Od kilku tygodni sytuacja związana z brakiem kierowców daje się we znaki mieszkańcom (i rządowi) Wielkiej Brytanii. O tym, jak wygląda sytuacja na Wyspach dla Głosu24.pl, pisze w swoim felietonie przebywający na miejscu Michał Fujawa.
Podczas gdy kryzys paliwowy w Wielkiej Brytanii trwa w najlepsze, a tysiące kierowców codziennie rano objeżdża okolice w poszukiwaniu stacji benzynowych, na których mogliby zatankować, Borys Johnson na odbywającej się w Manchesterze czterodniowej konferencji Partii Konserwatystów oskarża branżę transportową o uzależnienie jej od taniej imigracji. Od kilku dni na Wyspach trwa paliwowy armagedon i to nie tylko za sprawą wzrostu jego cen do najwyższego od kilku lat poziomu, ale całkowitego braku diesla czy "unleaded" w dystrybutorach mniejszych paliwowych graczy, jak i tych najważniejszych: Shella i BP. Doszło do sytuacji, w której jedynym stacyjnym "pewniakiem" okazuje się być kawa z automatu.
Kiedy tydzień temu media podały informację, że w związku z brakiem kierowców uprawnionych do przewozu paliw płynnych mogą wystąpić problemy z realizacją dostaw na stacje, Brytyjczycy masowo ruszyli w ich kierunku, ustawiając się w długich kolejkach. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, a poziom frustracji narastać, powodując tu i ówdzie wybuchy agresji kierowców, którzy rękoczynami postanowili rozładowywać wzrastające napięcie społeczne. Już wieczorem w piątek (24 września) obsługa stacji gasiła światła, ustawiając pachołki blokujące wjazd pod dystrybutory. Od tego dnia było już tylko gorzej, a zakup paliwa stał się prawdziwą loterią.
Dziś, kilka dni po tym jak zbiorniki paliwowe wyschły niczym wody gruntowe Czechom wokół kopalni w Turowie, sytuacja uległa poprawie na tyle, że bezołowiowa czy diesel pojawiają się zamiennie na wybranych stacjach. W poniedziałek (4 października) do akcji wkroczyło wojsko. Stu wojskowych kierowców ma zapewnić „tymczasowe” wsparcie i uruchomić regularne łańcuchy dostaw. Johnson zapowiedział również przyznanie 5 tysięcy tymczasowych wiz dla zagranicznych kierowców ciężarówek, którzy mogliby przez okres kilku miesięcy wesprzeć brytyjski transport.
Szacunki mówią, że wraz z Brexitem Wielką Brytanię opuściło blisko 25 tysięcy kierowców, a branża na chwilę obecną potrzebuje ich około 100 tysięcy. Niekonsekwencja rządu kłuje w oczy. Z jednej strony słyszymy zapewnienia o uruchomieniu uproszczonego programu wizowego dla branży transportowej, z drugiej zaś Johnson nie powstrzymuje się od krytyki właścicieli firm transportowych, oskarżając ich o zbytnie uzależnienie się od niskopłatnej imigracji. Gdzie logika? Albo Johnson zakłada, że pozyskani na krótki okres kierowcy z kontynentu otrzymają wynagrodzenie równorzędne z "widełkami" płacowymi kierowców brytyjskich, albo obserwujemy pierwsze, negatywne symptomy pobrexitowego programu zapraszania na Wyspy tylko pracowników wysoko wykwalifikowanych, według wdrożonego kilka miesięcy temu systemu punktacji.
Jak widać, zwolnienie wakatów i powrót na kontynent tysięcy pracowników transportowych nie pobudziło zainteresowania tą branżą wśród samych Brytyjczyków, a problemy zdają się narastać. W "kolejce" (to modne ostatnio na Wyspach słowo) po pracowników zaczęły ustawiać się kolejne branże. O dużych problemach z ich pozyskaniem alarmują sklepy wielkopowierzchniowe, co może skutecznie sparaliżować ich przedświąteczne zaopatrzenie. Okazuje się również, że zaczyna brakować chętnych do pracy w takich miejscach jak fermy drobiu czy rzeźnie. Cóż. Trzeba liczyć na to, że, dzięki wdrożonym przez rząd brytyjski zasadom wizowym, już w krótkim czasie na Wyspy zjadą tysiące wysoko wykwalifikowanych magistrów zoologii oraz tych z dyplomami MBA i zaradzą problemom brytyjskiej gospodarki.
Tymczasem blisko 10 tysięcy delegatów pierwszej poCOVIDowej konferencji partyjnej w Manchesterze pochyliło się nad stanem infrastruktury sportowej i wyasygnowało 22 miliony funtów dla samorządów na renowację kortów tenisowych oraz 30 milionów funtów dla szkół w Anglii na naprawę obiektów sportowych. Jak to mówią: "w zdrowym ciele zdrowy duch". Na szczęście Brytyjczycy ducha nie gaszą. Na razie gasną tylko światła na stacjach benzynowych i w rzeźniach, ale na Wyspach wciąż everything is fine.
Fot.: Michał Fujawa