenia swojego życia. Dzisiaj jest nie tylko w szczęśliwym związku, ale również mamą dwuletniej Dominiki. Nie ma jednak dnia, by pani Aldona nie pojawiła się na cmentarzu, by porozmawiać z Antosiem. Opowiada mu o wszystkim, dzieląc się każdym szczegółem ze swojego życia.

***

Jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy, jesteś ofiarą przemocy, masz myśli samobójcze lub nie widzisz wyjścia z kryzysowej sytuacji – nie zastanawiaj się i zadzwoń pod jeden z poniższych numerów. Całodobowo i bezpłatnie otrzymasz tam pomoc. Pamiętaj – z każdej sytuacji jest wyjście!

  • 800 70 2222 - Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym
  • 116 111 – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
  • 12 421 92 82 – Ośrodek Interwencji Kryzysowej w Krakowie
  • 112 – w razie bezpośredniego zagrożenia życia

Foto: pixabay

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka