niedziela, 20 marca 2022 15:10

Wyrywa chore dzieci z piekła wojny. "Jeśli my nie pomożemy, to kto...?"

Autor Marzena Gitler
Wyrywa chore dzieci z piekła wojny. "Jeśli my nie pomożemy, to kto...?"

Vadim - ukraiński nastolatek z nowotworem, zanim trafił do Polski stał prawie 50 godzin na granicy. Nieuleczalnie chory chłopak, który już nie chodzi, został przywieziony przez rodziców w prowizorycznym posłaniu urządzonym na tyłach busa. - Chłopak był przewożony w dramatycznych warunkach, na granicy wytrzymałości jego i całej rodziny. Ten dramat stania na granicy - to po prostu było strasznie trudne - mówi ojciec Filip Buczyński, który ratuje hospicyjne i onkologiczne dzieci z Ukrainy. - Kiedy przejmowałem te dzieci z granicy, to często były łzy, smutek, żal, złość i gniew - różne reakcje - mówi prezes lubelskiego hospicjum, który sam przetransportował już kilkadziesiąt takich dzieci. Jednak do granicy wytrzymałości doprowadza go zmaganie się z biurokracją, zupełnie niewrażliwą na wyjątkową sytuację, jaką jest wojna.

Kiedy tylko rozpoczęły się działania wojenne, ojciec Filip Buczyński, franciszkanin, który od 25 lat prowadzi Lubelskie Hospicjum dla dzieci imienia Małego Księcia, od razu ruszył z pomocą i pomyślał o osobach hospicyjnych w Ukrainie, które przez wojnę zostały pozbawione możliwości dostępu do terapii ratującej czy podtrzymującej życie. Ratowanie ich stwarzało jednak olbrzymie wyzwania logistyczne, ponieważ dzieci, które przebywały w Ukrainie, w różnych hospicjach czy w domach, ale wymagające opieki hospicyjnej, trzeba było dowieźć do granicy. Często trafiały do Polski w ciężkim stanie. Dzięki jego akcji dotarło już do Polski kilkadziesiąt dzieci, które tu znalazły pomoc i wciąż docierają kolejne.

Ojciec Filip Buczyński,  24 lutego: Vadym, tak ma na imię chłopiec, który jedzie do naszego hospicjum z Kijowa. Tam był pod opieką hospicjum, dalsza opieka tam stanowi zagrożenie dla jego życia, choć sama choroba bardzo zagraża życiu. Przed północą - mamy nadzieję - przekroczy granicę. Na granicy będzie czekała na niego karetka. Będzie pierwszy dzieckiem (wraz z mamą) z hospicjum na Ukrainie, który otrzyma pomoc polskiego hospicjum. Czekamy całym zespołem. Oby bezpiecznie dojechał. Wkrótce przybędą kolejne. Róbmy swoje, pomagajmy...

Proszę ojca, ratowanie ukraińskich dzieci, bardzo ciężko chorych, to wielkie wyzwanie. Jak udaje się skoordynować taką akcję?

Pani redaktor, pewnym bonusem, jeśli można tak powiedzieć, była możliwość koordynacji transportów z Ukrainy przez moją byłą studentkę, Hannę Polyak, Ukrainkę z Kijowa. W zasadzie cała jej rodzina mieszka w Kijowie, ona mieszka w Krakowie. To ona dotarła do różnych hospicjów dziecięcych i zaproponowała pośrednictwo, czyli koordynację transportu dzieci z hospicjum w Kijowie, Charkowie, Równym, we Lwowie i jeszcze wielu innych hospicjach do Polski. Istotą było to, żeby umożliwić transport dzieci do granicy polskiej, co ona koordynowała. Natomiast my te dzieci przejmujemy na wszelakie sposoby.

Ojciec Filip Buczyński,  26 lutego: Vadim nie przyjechał, więc my pojechaliśmy do Medyki po niego i jego rodzinę. Zaangażowaliśmy dwóch ministrów obu krajów, wojewodę i całą masę życzliwych osób, by po blisko 50 godzinach stania na granicy chłopiec z guzem mózgu, walczący o życie, mógł dziś wyspać się w naszym hospicjum stacjonarnym, bez bólu i lęku a rodzina mogła zamieszkać w naszym hostelu. Do granicy zbliżają się kolejni pacjenci dziecięcych hospicjów ukraińskich, którzy potrzebują naszej pomocy. Jeśli my nie pomożemy, to kto...?

Vadim z nowotworem na granicy czekał 50 godzin. Udało się. Jest już w lubelskim hospicjum - fot. Fb. Ojciec Filip Buczyński

Wykorzystujecie różne środki transportu?

Jeżeli dziecko jest w bardzo ciężkim stanie, które wręcz wymaga transportu helikopterem, koordynuje to Anna Goławska, Dyrektor Generalna Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, we współpracy z Ministerstwem Zdrowia, żeby to dziecko szybko dotarło do podmiotu, który będzie dalej się nim opiekował. Najczęściej jednak transportujemy dzieci karetką, która dojeżdża do granicy, przejmuje dziecko z karetki ukraińskiej i zawozi je albo do szpitala, nad czym czuwają osoby, które koordynują dotarcie tego dziecka do szpitala i opiekę w ramach leczenia przyczynowego. Natomiast jeśli to dziecko hospicyjne, czyli potrzebuje już nie leczenia przyczynowego, ale opieki objawowej, trafia ono do któregoś z hospicjów w Polsce. Takiego, które jest gotowe przejąć to dziecko i zapewnić mu opiekę medyczną i jednocześnie objąć opieką całą jego rodzinę, bo najczęściej te dzieci przyjeżdżają z całą rodziną. Zdarza się też, że dziecko jest przywożone transportem prywatnym do granicy i trzeba przyjąć to dziecko z granicy, wtedy najczęściej to ja po to dziecko jadę z całym zespołem medycznym. Jeżeli jest potrzeba, to również dojeżdżają na granicę inne hospicja, które mają te dzieci przejąć, zawożąc każde do swojego hospicjum wraz z konkretną rodziną. Bywa też, że ukraińska rodzina jedzie swoim środkiem transportu i dojeżdża albo do naszego hospicjum, albo do któregokolwiek z hospicjów w Polsce. I tam te hospicja, będąc oczywiście w kontakcie telefonicznym, te rodziny przejmują i gwarantują im wszelką opiekę.

Konwój hospicyjnych samochodów w asyście policji rusza spod granicy - fot. Ojciec Filip Buczyński

Można powiedzieć, że mamy już kilka wypracowanych modeli opieki. Pierwsze kryterium jest takie, czy potrzebne jest leczenie przyczynowe czy objawowe, a drugie – czy ma to być jedna z form transportu, którą wymieniłem, czy też na przykład ma to być pociąg medyczny, którym transport dzieci jest organizowany przez dyrektor generalną Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Ojciec Filip Buczyński,  27 lutego: Dziś przyjmujemy kolejną dwójkę chorych dzieci z bombardowanego Kijowa, pacjentów tamtejszego hospicjum. Pytacie jak możecie pomóc, otóż i odpowiadam. Będzie w sumie (licząc Vadima i jego rodzinę) dziesięć osób, sześcioro dorosłych, dwóch nastolatków, 5 letnia dziewczynka i 9-miesięczny chłopiec. Przydałoby się trochę jedzenia, mamy jedną lodówkę, płytę indukcyjną, mikrofalówkę, kilka talerzy, ze 20 kubków. Pewno wasza wyobraźnia kulinarna podpowie, co mogłoby się przydać z podstawowych produktów, takich do zjedzeni od razu i takich, które mogą poleżeć. Mieścimy się na ul. Lędzian 49, ulica równoległa do Nałęczowskiej, koło kościoła w budowie.

Z busa prosto do karetki. Nieuleczalnie chore ukraińskie dzieci szukają pomocy w Polsce - fot. Fb. Ojciec Filip Buczyński

Ile razu jeździł już ojciec swoim samochodem na granicę? Obserwowałam kolejne posty, które ojciec wrzucał na Facebook. To były nieraz bardzo dramatyczne historie. To była też taka praca ponad siły i wyścig z czasem.

Sytuacja była zupełnie graniczna. Przywołam naszego pierwszego pacjenta: blisko 50 godzin na granicy stał na polskiej granicy szesnastolatek Vadim z guzem mózgu. Wtedy, pamiętam, strona ukraińska wręcz dotarła do ministra zdrowia Ukrainy, żeby to dziecko nie musiało stać 7-9 dni w kolejce, bo tak było na początku. Natomiast ja ze swojej strony docierałem do naszego ministra zdrowia przez wojewodów, żeby można było uprościć procedury przekroczenia granicy, żeby ta rodzina nie stała kolejne godziny po polskiej stronie. Udało się i stąd te zdjęcia na Facebooku - Vadima, naszego pierwszego podopiecznego, uśmiechniętego Vadima, który pokazuje kciukiem do góry, że jest dobrze, z uśmiechem na twarzy po prawie 50 godzinach czekania w kolejce. Karetka, którą pożyczyłem z podkarpackiego hospicjum dla dzieci, przejęła to dziecko na granicy i przywiozła je do Lublina.

Pracownicy hospicjum wypatrują przybywających z Ukrainy swoich przyszłych podopiecznych. Tu - na przejściu w Zosinie fot. Fb. Ojciec Filip Buczyński

Takich transportów było bardzo dużo. Jak analizuję transporty dzieci, w których sam uczestniczyłem, było ich ponad 20, natomiast z rodzinami to już ponad setka ludzi, które docierały do Lublina. Duża część została w Lublinie. W tej chwili pod naszą opieką mam 15 rodzin, natomiast pozostałe rodziny - ponad 60 osób, były dłużej bądź krócej i pojechały dalej, do innych hospicjów dziecięcych w naszym kraju lub nawet za granicę. Jedna rodzina pojechała do Dani. W tej chwili szykuje się kolejne 7 rodzin i koordynujemy to z panią Hanną Polyak, gdzie te dzieci będą umieszczone w hospicjach polskich, a ile z nich zostanie u nas, w hospicjum lubelskim.

Jednostki chorobowe są przeróżne, natomiast wspólnym mianownikiem jest to, że są to dzieci, które mają choroby śmiertelne, wobec których medycyna jest bezradna. Są to dzieci nowotworowe, dzieci z SMA czyli z rdzeniowym zanikiem mięśni. W tej chwili już mamy 5 takich rodzin i wiem, że w tej chwili jedzie do nas kolejna rodzina i ich przyjmiemy. To przeróżne choroby neurodegeneracyjne, metaboliczne, nerwowo-mięśniowe. Są to grupy dzieci z hospicjów ukraińskich, którym będziemy pomagać.

Ojciec Filip Buczyński,  27 lutego: Już dojechali, dwoje dzieci badane są przez naszych lekarzy. Prowiant i wszelaki sprzęt, który Państwo przywieźli bardzo spełnia oczekiwania. Do łez doprowadziła mnie scena, jak wspaniała kobieta przywiozła garnek zupy. Po jej skonsumowaniu, matka naszego nowego podopiecznego ze łzami w oczach przytuliła się do niej i podziękowała. Jestem po rozmowach na zoom-ie z ministerstwem, szykują się konwoje z Ukrainy dzieci do leczenia przyczynowego, w szpitalach onkologicznych i objawowego, w hospicjach. Coraz bardziej się cieszę, że rodziny z dziećmi nowotworowymi nie muszą stać dwa albo i więcej dni na granicy. Robimy coś wspaniałego. Dzięki, także za te jutrzejsze obiecane pierogi. W końcu 10 osób do wyżywienia. Jutro nowe wyzwania, bo "obiecano nam" kolejne dzieci z kijowskiego i lwowskiego hospicjum dla dzieci z rodzinami.
Gdyby nie pomoc z Polski te rodziny nie miałyby żadnej szansy - fot. Fb. Ojciec Filip Buczyński

Który z tych transportów był dla ojca najtrudniejszy, wzbudził  największe emocje?

Ten pierwszy - Vadim - chłopak z nowotworem, który stał prawie 50 godzin na granicy. Dziecko, które leżało w takim można powiedzieć barłogu na tyłach większego samochodu. Było przewożone w dramatycznych okolicznościach, na granicy wytrzymałości tego dziecka i całej rodziny. Ten dramat stania na granicy - to po prostu było strasznie trudne.

Kiedy przejmowałem te dzieci z granicy, to często były łzy, smutek, żal, złość i gniew - różne reakcje, fizjologiczne również. Bo to często po wielu godzinach stresu w końcu te emocje puszczają i cała fizjologia też puszcza. Natomiast teraz na szczęście, Vadim jest u nas, ma możliwość skorzystania z pomocy.

Vadim już po polskiej stronie granicy. Zaraz ruszy do Lublina - fot. Fb. Ojciec Filip Buczyński

Oprócz rodzin w transporcie dzieci do Polski pomagają też inne osoby. Wiem, że ostatnio gościł ojciec siostry zakonne, które chwilę u was odpoczywały. Jak sobie radzą, żeby z tak odległych miejscowości w ogóle dowieźć do polskiej granicy tak bardzo chore dzieci i całe ich rodziny?

Każdy z transportów to indywidualna historia. Zaczyna się od kontaktu z tymi rodzinami, ustalenia w jakim miejscu w Ukrainie się znajdują. Czasem dzieci na Ukrainie są dowożone do sióstr ze zgromadzenia katechetek świętej Anny. Siostry Weronika i Olena przejmują te dzieci i przywożą do Polski. Czasami jest tak, że siostry mogą przejąć dziecko już we Lwowie, gdzie jest bliziutko do granicy. Często jest to bardzo daleko i siostry jadą gdzieś dalej na Ukrainę, tam gdzie mogą przejąć dziecko, do miejscowości daleko od polskiej granicy. Jeżeli jest to taki długi transport, wtedy proszę siostry, żeby przywiozły te dzieci do samego do Lublina - po pierwsze, żeby mogły u nas odpocząć, a po drugie, żeby, jeśli wracają dużym busem, poprosić naszych darczyńców, żebyśmy mogli przygotować jakąś tak zwaną wyprawkę, żeby siostry mogły zapakować busa darami. Ja wtedy koordynuję ten wyjazd. W tym wypadku koordynowałem go z marszałkiem województwa, żeby siostry mogły bez problemu przekroczyć granicę na przejściu granicznym w Hrebennem, mając list żelazny od pana marszałka, żeby nie stwarzać im żadnych problemów na granicy, bo jest to koordynowane, sprawdzane i nie ma tam żadnego szmuglowania. Najczęściej nasze dary to spożywka, chemia gospodarcza, jakieś drobne produkty do higieny osobistej, pojemniki jednorazowe na jedzenie. Zależy nam po prostu, żeby mogły odpocząć przez noc, bez obawy, że będzie nalot i mogły najedzone i wyspane wrócić na Ukrainę, zawożąc samochód pełen tego wszystkiego, co mogą potem przekazać potrzebującym rodzinom.

Siostry Weronika i Olena przejmują dzieci i przywożą do Polski. O. Filip nie wypuści ich bez darów - fot. O. Filip Buczyński

Czasami jest tak, że konwoje są organizowane z dnia na dzień. Choć nie są to konwoje w ścisłym znaczeniu, czyli nie jest to tak, że z przodu i z tyłu jedzie policja albo wojsko, bo są wtedy dużo większym celem dla lotnictwa sowieckiego. Są to konwoje prywatne: 3 - 5 samochodów osobowych plus jakaś karetka ze Lwowa. Dojeżdżają do granicy i my je przejmujemy. Mamy namiary, gdzie, kiedy o której godzinie te konwoje się znajdą i wtedy tam wszystkie hospicja przyjeżdżają i tych pacjentów przejmują.

Ojciec Filip Buczyński,  28 lutego: Mamy już trzy rodziny w naszym hospicjum, w sumie 10 osób. Dzieci są zalęknione, więc są pod opieką naszego hospicjum domowego. Daliśmy wszystkim zakwaterowanie w naszym hotelu na piętrze. Oczywiście mają w pokojach specjalistyczny sprzęt medyczny. Wczoraj bardzo wiele osób odpowiedziało na nasz apel, przywożąc to o co prosiliśmy. Przyjęliśmy zasadę, że śniadania i kolację robią sobie sami z produktów, które przewozicie, a obiady musimy im jakoś zagwarantować. Jedna pani przewiozła wczoraj krupnik, taki z mięsem i dużą ilością ziemniaków, dziś kolejna pani przewiezie gar rosołu, inna opłaci obiad z cateringu, kolejna przewiezie pierogi (pewno będą na kolację). Jeśli jesteście restauratorami, albo macie swoje możliwość zrobienia gara ziemniaków, czy surówki, czy 10 kotletów. Mamy kuchenkę i dwie mikrofalówki, poradzimy.

