piątek, 21 listopada 2025 14:51, aktualizacja 2 godziny temu

Ma w sobie coś. To dlatego zafascynowała świat

Ma w sobie coś. To dlatego zafascynowała świat

Kapibara ma w sobie coś, co trudno opisać, a bardzo łatwo pokochać. Nie jest efektowna jak tygrys, nie ma memicznej historii jak koty, nie rozczula jak szczeniaki. A jednak to właśnie ona – największy gryzoń świata – zrobiła w internecie taką karierę, że dziś można ją znaleźć nie tylko w brazylijskim parku, ale też na straganie w Zakopanem, w sklepie z gadżetami w Krakowie i w rękach dzieci, które jeszcze wczoraj zbierały alpaki. To fenomen z gatunku tych cichych: bez wielkiego marketingu, bez filmów Disneya, bez kontrowersji. Po prostu zwierzę, które wygląda, jakby miało święty spokój wpisany w kod.

Moda na kapibary nie wzięła się znikąd. Internet od kilku lat żyje krótkimi formatami, w których najlepiej sprawdzają się proste, czytelne emocje. I nagle pojawiły się filmiki z kapibarami: siedzącymi w wodzie, podgryzającymi trawę, pozwalającymi, by po ich grzbiecie chodziły inne zwierzęta.

Zero agresji. Zero pośpiechu. Zero „muszę”. W czasie pandemii, gdy ludzie siedzieli w domach i każdy kolejny news podnosił ciśnienie, takie obrazki działały jak zimny kompres. Do tego doszła „Capybara song” – nieskomplikowana, wpadająca w ucho, idealna pod rolki. Kto ją raz usłyszał, miał ją w głowie pół dnia, a jak jeszcze pod to podłożono wideo z kapibarą dryfującą w basenie – internet już wiedział, że ma nową gwiazdę.

To, co w kapibarze najbardziej pociąga, to jej pyszczek. Ten wyraz absolutnej obojętności na zamieszanie wokół.

To nie jest obojętność wyniosła, raczej życzliwe „poradzicie sobie beze mnie”. Zwierzę wygląda, jakby nie zamierzało nikomu przeszkadzać, ale też jakby nie dało się nikomu pogonić. W czasach, kiedy ciągle ktoś czegoś od nas chce, taka postawa jest jak mini-fantazja o życiu bez presji. I dlatego ludzie zaczęli przenosić kapibarę do swojego świata: na koszulki, na kubki, na naklejki, a przede wszystkim – na pluszaki. Pluszowa kapibara to taki mały, brązowy przypominacz: „nie spinaj się”.

W Polsce ten trend widać już bardzo wyraźnie. Na straganach i w sklepach z zabawkami pojawiły się kapibary w wersji dla dzieci i dla dorosłych – jedne słodkie i puchate, inne bardziej „poważne”, przypominające tę prawdziwą, z charakterystycznym kształtem głowy. W sieci pojawiają się memy i filmiki z ich udziałem, często generowane przez sztuczną inteligencję. Polscy twórcy podchwycili temat – wśród nich m.in. Marco Kubiś – i zaczęli go przerabiać po swojemu, co tylko podbiło modę. Bo kiedy polski internet bierze jakiś motyw na warsztat, to on już nie znika, tylko zaczyna krążyć w coraz to nowych wersjach.

Warto przy tym pamiętać, że kapibara to nie jest zwierzę „internetowe” z natury. Ona naprawdę tak żyje. W brazylijskiej Kurytybie – i nie tylko tam – kapibary mieszkają w miejskich parkach. Dosłownie. Pasą się na trawie obok ludzi, jak u nas kaczki czy gołębie. Ludzie biegają, dzieci krzyczą, rowerzyści przejeżdżają, a kapibary leżą i przeżuwają, jakby to był ich prywatny ogródek. To jest kontrast, który mógł się internetowi spodobać: wielkie, spokojne zwierzę w środku miasta, które na nic się nie złości i nikomu nie przeszkadza. Trochę jak żywa ilustracja hasła „da się żyć razem”.

Ciąg dalszy pod galerią zdjęć.

Nie bez znaczenia jest też symbolika. Kapibary zaczęto traktować jako zwierzęta uosabiające spokój, cierpliwość i umiejętność bycia „tu i teraz”. W świecie, który cały czas domaga się efektywności, to brzmi jak prowokacja. Może dlatego memy z kapibarą tak dobrze chodzą: wystarczy napis „rób jak kapibara” i już mamy gotową poradę życiową. Niby żart, ale jednak trafia.

Ciekawy jest też sam kierunek tej mody. Nie poszła ona w stronę „chcę mieć żywą kapibarę w domu”, tylko w stronę „chcę mieć jej wizerunek”. To bezpieczniejsze, bardziej ekologiczne i o wiele prostsze. Stąd wysyp gadżetów: breloczków, poduszek, świeczek, a nawet projektów graficznych, które można sobie wydrukować i powiesić nad biurkiem. Kapibara stała się motywem dekoracyjnym, ale nie takim „ładnym jak kwiatki”, tylko „narracyjnym” – takim, który coś mówi o właścicielu. Trochę jak plakat z napisem „nic nie musisz”. Tylko sympatyczniejszy.

W tle tego wszystkiego widać jeszcze jedno: tęsknotę za normalnością. Filmik z kapibarą jedzącą trawę jest tak zachwycająco zwykły, że aż kojący. Nie dzieje się tam nic spektakularnego, nikt nie wygrywa talent show, nikt nie bije rekordu. Jest tylko zwierzę, które żyje swoim rytmem. I to wystarcza milionom ludzi, żeby kliknąć „lubię to”. To chyba najlepszy dowód na to, że internet wcale nie potrzebuje tylko fajerwerków. Czasem potrzebuje kogoś, kto nic nie robi.

Dlatego moda na kapibary ma szansę potrwać dłużej niż inne zwierzęce mody. Bo to nie jest tylko „śmieszne zwierzątko”, ale też pewien komentarz do rzeczywistości. W świecie, w którym się porównujemy, śpieszymy, robimy kursy, biegamy na siłownię i zapisujemy dzieci na trzeci język, kapibara mówi: „usiądź”. I najlepsze jest to, że mówi to bez słów.

fot. M. Gitler

Obserwuj nas w Google News

Europa i świat - najnowsze informacje

Rozrywka