piątek, 7 lutego 2025 16:10, aktualizacja 3 godziny temu

„Zapłakane oczy nikomu nie pomogą.” Krakowska malarka zdradza sekret swojego życiowego optymizmu

Autor Marzena Gitler
„Zapłakane oczy nikomu nie pomogą.” Krakowska malarka zdradza sekret swojego życiowego optymizmu

Kocham życie, mimo wszystkich kłopotów i czasem ludzkiej podłości. Może właśnie dlatego tak maluję - na przekór smutkom i brzydocie (złu) tego świata, które przecież i zauważam, i bywa, że mnie dotyka mówi Łucja Kłańska-Kanarek. Z krakowską malarką rozmawiamy o źródłach jej życiowego optymizmu.

Łucja Kłańska-Kanarek to nie tylko ceniona krakowska malarka, ale osoba wręcz emanująca pozytywną energią. Na każdym zdjęciu widać jej promienny uśmiech. Jej malarski Kraków, tak bardzo charakterystyczny, zamieszkują od lat anioły, a także legendarne lub historyczne postacie związane z jej ukochanym miastem. Obrazy malarki znajdują się w kolekcjach prywatnych i galeriach w Polsce i daleko poza jej granicami. – Zabrzmi banalnie, ale uśmiecham się, bo lubię życie i lubię ludzi. Cieszę się, spotykając na ulicy znajomego, więc się uśmiecham. Witam gości z uśmiechem, bo jestem szczęśliwa, że przyjechali. Z uśmiechem wchodzę do sklepu, do urzędu. Na uśmiech ludzie odpowiadają zazwyczaj uśmiechem – i już świat jest ociupinę lepszy – mówi artystka, którą odwiedziliśmy w jej domu, w Krakowie Bieżanowie, gdzie prowadzi galerię Dziewięć Aniołów nazywaną przez gości "podkrakowskim salonem artystycznym". – Zawsze cieszyło mnie towarzystwo, bycie z ludźmi. Kochałam i kocham przyjmować, bywać – mówi malarka, która znalazła swój własny sposób, jak być szczęśliwą i budować wokół siebie powiększające się grono przyjaciół. – Dobrze jest mieć przy sobie ludzi, bo to po prostu pomaga żyć – dodaje. Z Łucją Kłańską-Kanarek rozmawiamy o jej sekretach świetnego wyglądu, wyjątkowym optymizmie i wyjątkowym stylu artystycznym, który działa wręcz terapeutycznie.

Łucja Kłańska-Kanarek w swojej galerii / fot. Mateusz Łysik

Mówi się, że ma się tyle lat, na ile się wygląda. Ty z roku na rok wyglądasz coraz lepiej. Fryzura, okulary, kolorowe buty, kolorowa biżuteria. Czy tak było zawsze? Kiedy zaczęłaś tak kolorowo ubierać?

– O, dziękuję za komplement! Od dziecka byłam wrażliwa na kolory. To, że są tak mocno akcentowane w moim wyglądzie to nie wykreowany image, bo kocham kolor i on daje mi frajdę, podkręca nastrój. Pamiętam, gdy mama miała mi sprawić jakiś nowy fatałaszek, prosiłam, by był koniecznie czerwony. I ten czerwony tak za mną idzie.  Buty, szale, torebki, biżuteria. No i oranż, mocny róż, słoneczna żółć. Oprawki okularów muszą być czerwone, wszak mają odbijać wszelkie ewentualne złe energie, no i czerwień to kolor mocy. A ja uważam, że tę moc, czyli siłę ducha, optymizm, odwagę, nastrój, powinniśmy w sobie sami wzmacniać. Chociażby kolorami.

Dzisiaj bardzo wiele osób stara się odmłodzić, na przykład zmieniając fryzury, malując włosy. Ty masz naturalny kolor. Czy nie kusiło cię nigdy, żeby to zmienić?

– Bywałam brunetką, blondynką, miałam rude pasemka. Na koniec poszłam po rozum do głowy i po wygodę i ładnych parę lat temu postanowiłam nic już nie kombinować. Tu akurat „nie idę w kolor” i trwam w siwiźnie. Wiele pań kiepsko wygląda w źle dobranym, intensywnym kolorze włosów. Dodające lat czarne ”skrzydło kruka” powinno być zakazane dla damy w moim wieku (mam 66 lat), bo jej najzwyczajniej szkodzi! Podkreśla zmarszczki, wygląda sztucznie. Głęboki brąz, ogniste rudości, kasztany robione marną farbą, fiolety – jestem na nie. To moje prywatne zdanie, ale patrzę na ludzi nie tylko jako kobieta, ale i jako malarka. Czasem słyszę: tak ładnie pani wygląda, tylko te siwe włosy, coś z tym trzeba zrobić. Po pierwsze, wiem, że mi w nich dobrze, po drugie to nadal w Polsce oryginalne, a po trzecie jestem przekorna, więc na pewno „nic z tym nie zrobię”.

Z tą moją pierwszą siwizną pojechałam przed laty do Francji i zobaczyłam cudownie siwe, zadbane damy, świetnie ubrane Francuzki odkryły szyk siwizny już dawno.

Na zdjęciach, które wrzucasz na Facebook zawsze widać twój promienny uśmiech. Widzą go też  goście, którzy przychodzą na twoje wernisaże. Ciągle jesteś uśmiechnięta, ale przecież nie zawsze życie było tak kolorowe, nie zawsze było radosne. Jak Ci się udaje zachować tak promienną twarz?

– Zabrzmi banalnie, ale uśmiecham się, bo lubię życie i lubię ludzi. Cieszę się spotykając na ulicy znajomego, więc się uśmiecham. Witam gości z uśmiechem, bo jestem szczęśliwa, że przyjechali. Z uśmiechem wchodzę do sklepu, do urzędu. Na uśmiech ludzie odpowiadają zazwyczaj  uśmiechem – i już świat jest ociupinę lepszy. Ostatnio, szukając jakiegoś zdjęcia przekopywałam domowe archiwa, stare albumy i spostrzegłam, że na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa jestem uśmiechnięta. I ten miły stan mi pozostał. Mimo, że niejeden raz  brałam od życia lanie, czasem tęgie. Myślę, że trzeba umieć patrzeć na świat może nie tyle przez różowe okulary, ile przez okulary zdrowego optymizmu. I mieć szklankę do połowy pełną. Bywało źle, bywało też strasznie. Ale przecież zawsze gdzieś tliła się nadzieja, że będzie lepiej, że jak w wierszu Szymborskiej „ czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem, jesteś, a więc musisz minąć, mijasz – a więc to jest piękne”. W takich momentach uśmiech bardzo pomaga! No i w końcu to moje baty i dlaczego ktoś, poza najbliższymi, ma uczestniczyć w moim bólu. Każdy ma swoje kłopoty, ciężary. Moje zapłakane oczy nikomu nie pomogą. Ale nie jest tak, że gram uśmiechem. Rzeczywiście uśmiecham się, bo cieszy mnie życie, a ono bardzo często płaci mi uśmiechem losu. Częściej, niż łojąc skórę.

Autoportret z Przyjaciółką Brzozą i przebiliśćmi 😉 Bo przebiśniegami naprawdę trudno (mimo najlepszych chęci)te urocze maleństwa nazwać... Dobrej nocy Mili i dobrego piątku!

Opublikowany przez Łucję Kłańską-Kanarek - malarką Czwartek, 6 lutego 2025

Na każdym kroku tryskasz taką energią. Czy kiedy fotografujesz odwiedzające cię wiewiórki, albo jakieś ptaszki, czy kwiatki, które tutaj rozkwitają. I twoje obrazy również są pod tym względem niezwykłe. Z jednej strony widać wprawną rękę artysty, ale z drugiej strony one wyglądają jak ilustracje z książki z bajkami dla dzieci. Anioły unoszące się nad Krakowem, madonny wśród kwiatów, zwierzęta, pieski, kotki. Czy zawsze malowałaś w takim stylu?

– Oj nie! Na studiach malowaliśmy głównie martwe natury w tzw. szlachetnych brązach, ugrach i szarościach. I po skończeniu studiów miałam tych barw  po kokardkę. Wiedziałam, że nigdy życiu do nich nie wrócę. W  pracowni kładziono akcent na oszczędność formy, uproszczenia, syntezę. Po jej opuszczeniu, z bardzo dobrym zresztą wynikiem, będąc już na malarskim „swoim” zaczęłam przygodę z kolorem. I okazało się, że ludzie pokochali tę ekspresję barw, że jest im dobrze z obrazami kipiącymi radością, z aniołami, kwietnymi łąkami, które nijak nie przeszłyby profesorskiej korekty… Z uśmiechniętymi, radosnymi madonnami w wieńcach na głowie, z naręczami kwiecia.

Kocham życie mimo wszystkich kłopotów i czasem ludzkiej podłości. Może właśnie dlatego, tak maluję -  na przekór smutkom i  brzydocie (złu) tego świata, które przecież i zauważam i bywa, że mnie dotyka.

Galeria Dziewięć Aniołów w Krakowie Bieżanowie / fot. Mateusz Łysik 

Patrząc na twoje obrazy, na ten kolorowy świat, nosząc kolorowe rzeczy my też w jakiś sposób siebie zaprogramowujemy?

– Właśnie tak jest. Kolorem możemy sobie bardzo pomóc ale i zaszkodzić. Chromoterapia znana jest nie od dziś i naprawdę działa. Często intuicyjnie dobieramy kolory ubioru lub wnętrz naszych domów. Kolor może dodać lub odjąć energii. Uspokoić lub pobudzić, poprawić nastrój lub go zgasić. Warto o tym wiedzieć, poczytać. Mam kilku znajomych lekarzy psychiatrów, a także psychologów i oni często mówią, że moje obrazy działają mocno terapeutycznie.