Czy znalezienie miejsc dla dzieci uchodźców w hospicjach w Polsce jest w ogóle możliwe?

Mam przed oczami kartkę, z miejscami, gdzie spokojnie możemy kolejne 30 dzieci przyjąć.

Wiem też, że krakowskie hospicjum przyjęło jedno z dzieci od ojca.

Tak, Hospicjum Alma Spei przyjęło jedno dziecko. Tych hospicjów jest  w tej chwili dużo więcej, bo i hospicjum Promyczek i hospicjum Gajusz, i hospicjum dla dzieci Dolnego Śląska i hospicjum w Otwocku. Dzisiaj otrzymałem informację, że są gotowe przyjąć co najmniej czworo dzieci: Gdańsk, Rzeszów, Lublin, Gajusz czyli Łódź, Olsztyn, Bursztynowa Przystań w Gdyni... mamy tych miejsc blisko 30. Mamy każdego dnia kolejną ilość zgłoszeń od rodzin. Koordynuję tę zgłoszenia, wysyłając je do konsultacji do dwóch profesorów. Prof. Wojciech Młynarski, z Kliniki Pediatrii, Onkologii, Hematologii i Diabetologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi koordynuje opiekę nad dziećmi leczonymi przyczynowo, dziećmi onkologicznymi, natomiast dr Maciej Niedźwiecki z Katedry i Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego (pełnomocnika Ministerstwa Zdrowia do spraw opieki paliatywnej - przyp. red.) decyduje, czy dziecko kwalifikuje się do przyjęcia do hospicjum. Jeśli nie – prosimy panią dyrektor Goławska, żeby znaleźć ośrodek dla tak zwanych dzieci opieki długoterminowej.

Po piekle wojny hospicyjny kolorowy pokój zabaw wydaje się rajem - fot. Fb. Ojciec Filip Buczyński
Ojciec Filip Buczyński,  28 lutego: Wróciłem właśnie z Korczowej, gdzie jest przejście graniczne. Przywieźliśmy kolejną rodzinę a w niej m.in. dzieci w wieku 3, 5 i 7 (nasz pacjent). Matka powiedziała, że od soboty, od godz. 16.00 są w drodze. Dorosły zrozumie, a dziecko? Były bardzo dzielne, choć były drobne "wypadki" fizjologiczne. Są już u nas, zjedli kolację, zostali wszyscy zbadani przeciwko covidowi i oczywiście dzieci. Dojechała też swoim samochodem jedna rodzina z dzieckiem. Mamy już pięć rodzin. Dużo to i mało, 18 osób. Dzięki Wam mają co jeść itd. Dowiedziałem się, że do 20 marca mają zagwarantowane obiady. Dzięki. Przywieziona spożywka będzie na śniadania i kolacje. Myślę, że teraz wysłałbym gdzieś, gdzie dzieci mogłyby emocjonalnie odreagować, bo mamy ich troje 3, 5 i 5 lat. Jeśli macie jakiś pomysł? Ja daję samochód i kierowcę, dwie matki, troje dzieci i pomysłodawca miłego wypoczynku dla dzieci. Jutro opowiem wam o pewnej szalonej zakonnicy z Kijowa, która dowiozła do granicy naszą i dwie inne rodziny, które przejęło Hospicjum Gajusz z łodzi. Na razie spożywka nie jest potrzebna. Jeśli macie Państwo jakieś propozycje dzwońcie na numer naszego biura, tam siedzi koordynator tego całego owocującego dobrem zamieszania. Podsumowując, 5 rodzin, 18 osób wyrwanych z piekła wojny. Szykują się kolejne wyjazdy na granicę. Dzięki.

Wiem, że ojciec prosił też mieszkańców Lublina, żeby pomagali rodzinom dzieci hospicyjnych i przyjmowali je do siebie. Dlaczego?

Jeżeli zostają mi może 2 wolne pokoje w hospicjum, a mam 6 - 7 zgłoszeń to oczywiście będę posiłkował się pomocą wszystkich hospicjów dziecięcych w Polsce, ale jednocześnie czasami rodzina chce być w Lublinie z różnych powodów. Czasami choćby po to, żeby być blisko możliwości powrotu do ojczyzny, albo ma tu przyjaciół czy jakąś rodzinę. Wtedy szukamy pokoi i mieszkań, które można by udostępnić. Rodzina, która jest gotowa udostępnić mieszkanie, podpisuje umowę z rodziną, która chce wynająć to mieszkanie, a my jesteśmy gwarantem, że nastąpi przepływ pieniędzy między najemcą i tym, który wynajmuje, żeby było to wszystko zgodnie z prawem i legalnie.

Nie ograniczacie się jednak tylko do noclegów.

To co było dla nas czymś niezbędnym i koniecznym w kontekście opieki nad tymi rodzinami, to konieczność zagwarantowania tym rodzinom po pierwsze całodobowej opieki medycznej. Skoro mają to być dzieci hospicyjnej, a dzieci spełniają wszystkie kryteria Narodowego Funduszu Zdrowia, więc od pierwszego dnia są pod naszą opieką. Po drugie zależało nam, żeby miały mieszkanie - w tym wypadku jest to pokój 16-metrowy, a jak trzeba to dwa pokoje w ramach jednego segmentu, jeżeli jest to rodzina wielodzietna, czasami 3-pokoleniowa. Po trzecie, żeby te rodziny miały zagwarantowane wyżywienie. Po czwarte - żeby mogły mieć pralkę, żeby wszystkie rzeczy swoje i przeprać, powiesić i wysuszyć, i po piąte, żeby rodzice, szczególnie ojcowie, mogli znaleźć pracę. Znaleźliśmy pracę także dwóm matkom. Najpierw znajdujemy im pracę, a potem staramy się, żeby rodzeństwo chorych dzieci mogło być albo w szkole, albo w przedszkolu. Dzisiaj dwoje z takich dzieci poszło do szkoły, a już sześcioro dzieci chodzi do prywatnego przedszkola, tutaj, niedaleko od nas.

Mamy świadomość, że cała logistyka i wysiłek włożony przez cały nasz personel oraz współpraca z różnymi instytucjami, osobami prawnymi czy też prywatnymi, które są gotowe nam pomóc, jest to jest ogromny wysiłek, wielki trud, natomiast staramy się to robić każdego dnia coraz lepiej, a to co najważniejsze, zdecydowana większość działań nam się udaje. Osiągamy cel, a poprawiamy różne nasze braki i to też nam się udaje.

Ojciec Filip Buczyński, 1 marca: Z malutkich dzieci mamy dwie 5-latki, jednego 3-latka, ich pierwszy wspólny posiłek u nas. Kochany tatuś przyjechał z Warszawy (gdzie pracuje) do swojej rodziny, którą przywieźliśmy. Podłoga mokra od łez. Szalona zakonnica z Kijowa s. Inokentia, która dowiozła 3 rodziny hospicyjne do granicy w Korczowej. My przyjęliśmy jedną rodzinę, dwie pojechały do Łodzi, do Hospicjum Gajusz. Jutro jadę na granicę po kolejną 5-osobową rodzinę, która była pod opieką Hospicjum w Kijowie.

Praca w hospicjum, spotykanie się z umierającymi dziećmi i ich rodzinami to już jest wyzwanie, ale teraz ojciec jeszcze ratuje dzieci z Ukrainy, które trafiają do Polski w dramatycznych okolicznościach. Co dla ojca jest najtrudniejsze? W jakim momencie dochodzi ojciec granicy swoich wydolności?

