– Ta zbiórka to dla nas taka iskierka nadziei. Oczywiście nie pokryje strat, bo są ogromne, ale jest dużym wsparciem – mówi Jakub Żak, syn państwa Olchawskich w Wieliczce, których rodzinna firma doszczętnie spłonęła. Właściciele musieli patrzeć, jak idzie z dymem dorobek ich życia. Chcą jednak odbudować firmę, do czego przekonała pomoc płynąca od mieszkańców okolic Wieliczki i klientów.
Produkty firmy Rukarbud z Wieliczki wykorzystywało wielu, którzy podjęli się budowy swojego domu. Rury i tuleje papierowe, szalunki kartonowe, filary, monotuby i tuleje szalunkowe wykorzystywano chętnie do budowy kolumn czy innych elementów architektonicznych. Tuż przed końcem roku firma doszczętnie spłonęła.
O pożarze, kolosalnych stratach i wielkiej akcji pomocy od mieszkańców okolic Wieliczki i klientów rozmawiamy z Jakubem Żakiem, synem państwa Olchawskich.
Panie Jakubie, przede wszystkim dziękuję, że pomimo tej tragedii, która Państwa dotknęła zdecydował się pan porozmawiać ze mną na ten temat. Jak się pan dowiedział o pożarze?
– Stało się to w okresie świątecznym, między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Firma wtedy nie pracowała w pełnym wymiarze. W zakładzie nie było nikogo. Mama z moim młodszym bratem byli poza domem. Ja mieszkam obecnie w Tarnowie. W momencie, kiedy wybuchł pożar, w domu, który stoi obok zakładu, był tylko tata i z tego co wiem, to on zadzwonił pierwszy na straż pożarną. Mnie o pożarze powiadomił wujek, który mieszka obok naszej firmy. Zadzwonił i mówi: „Kuba to nie są żarty, pali się u was hala!” Próbowałem od razu dzwonić do taty, ale nie odbierał. Zadzwoniłem do mamy i dowiedziałem się, że wracają szybko do domu (byli na zakupach), bo podobno pali się w domu. Zadzwoniłem szybko do mojego przełożonego i powiedziałem, że muszę wyjść z pracy i pojechałem bezpośrednio do domu.
Czy mieliście w firmie jakiś system, który powinien ostrzegać w przypadku pożaru?
– Tak. Rozmawiałem z tatą. On powiedział, że dostał powiadomienie z systemu na telefon. Tata włączył podgląd z kamer, żeby zobaczyć co się dzieje, ale nie było widać nic niepokojącego. Ogień ani dym nie był wtedy widoczny, choć pewnie wyłapały go już czujniki. Uznał to więc za błąd systemu. Takie fałszywe powiadomienia często się zdarzały. Wielokrotnie w ciągu roku mieliśmy takie alarmy pożarowe. Czasem wywoływał je wzrost temperatury czy zapylenia. Tata uznał, że tym razem jest tak samo. Poszedł więc pod prysznic. Gdy wyjrzał przez okno po 20 minutach, to praktycznie nie było już co ratować.
W akcję zaangażowanych było bardzo dużo jednostek straży pożarnej. We wpisach na Facebooku podkreślał pan ich wielkie zaangażowanie. Przede wszystkim udało się im ocalić Państwa dom i domy sąsiadów.
– Tak i jeśli mogę to z tego miejsca chcę bardzo podziękować strażakom, bo naprawdę była to bardzo, bardzo trudna akcja. My, jako rodzina, zaczęliśmy wynosić dla nich herbatę, po kilku godzinach ich pracy. Nasza działka jest otoczona domami i oni walczyli o ochronienie przed ogniem zarówno naszego domu jak i dobytku sąsiadów. Ogień był ogromny. Jako ciekawostkę powiem, że kilka lat temu posadziliśmy na granicy działek tuje, które miały już 5-6 metrów i te tuje też uratowały naszych sąsiadów. Po ich stronie nadal leżał na nich śnieg, a po naszej całkiem się spaliły, ale dzięki temu ogień poszedł w górę a nie na boki. Nie rozwiewał go wiatr, ale ciągnął płomienie w górę.
