Zamknijmy oczy. Z początku czerń, która przyćmi jaskrawość barw i rozbłyski świateł, może nas zniecierpliwić, może napełnić lękiem, może uśpić. Nie unośmy jednak powiek. Do eksplorowania i zachwycania się "eterycznym pięknem ciemności" zaprasza nas niewidomy poeta, Szymon Wasiłowicz.
Spod jego pióra wyszły takie tomiki wierszy jak "Alter ego" oraz "W objęciach paradoksu". Jest absolwentem Krakowskiej Szkoły Masażu Nr 2 w Krakowie, a jego muzyczne zdolności nagrodzone zostały na festiwalach „Moc Art” czy „Lions Club” („Sounds from the Heard”). Jako młody chłopiec nieodwracalnie stracił wzrok. Przede wszystkim jednak Szymon Wasiłowicz nie widzi żadnych przeszkód, które mogłyby powstrzymać go od kierowania się mottem "carpe diem".
Na co dzień pracuje Pan w WOMAI, jest pan przewodnikiem. Co robi Pan w przerwach od pracy?
— W wolnym czasie uprawiam wspinaczkę skałkową lub górską. Zajmuję się też muzyką jazzową - we wrześniu na przykład będę grał na festiwalu Mozart w Katowicach. Ten rok mija mi bardzo dziwnie, intensywnie. Pojawia się wiele nowości, powiedziałbym, że eksploruję inną głębię. Podejmuję te wyzwania z duszą na ramieniu, ale koniec końców zawsze się okazuje, że ten strach był bezzasadny.
Wzrok stracił pan w młodości. Czy te pasje narodziły się wcześniej, czy splotły się one z momentem utraty wzroku?
— W wieku lat 8 po raz pierwszy byłem w górach Stołowych, wtedy zachwyciłem się widokami. Tak złapałem tego bakcyla. Kiedyś znajomy spytał się mnie, co widzi niewidomy, kiedy jest w górach? Odpowiedziałem mu wtedy: "Stary, ja cały krajobraz pamiętam, on jest niesamowity." Paradoksalnie utrata wzroku pomogła mi się realizować zarówno jako artysta, wspinacz i jako muzyk. Dlaczego? Miałem 13 lat, kiedy straciłem wzrok i zaraz po tym przenieśliśmy się z Olsztyna do Krakowa, a Kraków dał ogromne możliwości.
Jako artysta i osoba niewidoma z pewnością jest Pan bardziej czuły na otaczający świat. Gdyby miał Pan prześledzić drogę rozwijania się swojej wrażliwości...
— Po utracie wzroku słuch, smak, węch ulega wyostrzeniu. Pojawiła się u mnie wówczas echolokacja. Jako muzyk mogę uchwycić efekty dźwiękowe, których się dotychczas nie słyszałem — jest to związane z kompensacją. Jeśli chodzi o poezję, to wbrew pozorom można bardziej obserwować ludzi, to znaczy nie patrzymy oczami, ale sercem. Tak naprawdę właśnie wtedy widać postawy, które są na co dzień niedostrzegalne dla ludzi. Będąc niepełnosprawnym fizycznie, mam bardziej sprawną wrażliwość, chociażby na prawidła rządzące życiem człowieka. Fajne doświadczenie.
W takim razie jak się Panu jawi świat oglądany oczyma serca?
— Jako dobrzy ludzie wspierający siebie w trudnych chwilach. Po utracie wzroku dostałem wiele pomocy od rozmaitych ludzi. Myślałem wtedy, że skoro mi podarowano tyle dobra, to mogę je innym przekazać. Dlatego też zająłem się profesjonalnie masażem i teraz te osoby mają do mnie zniżkę (śmiech). Tak naprawdę utrata wzroku nie jest moim głównym problemem; mam też wodogłowie, a to już bardziej skomplikowana sprawa. Zawsze się śmieję, że przeszedłem dwa razy więcej operacji niż mam lat. W każdym bądź razie żyję, mam się świetnie, a w szpitalu były ładne pielęgniarki (śmiech).
Ma Pan niestrudzone poczucie humoru. Skąd Pan czerpie tyle radości?
— Po pierwsze kocham to, co robię. Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, dlatego że mimo tylu przeciwności mam pracę, którą uwielbiam. W WOMAI rozmawiam z ludźmi, opowiadam im o swoim życiu. To jest fantastyczne, bo uwrażliwiamy jednocześnie społeczeństwo. Jako masażysta poznaję nowych ludzi, wchodzę z nimi w kooperacje. To właśnie interakcje z innymi są super motorem do dalszego działania.
Mimo wszystko utrata wzroku w młodzieńczym wieku mogła z Pana uczynić osobę zniechęconą, zgorzkniałą i pełną frustracji...
— Na to jest bardzo proste rozwiązanie, choć z reguły nie lubię łatwych rozwiązań. Istota niepełnosprawności tkwi w tym, aby ją przekuć w sukces. Okej, nie widzę, może nie zostanę okulistą, może nie wezmą mnie do wojska - a szkoda, chciałbym. Robiąc małą dygresję, kiedyś dostałem wezwanie od Wojskowej Komendy Uzupełniającej. Toteż stawiam się w terminie i staję przed komisją. Po chwili ciszy jeden z wojskowych mówi do mnie: "proszę pana, to kim pan chce być w tym wojsku?". Odpowiadam mu: "Wie pan, może jakimś desantowcem. Samolotem też mógłbym pofruwać, chociaż chmury mogłyby mi trochę widoczność zasłaniać". (śmiech). Wracając do tematu, niepełnosprawność trzeba wycisnąć jak cytrynę. Nie będę snajperem, nie będę biegał po lasach. Natomiast wciąż mam ogromne możliwości, za miesiąc na przykład idę na Śnieżkę w Karkonoszach. Alternatyw mam mnóstwo, tylko z nich korzystać!
Spośród licznych możliwości wybrał Pan przede wszystkim poezję. Naturą tej sztuki jest, że wypływa i rodzi się z uczuć, ale wielu poetów czerpie też inspiracje lub motywy ze świata widzialnego. Jak się to przedstawia u Pana?
— Mam to szczęście, że widziałem przez 13 lat. Uważam, że lepiej jest stracić wzrok niż urodzić się osobą niewidomą. Wiem, jak wyglądają kolory, sny mam, że tak powiem, Full HD. Pamiętam, jak wyglądają kobiety - bezcenne, prawda? (śmiech) Przede wszystkim jednak pamiętam i znam perspektywę, trójwymiarowość. Jeżeli ktoś opisze mi to, co w danej chwili widzi, mogę to sobie wyobrazić. To niesamowite, jak mózg odbiera wszystko, co usłyszę - w tym również słowa. Oczywiście każdy opis zawiera pewną dozę subiektywizmu, ale wciąż na jego podstawie mogę zrekonstruować rzeczywistość i przeżywać rozmaite doświadczenia.
W jednym ze swoich wierszy pisze pan o "ciemności eterycznym pięknie". To piękno wynika z faktu, że w mroku uczymy się odkrywać barwność i finezję naszej wyobraźni, czy jeszcze z czegoś innego?
— W ciemności kształtujemy wrażliwość na człowieka. Na postawy drugiego człowieka oraz na różne rzeczy, które nas dotykają, chociażby na temat śmierci. W mroku pozbywamy się uprzedzeń dotyczących czyjejś powierzchowności i urody. Przestajemy oceniać innych ze względu na wygląd; jak to mawiają chirurdzy "liczy się wnętrze". Istotne jest to, jaka jest druga osoba. To niesamowite i ważne doświadczenie, zwłaszcza że my, mężczyźni, jesteśmy wzrokowcami. Zawsze się śmieje, że jeśli nie widzę, mogę dotknąć (śmiech). Ciemność jest tak naprawdę przepustką do lepszego świata. Jest jakby kluczem do wrót wrażliwości drugiego człowieka. Te wrota były zamknięte, kiedy mogłem widzieć.
Spoglądanie sercem, spoglądanie w ciemność, pozwala dotrzeć do serca drugiej istoty, tak?
— Dokładnie tak. Pozwala też dotrzeć do doświadczeń drugiej osoby oglądanych z jej perspektywy. Brak wzroku nie zaburza mi percepcji na człowieka, wręcz przeciwnie. Wyczula mnie na to, co mówi i jak mówi. Uwrażliwia również na milczenie: pauzy są bardzo wymowne, podkreślają wiele rzeczy. To bardzo otwiera na ludzi.
We współczesnym świecie słowo zostaje powoli wypierane przez obraz. Nie mogąc widzieć, otacza się słowo większym szacunkiem, prawda? Staje się ono, obok serca, okiem na świat.
— To prawda, ale powiem pani jedną rzecz à propos wagi słów. Kiedyś wysłałem mój wiersz do opiekuna merytorycznego. Jako komentarz powiedział wtedy tylko: "egzaltacja" i z 6 wersów zostawił zaledwie dwie. Był taki etap w moim życiu, kiedy bardzo emocjonalnie podchodziłem do wielu spraw. Teraz wiem, że wcale nie trzeba patetycznych okrzyków, by wyrazić uczucia. Wielokropki, cisza, niedomówienia - to niesamowite, jak drobne zabiegi stylistyczne wpływają na wydźwięk słów.
Mówi pan z bardzo szerokim uśmiechem na twarzy, ale z pewnością mierzył się Pan z wieloma trudnościami.
— Po utracie wzroku urodziłem się na nowo. Wszystkiego musiałem nauczyć się od początku: jak jeść, jak chodzić, jak szyć. Zawsze się śmiałem, że gdybym krew, którą straciłem podczas szycia, oddał do stacji krwiodawstwa, to niejedną czekoladę bym dostał. Na dokładkę byli ludzie, którzy bardzo wymagali. To nie jest tak, że oni mówili "ojej, aleś ty biedny, odpuścimy ci'. Pierwsza opinia o mnie w szkole masażu nie była pochlebna. Dużo osób uważało, że nie nadaję się na masażystę. Mam jednak tę cechę, że na mnie jakakolwiek opinia działa budująco. Pomyślałem wtedy: "Ja nie dam rady? No to zobaczymy!" i faktycznie zdałem bardzo dobrze egzamin, choć potem musiałem odpocząć pół roku.
Musiał więc pan walczyć z mocno zakorzenionym w mentalności społeczeństwa stereotypem osoby niepełnosprawnej, która "się nie nadaje".
— Rzeczywiście bardzo często się tym stereotypem u ludzi spotykam, ale ja te osoby rozgrzeszam. To tylko ode mnie zależy, czy udowodnię im, że jest zupełne inaczej. Zależy mi, żeby powiedzieć wtedy drugiemu człowiekowi: "Słuchaj, daj mi szansę, jak się nie sprawdzę, to możesz mnie wyrzucić z tej pracy, ale daj mi wędkę, a nie rybkę". Chcę, aby oceniano mnie za to, co robię i za efekty mojej pracy.
Wrócę jeszcze do wyobraźni. Czy nie widząc świata, widzi pan więcej w sobie?
— Bycie niewidomym bardziej ożywia wyobraźnię, dlatego że jak dotykam czegokolwiek w ciemności, którą mam teraz na co dzień, widzę więcej. Trzeba się jednak skupić, stąd osoby niewidome czy ociemniałe potrzebują zawsze więcej czasu. Uczymy się więc cierpliwości i uważności na szczegóły. To tym bardziej ważne, bowiem w dzisiejszym świecie ludzie mają mnóstwo bodźców. Brak wzroku pozwala mi unikać przebodźcowania, mimo iż słyszę dużo dużo więcej.
Spytam teraz od strony technicznej. Jak wygląda proces pisania wierszy, jako osoba niewidoma?
— Cała tajemnica to laptop mówiący. Czasem, kiedy nagle zalega mi pustka w głowie, nagrywam urywek wiersza i zostawiam go na później. Po intonacji głosu poznaję później, że nie dokończyłem liryku . Zazwyczaj jednak piszę materiał, tak, jakbym był osobą widzącą. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie przestawiłem się całkowicie na świat osób niewidomych. Wciąż odbieram świat wizualizacjami, które mam w głowie.
Na zakończenie, czy jest coś, co chciałby Pan, aby zostało z czytelnikami Pana poezji?
— Jan Sebastian Bach powiedział kiedyś "Chciałbym, aby po wysłuchaniu mojej muzyki ludzie stali się ludźmi lepszymi". Myślę, że to jest właśnie przesłanie do drugiego człowieka z mojej strony jako poety. Czasami usiądźcie, pomilczcie, bądźcie sami ze sobą i spójrzcie z odleglejszej perspektywy na swoje życie, wyciągając z tego wnioski. Przede wszystkim bądźcie szczęśliwymi ludźmi. Na to już nie mam recepty, bo szczęście to pojęcie względne.
Czym jest WOMAI?
Szymon Wasiłowicz współpracuje z krakowskim Centrum Nauki i Zmysłów WOMAI, które zespala światło i ciemność, by ukazać i zafrapować społeczeństwo fascynującym światem osób niewidomych. Nazwa pochodzi od pierwszych liter hasła World Of My All Inspirations. Wchodząc do tego niekonwencjonalnego muzeum, w hallu widzimy tysiące czerwonych serduszek zalewających ściany. W WOMAI bowiem, dzięki obcowaniu z osobami niewidomymi oraz możliwością "wejścia w ich skórę" rozwijamy empatię i uważność na potrzeby drugiego człowieka, uczymy się czerpać z bogactwa różnorodności. Wystarczy przyjść na wystawy WOMAI przy ulicy Pawiej 34 w Krakowie.