W jakim momencie dochodzę do granicy swoich wydolności? Kiedy słyszę od urzędnika „ja pracuję do 16-tej, proszę mi potem głowy nie zawracać”. Kiedy słyszę: „mam 3, 5 albo 6 karetek, ale jestem od sytuacji nadzwyczajnych albo kryzysowych”. Ja mu mówię: „ jest wojna i to jest sytuacja kryzysowa”, a on: „nie, mogę je uruchomić dopiero jak w Polsce będzie sytuacja kryzysowa”. Kiedy dzwonię do NFZ-tu i dowiaduję, się, że mogę dostać karetkę pogotowia, ale to ja mam zapłacić za transport dziecka do Warszawy - dziecka z SMA (a mam takich dzieci sześcioro) i dowiaduję się, że to właściwie jest mój problem. Wtedy na granicy rozpaczy i właściwie wyczerpania emocjonalnego dzwonię do wojewody, wtedy muszę zapukać do drzwi osób decyzyjnych, a po drodze są jeszcze dwie inne osoby decyzyjne, które mi mówią, że one mi nie mogą dać karetki do przewozu dziecka, które wymaga leczenia, bo inaczej może umrzeć, ponieważ nie ma procedur, albo nie wiem czego tam nie ma. Powiem pani, że to są te sytuacje kiedy człowiek stoi przed ścianą i ma poczucie, że jest jakiś człowiek, który ma swoje wynikające z urzędu ograniczenia i jest sam bezradny, a ja jestem bezradny, bo mi mówi: „ja mogę zawieźć to dziecko ale oczywiście odpłatnie”, a mi nikt złotówki nie zapłacił do tej pory za opiekę nad setką ludzi, nad opiekę nad piętnastką dzieci, które mamy w tej chwili i za koordynację opieki wielu innych dzieci, które pojechały gdzieś w Polskę, a wymagały opieki hospicyjnej. Bezradność - kiedy trzeba zatrudnić lekarza z Ukrainy, nie jako lekarza ale jako opiekuna medycznego, czy pielęgniarkę nie jako pielęgniarkę ale jako opiekunkę medyczną, bo takie są przepisy. To spotykanie się z urzędnikami, którzy są zobligowani do przestrzegania przepisów, a tu jest konieczność szybkiego podejmowania decyzji, uruchomiania wyobraźni wojennej, aby ratować chore dzieci, które są na terenie objętym wojną, przeżyły bombardowania, siedziały w schronach, w piwnicach i wymagają opieki paliatywnej, gdzie trzeba szybko podjąć działania, a ja trafiam na mur. Wtedy właśnie doświadczam bezradności i docieram do granicy swoich fizycznych, psychicznych, duchowych, granicznych możliwości. To są właśnie takie sytuacje.

Ojciec Filip Buczyński, 2 marca: Właśnie wróciłem z granicy w Korczowej, właściwie mógłbym już tam podbijać kartę na bramce. Przywieźliśmy małą Anie, lat 10, jej babcię, ciocię i dwie cioci córeczki, 7 i 9 lat. Dowiedzieliśmy się, że po jednym z domów zbombardowanych nieopodal Równego został tylko fundament, cała rodzina zginęła. Przychodnia też zniknęła, na szczęście nikogo w niej nie był. Skoro, ponoć, są światy równoległe, nasz medyk z psychologiem pojechali do Zosina na przejście graniczne, by  przywieść Panią Olenę z piątką dzieci (1, 3, 7, 8, 10 lat). Właśnie lekarz wszystkich bada, najedzą się, wykąpią i w cieplutkich łóżeczkach po dobie zmagania się z przeciwnościami, mam nadzieję zasną, bez koszmarów. Nie mam pojęcia czego nam potrzeba w tej chwili, ale wiem, że opiekujemy się 35 osobami, w tym siedmioro dzieci hospicyjnych. Potrzebni, choćby na kilka godzin lekarze, pielęgniarka, najlepiej pediatrzy, albo rodzinni, co kumają nieco po ukraińsku lub rosyjsku. Pedagodzy dwujęzyczni przyjadą jutro. No właśnie, jutro szykuje się wyjazd na granicę po dziecko nowotworowe, znowu podbiję bilet.

Kolejne wpisy można śledzić na stronie Ojciec Filip Buczyński na Facebooku. Działalność ojca można wspomóc wpłacając pieniądze na zrzutka.pl: Pomoc hospicyjnym dzieciom z Ukrainy. Potrzeba co najmniej 300 tys. zł. Do tej pory zebrano dopiero 19 tys. zł.

Polska - najnowsze informacje

Rozrywka