Jak państwo w ogóle to znieśli, gdy musieli patrzeć, jak dorobek waszego życia idzie z dymem?
– Ja nie jestem narzekający, ale dla nas tak naprawdę dramat zaczął się rok temu. Był to wiec kolejny cios. Rok temu dotknęła nas powódź błyskawiczna. Po oberwaniu chmury, które było w sierpniu zalało nam halę do wysokości około 1 metra. Woda płynąca z pól uderzała tak mocno w ścianę hali, że w końcu wdarła się do środka. Wszystko co stało na ziemi było w wodzie, bo ta hala to magazyn. Rodzice włożyli wszystkie oszczędności, jakie mogliśmy zainwestowaliśmy, żeby wskrzesić firmę, bo potrzebowaliśmy jak najszybciej kupić nowy papier. Trzeba wyjaśnić, że ten papier to specjalnie przygotowany materiał, kupowany czy to w Polsce, czy importowany. Jeśli jego wilgotności jest powyżej 10 proc. to już nie nadaje się do użytku, a jeszcze musimy zapłacić za jego utylizację. Straty były ogromne. Żeby wznowić działalność wykorzystaliśmy wszystko, co było zgromadzone na tzw. czarną godzinę. A teraz, półtora roku później kolejny cios. Straty są naprawdę kolosalne.
Czy wiedzą już Państwo jak doszło do pożaru?
– Czekamy jeszcze na wynik działań policji, która zabezpieczyła wszystkie nagrania z kamer, ale wstępnie wiemy, że była to najprawdopodobniej wina pracownika - błąd ludzki. Prawdopodobnie nie została wyłączona jedna z maszyn na święta, taki podgrzewacz. Tam było dużo rzeczy łatwopalnych, dlatego ten pożar się tak szybko rozprzestrzenił. To był też magazynu papieru. Prowadzimy firmę już prawie 30 lat i przez te lata nie wydarzył się żaden taki przypadek. Pracowało tu setki osób i każdy dokładnie wiedział, że jeśli ktoś chce użyć ognia, choćby zapalić papierosa, to może to zrobić przynajmniej 20-30 metrów od samej hali. Te rygory przeciwpożarowe były bardzo wysokie. Używaliśmy na przykład specjalnej odzieży roboczej z tkaniny, która nie iskrzy. Dbaliśmy o to niesamowicie, bo to nasz firma rodzinna. Każdy z nas dbał o to jak o swoje, bo wiedzieliśmy, że jeśli coś złego się wydarzy, to wydarzy się nam. To nie jest tylko firma rodziców, ale też nasza. Dorobek ich życia.
Czy już oszacowaliście Państwo straty?
– Obecnie nie możemy nawet wejść na teren pogorzeliska, bo zabrania tego nadzór budowlany. Czekamy na jego decyzję i na rzeczoznawcę, aby rozpocząć prace rozbiórkowe i porządkowe. Wtedy będziemy mogli dokładniej oszacować straty. Niestety, jeśli chodzi o pozostałości po pożarze, za wszystko trzeba będzie zapłacić. Koszt samego zebranego tam materiału (papieru) to około kilka milionów złotych.
Czy byliście Państwo ubezpieczeni? Dostaniecie odszkodowanie?
– Niestety nie, ale aby zrozumieć, dlaczego muszę powrócić do tej powodzi z 2021 roku. Przez 17 lat płaciliśmy za ubezpieczenie zakładu w jednej z największych firm ubezpieczeniowych w Polsce. Było to bardzo drogie ubezpieczenie, bo mamy bardzo specyficzną działalność. Tak było też w 2021 roku. Gdy nas zalało wyceniliśmy szkodę na około kilkaset tysięcy złotych. Potem zaczęła się cała biurokracja. Po około 6 miesiącach przepychania się z dokumentami, rozmowach prawnika z prawnikiem, wysyłaniu im przeróżnych dokumentów potwierdzających stan elektryki, wszystkich zgód, odbiorów i tak dalej, orzekli, że nie wypłacą nam odszkodowania z powodu braku pomiaru wilgotności posadzki magazynu na dzień przed powodzią. Byliśmy totalnie załamani, bo byliśmy pewni, że firma jest ubezpieczona więc dostaniemy odszkodowanie. To po co roku przedłużaliśmy polisę? Przestrzegaliśmy wszelkich wymogów BHP i bezpieczeństwa. A kiedy doszło do takiej tragedii jak powódź – nic nie dostaliśmy. Wtedy mama podjęła decyzję, że nie opłaci kolejnej składki i ubezpieczenie zostało zawieszone.