Jesteś nakręcona na aktywność, jesteś wręcz tytanem pracy. Mimo tego, że mogłabyś sobie, może gdzieś na emeryturze, siedzieć sobie w ogródku i czytać książki, to ty ciągle jesteś w biegu. Wystawa za wystawą, obrazów mnóstwo, bo jest zapotrzebowanie.  Ile czasu spędzasz w pracowni? Jak w ogóle też odpoczywasz?

– Nie wiem, co to emerytura. Tzn. obiektywnie tak, ale mnie to nie dotyczy, poza tym, że jakieś pieniądze wpływają co miesiąc na konto. Uwielbiam spotkania z przyjaciółmi, to działa na mnie ożywczo. A książki? Od kilku lat to audiobooki, które dosłownie pochłaniam, najlepsi towarzysze podczas malowania. Czas spędzony w pracowni? Czasem dwie godziny, czasem dwanaście. Ale bliżej chyba w stronę tych dwunastu. Cudownie wypoczywam robiąc jednodniowe wypady typu „gdzie oczy poniosą”. Wsiadamy z mężem w samochód i jedziemy, bez szczególnego planu. Czasem przy śniadaniu szybka decyzja jaki kierunek nas wzywa i ruszamy, czasem omawiamy wycieczkę już w drodze. Ostatnio zauroczyły nas Tarnów, Biecz, Szydłowiec i Krosno. Nasze podróże są spontaniczne. Mówimy: skręćmy tu,  tu nas jeszcze nie widzieli. I jedziemy w jakąś wiejską czy leśną drogę, a tam czeka na nas świat piękny, czasem tajemniczy, jakiś nieoczekiwany pejzaż. Nasza Małopolska jest tak urokliwa, różnorodna, że gdzie się nie pojedzie można przeżyć zachwyt. Architekturą, przyrodą, historią. Tylko trzeba mieć oczy otwarte i uszy nastawione na świat, nic więcej nie trzeba. Niepotrzebne mi Dubaje…

Galeria Dziewięć Aniołów w Krakowie Bieżanowie / fot. Mateusz Łysik 

Zawsze otacza cię grono przyjaciół. Wspomniałaś o swoim fanklubie. Jaką rolę w twoim życiu odgrywają relacje? Jak się ustrzec przed izolacją, przed samotnością, która często zagraża ludziom, nie tylko w pewnym wieku, ale też młodym.

– Zawsze cieszyło mnie towarzystwo, bycie z ludźmi. Kochałam i kocham przyjmować, bywać.

Gdyby jeszcze doba miała więcej godzin. A ja sił… Relacje były i są dla mnie ważne. Dlatego chyba i ten mój fanpejdż na Facebooku jest taki żywy. Niestety, nie mam recepty jak uniknąć izolacji. Na pewno trzeba z siebie coś dać, by otrzymać od drugiego człowieka. Ale też zależy to od naszej psychiki, temperamentu, potrzeb. Dobrze jest mieć przy sobie ludzi, bo to po prostu pomaga żyć. Zatem to też szczypta zdrowego egoizmu. Człowiek to przecież stworzenie stadne!

Czy uważasz, że są osoby, które po prostu trzeba od siebie oddzielić, bo one nas niszczą?

– Tak. Nie czarujmy się, że cały świat nas kocha i każdy jest wart naszej miłości. Jeśli poczujemy, albo zobaczymy, że ktoś jest źle czy wrogo nastawiony, że nam szkodzi mentalnie, emocjonalnie czy namacalnie to zamykajmy taką relację. Z własnego doświadczenia dodam, że dawanie drugiej szansy jest mocno przereklamowane. Jakim cudem szkodnik nagle miałby zapałać wobec nas przyjaźnią? Myślę, że zdrowo jest zakończyć znajomość, która może zdołować lub wręcz zaszkodzić. Do dziś ponoszę konsekwencję dania drugiej szansy paru osobom. To jak z wrzodem. Będzie bolało, ale dla zdrowia trzeba go przeciąć. To moja subiektywna rada, za to poparta własnymi bolesnymi przykładami.

Łucja Kłańska-Kanarek: Absolwentka Liceum Sztuk Plastycznych oraz Instytutu Sztuki UP w Krakowie. Stosuje różne techniki malarskie, a do jej ulubionych należą olej, gwasz i akwarela. Laureatka m.in. Nagrody Krakowianka Roku przyznawanej przez I. Krakowski Klub Soroptimist International Polska, a przez Prezydenta Miasta Krakowa Jacka Majchrowskiego uhonorowana Medalem Honoris Gratia. W swym domu w Krakowie Bieżanowie prowadzi galerię Dziewięć Aniołów nazywaną przez Gości "podkrakowskim salonem artystycznym". Obrazy obejrzeć można na stronie internetowej ww.klanska.pl oraz na Facebooku malarkalucja.

fot. Mateusz Łysik




Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka