Ciężko w to uwierzyć, ale dwóch polityków, którzy wystartowali w wyborach prezydenckich, chciało oszukać Państwową Komisję Wyborczą. Najbardziej jednak szokuje sposób, w jaki planowali zebrać część z niezbędnych 100 tysięcy podpisów.
Do ubiegłego piątku 4 kwietnia kandydaci zbierali podpisy poparcia pod swoją kandydaturą na urząd prezydencki. Podczas ich weryfikacji PKW zauważyło zbyt wiele nieprawidłowości, jeśli chodzi o dwóch polityków ubiegających się o fotel prezydenta RP.
Sporo głosów, ale nieważnych
Łącznie obaj zebrali sporo, ale nie głosów, a podrobionych podpisów. Tak to przynajmniej należy rozumieć. Chodziło o nieprawidłowości w danych wyborów, w tym imiona i nazwiska, adresy, numery PESEL, prawa wyborcze, daty poparcia, braki podpisów wyborców, oraz inne powody, których PKW już nie uszczegółowiło.
Bywały przykłady, że osoba miała mieszkać gdzie indziej, lub nazywać się inaczej. Nie mówiąc o absurdalnych historiach, gdzie część wyborców, którzy mieli wpisać się na listę... zmarli lata temu.
O kogo chodzi?
Pierwszym z nich jest Dawid Jackiewicz, czyli między innymi były minister skarbu państwa w rządzie Beaty Szydło. Drugim natomiast jest przedsiębiorca i szef partii Normalny Kraj Wiesław Lewicki.
W wypadku Jackiewicza, w wyniku dokonanych obliczeń stwierdzono, że liczba podpisów dołączonych do zgłoszenia wyniosła 148 804. Na jego nieszczęście PKW zweryfikowało osoby popierające. Aż 66 168 podpisów zostało złożonych nieprawidłowo. Ważnych było zatem 82 636.
Powalczą jeszcze o fotel prezydencki?
Z kolei Lewickiemu udało się zebrać 95 074. Margines błędu był więc nieznaczny. Postarał się jak mógł, by przebić barierę 100 tysięcy i finalnie zebrał dodatkowych 46 776. Trochę go jednak poniosło. Wystarczyło mniej niż 5 tysięcy, ale widocznie zadziałała metoda "Va Banque", wszystko albo nic.
Rzecznik PKW informuje, że kandydaci mogą w ciągu dwóch dni odwołać się do Sądu Najwyższego. Może jeszcze udowodnią, że każdy popełnia błędy, czasem po prostu wielokrotnie, oraz że stawiają na jakość, a nie ilość.
Fot: Mateusz Łysik / Głos24