środa, 10 lipca 2024 09:42

Dwa lata temu musiała porzucić dom. Teraz pani Swietłana otwiera biznes

Autor Antonina Sydor
Dwa lata temu musiała porzucić dom. Teraz pani Swietłana otwiera biznes

Za witryną jednej z cukierni w Wieliczce, między smakowitymi eklerkami, kremówkami i croissantami, możemy dostrzec tradycyjne rarytasy kuchni ukraińskiej. Nieprzypadkowo. Dwa lata temu pani Swietłana Semenchuck uciekła ze swojego rodzimego kraju przed okrucieństwem roszalałej wojny i musiała odnaleźć się w obcej jej rzeczywistości nowego państwa. Wyszła z tej próby zwycięsko, otwierając swoją własną, upragnioną cukiernię.

Pani Swietłana przybyła do Polski w 2022 roku z pięcioletnim synkiem na ręku i obawą o męża walczącego na froncie. Parę miesięcy temu opowiadała nam o lęku oraz rozmaitych trudnościach, którym musiała stawić czoła jako uchodźczyni. Snuła też marzenia dotyczące spełniania się w pracy cukiernika. Pragnienie to przestało być jedynie mrzonką pod koniec czerwca tego roku, kiedy z przytulnej, nowo powstałej w Wieliczce cukierni, zaczęły wydobywać się rozkoszne wonie pieczonych ciast i drożdżówek. Pani Swietłana podzieliła się z nami swoją inspirującą historią oraz radością z założenia własnego biznesu.

Swietłana Semenchuck w swojej cukierni / fot.Facebook

Jeszcze pół roku temu znajdowała się pani w ośrodku dla uchodźców w Grabiu. Bardzo prędko przebyła pani drogę, która doprowadziła panią do założenia własnej cukierni. Czy ta droga była bardzo wyboista?

— Było ciężko, bo nie jesteśmy w swoim kraju. Nie wszystko rozumiem dobrze po polsku, ale to było moje marzenie, żeby mieć coś swojego. Tak naprawdę chciałabym otworzyć tę cukiernię u siebie, w Ukrainie, gdzie są smaki mojego dzieciństwa, gdzie są desery, do których naszych, Ukraińców gusta są przyzwyczajone. Wcześniej też miałam już klientów, ale tak się wydarzyło, że przez wojnę musieliśmy przyjechać tutaj. Zdecydowałam, że nie chcę zostawić mojego pomysłu, mojego marzenia, jeżeli będzie taka możliwość. Chciałam rozwijać siebie tutaj, abym mogła sobie w Polsce poradzić. Jesteśmy w takiej sytuacji, że nie możemy wrócić teraz do domu. Wczoraj na przykład rakieta uderzyła w szpital dziecięcy, zginęło wiele dzieci. To straszne. A jeżeli mam talenty od Boga, to nie mogę ich po prostu zmarnować, muszę coś robić. Dlatego postanowiłam podarować ludziom słodką radość.

Rozumiem, że w Ukrainie też lubiła pani piec? Kiedy zaczął w pani głowie kiełkować pomysł poświęcenia się słodkościom?

— Wcześniej pracowałam w państwowych urzędach. Byłam prawnikiem, ale po urlopie macierzyńskim zaczęłam robić desery i tak mnie to zachęciło, że już nie mogłam ich zostawić. Kiedy po urlopie znów poszłam do biura, nie potrafiłam pracować: cały dzień myślałam o tym, co będę piec, gotować i dekorować wieczorem. Wtedy pojawił się pomysł, aby porzucić to biuro, żeby zajmować się tym, co bardziej lubię. Przyznam, że teraz czasem za nim tęsknię. Zupełnie inaczej się czujesz, kiedy ubierasz piękne ubranie, obcasy i idziesz taka piękna, z pięknym manicurem. A kiedy jest się cały czas w kuchni, to wygląda się zupełnie inaczej. Ale jeśli lubisz coś i robisz to z sercem, i gdy widzisz, że ktoś zjada kawałek twojego tortu lub czegoś słodkiego, przychodzi szczęśliwy moment.

Pani Swietłana z mężem/fot. Facebook

Słyszę, że pani z sercem i pasją podchodzi do pieczenia - można powiedzieć, że jest pani cukierniczą artystką. Skąd pani czerpie inspiracje na swoje wypieki?

— Różnie to bywa. Czasem ktoś gdzieś powie, co by chciał skosztować, i wtedy chcę zrobić tak, żeby to mu bardzo smakowało i coś przywodziło na myśl. Próbuję też różnych przepisów. Na przykład dodaję inny składnik, zamieniam, sprawdzam, a w końcu dochodzę do swojego idealnego deseru. Bardzo dużo wspiera mnie moja rodzina, mój mąż. On jest tutaj, pracujemy razem. Wszystko w tej cukierni robiliśmy razem - cały remont zrobił mój mąż. Jest dla mnie największym wsparciem. Moja mama też jest kucharzem. Mogę się jej poradzić odnośnie tekstury lub połączenia i smaku. Przechodzę też dużo różnych szkoleń. Oprócz tego widzę, po jaki wypiek wraca każdy konkretny klient. Każdy przychodzi po jakiś swój smak, a ja obserwuję. Chcę również rozwijać się w mojej branży, dbać o różnorodność. Myślę, że moi klienci też to cenią -  czasem chcą przychodzić codziennie i próbować czegoś nowego. Oprócz tego zależy mi na smakach mojego dzieciństwa. Teraz robię wszystkie desery, które lubią Ukraińcy. Oczywiście nie jestem nastawiona tylko na Ukraińców - chciałabym nauczyć się waszych pysznych serników, makowców... Niektóre desery, na przykład orzeszki, są smakiem dzieciństwa zarówno Polaków, jak i Ukraińców. Z kolei w Ukrainie mamy kiełbasę czekoladową, która jest odpowiednikiem polskiego bloku czekoladowego. Dużą wagę przykładam też do naturalności składników i naturalnego smaku.

Ma pani bardzo bogatą ofertę zarówno dla Polaków, jak i swoich rodaków. Jaka jest myśl, która kieruje panią podczas pieczenia? Czy jest coś, co chciałaby pani wyrazić swoimi wypiekami?

— Dla mnie jest najważniejsza wysoka jakość. Chcę, aby było smacznie, ale nie kosztem jakości i naturalności. Nie dodaję wiele cukru, więc można poczuć prawdziwy smak wypieku: marcepanowy, karmelowy, rumowy...

Cukiernia "Sweet is this"/fot. facebook

Dostaje pani wiele wsparcia ze strony rodziny i klientów, ale z pewnością będzie musiała pani zmierzyć się z różnymi wyzwaniami i trudnościami podczas prowadzenia własnej działalności.

— No tak. Na razie sami prowadzimy cukiernię, początek jest bardzo trudny. Jeżeli chodzi o formalności, to nie wiem jak zrobić tutaj coś, co robiłam w Ukrainie. Trudno jest też z samym prowadzeniem biznesu: z księgowością, podatkami, organizacją. Póki co klientów jest mało, a na początku nie ma się tylu pieniędzy, by zatrudnić designera itd. Mój mąż sprzedaje desery. Pomagam mu przy kasie, bo lubię opowiadać klientom o każdym z wykonanych deserów. W pracy cukiernika najtrudniejsze jest to, że jest ona czasochłonna, wszystkie procesy długo trwają. Nie mogę na przykład upiec szybko biszkoptu, przesmarować go masą i gotowe. On musi odstać swoje, zostać udekorowany, a dopiero później trafić na witrynę. Niemalże każdy deser potrzebuje wielu godzin. A czasem zrobi się jakiś drobny błąd i trzeba zaczynać od początku... Ale mam też 7 lat doświadczenia w branży cukierniczej, więc ono mi bardzo pomaga. Cały dzień jesteśmy w kuchni, a mamy też 7-letniego synka w domu, któremu nie możemy poświęcić tyle czasu. To jest najtrudniejsze, że dziecko jest bez rodziców. Poszukujemy też pani, która mogłaby nam pomagać.

Czy te trudności nie zniechęcają pani?

— Nie. Mimo wszystko bardzo lubię swoją pracę, a trudności i tak zawsze będą.

Czy gdyby pojawiła się teraz możliwość powrotu do Ukrainy, czy wróciłaby pani do swojego kraju? Co by się wtedy stało z cukiernią?

Jeszcze o tym nie myśleliśmy, ale podejrzewam, że jakiś czas zostalibyśmy tutaj i prowadzili cukiernię. Jednak na pewno w końcu wrócę do Ukrainy, a uważam, że mój biznes powinien być tam, gdzie będę ja. Nie widzę dla siebie innej przyszłości prócz cukierniczej.

Spełniła już pani jedno swoje marzenie, założyła cukiernię. Jakie są pani  dalsze marzenia, nadzieje? Czego by pani chciała dla siebie i swojej cukierni?

— Chciałabym rozwoju i żeby ta cukiernia "Sweet is this" wciąż była. Wiem, że dobrze piekę, chciałbym być wciąż doceniana przez klientów, którzy by wracali i cieszyli się wypiekami.

Swietłana Semenchuck w swojej cukierni "Sweet is this"/fot. facebook

Wieliczka - najnowsze informacje

Rozrywka