Tuż po pożarze ruszyła zbiórka, ale ona nie pokryje przecież wszystkich waszych strat. Ta zbiórka bardzo szybko zaczęła się zapełniać.
- Zobacz: "Straty są tak ogromne, że nie sposób je zliczyć". Trwa dogaszanie pożaru, a już ruszyła pomoc
– Ta zbiórka to dla nas taka iskierka nadziei, oczywiście nie pokryje strat, bo są ogromne, ale jest dużym wsparciem mentalnym. Gdy ruszyła zbiórka w pierwszych dniach po pożarze, gdy jeszcze ogień był dogaszany, dała nam siły, aby przetrwać, a nie zamknąć firmy. Już około 30 godzin od jej ogłoszenia nabrała rozpędu. Ludzie wpłacali, ile mogli, nawet złotówkę czy kilkadziesiąt złotych. To było niesamowite! Dało nam wielką motywację. Było to bardzo ważne. Pamiętam zdanie mojego taty, gdy się już uzbierało pierwsze 10 tys. zł, że teraz nie możemy się zatrzymać, już nie mamy odwrotu, bo ludzie w nas wierzą, choć oczywiście ta kwota to może 1/5 – 1/10 tego, ile potrzeba nam na pokrycie kosztów naszych leasingów, czy na utrzymanie pracowników. Napisałem o tym na moim Facebook-u, że nawet nie chodzi o kwotę. Jak przypuszczam, jest kroplą w morzu potrzeb, bo koszty rozbiórki i wykonania jej zgodnie z prawem będzie ogromny, ale te wpłaty i płynące do nas wsparcie daje nam sens.
My jako firma przez te wszystkie lata wielu osobom pomagaliśmy. Jesteśmy firmą regionalną, więc kiedy były jakieś akcje charytatywne, to proszono nas o zaangażowanie. Byliśmy też znani na rynku, bo nie tylko mieszkańcy z Wieliczki i okolic, ale z całej Polski znali i kupowali nasze produkty. Wielu ludzi ma w swoich domach czy firmach nasze wyroby. Wykonane przy pomocy naszych form rury funkcjonują jako słupy nośne czy jako ozdoba. Jako ludzie prywatni dokładnie tak samo, jak tylko jest możliwość, pomagamy i jesteśmy wsparciem dla innych.
Jak w tej chwili funkcjonujecie? Jakie są perspektywy?
– Obecnie próbujemy znaleźć ofertę kupna maszyn. Koszt to nawet milion euro. Poszukujemy też magazynu, które będzie funkcjonował jako skład papieru w okolicy Wieliczki i przystosowanie go do produkcji. Szukamy też na to finansowania - czy nowego kredytu, czy leasingu na maszynę. Czeka nas też, jak już mówiłem, uprzątnięcie terenu po pożarze. Musimy rozebrać pozostałość konstrukcji i przygotować cały plac, tak, aby nie ucierpiało środowisko. Czego jeszcze potrzebujemy? Przede wszystkim, aby nasi klienci zapamiętali firmę Rukarbud i jeśli firma wróci do działania w ciągu kilku miesięcy, żeby nadal korzystali z naszych produktów, gdy już zapełnią regały składów budowlanych i żeby w ten sposób każdy dołożył swoją „cegiełkę” do odbudowy naszej firmy i powstania czegoś na tych zgliszczach.
Zbiórkę na odbudowę po pożarze firmy Rukarbud państwa Olchawskich z Wieliczki, można wesprzeć wpłacając pieniądze na zbiórkę „Pożar zabrał cały dorobek życia” na stronie zrzutka.pl.
fot. arch. Państwa Olchawskich