Kraków ma opinie miasta konserwatywnego, ale kontrowersji tu nie brakuje. Także tych, związanych z pomnikami. Jeden postawiono na dachu, postać na drugim wygląda, jakby miała zaraz popełnić samobójstwo, skacząc z kolumny, a kolejny miał być w zasadzie… fontanną. Poznaj tajemnice krakowskich pomników.
6. Posąg Św. Barbary
Są w Krakowie tacy, którzy tego posągu nigdy nie widzieli. Nie dlatego, że jest gdzieś na uboczu. Przeciwnie – stoi przy Alei Mickiewicza, jednej z najbardziej ruchliwych krakowskich arterii, ledwie 10 minut piechotą od Rynku. Dlaczego zatem aż tak bardzo nie rzuca się w oczy? Bo stoi… na dachu. A że to dach A-0 – głównego budynku Akademii Górniczo-Hutniczej, to, żeby go zobaczyć, trzeba naprawdę solidnie zadrzeć głowę. Jest najwyżej położonym pomnikiem w centrum Krakowa.
Wielu krakowian zapewne jeszcze pamięta ten dzień, gdy sześciometrowy posąg Św. Barbary, przypięty do ramienia potężnego dźwigu, wędrował na dach gmachu głównego AGH. Był 30 maja 1999 roku, a krakowska Akademia obchodziła swoje 80-lecie. Nie wszyscy jednak wiedzą, że była to już druga podróż patronki górników i hutników, ale też ludzi narażonych na nagłą i niespodziewaną śmierć, na gmach A-0. Tyle, że o tych, którzy pamiętają tę pierwszą, może być już bardzo trudno. Pierwszą figurę świętej Barbary umieszczono bowiem na gmachu AGH, nazywaną jeszcze Akademią Górniczą, 24 sierpnia 1939 roku. Ledwie tydzień przed rozpoczęciem wojny. A wybuch wojny miał dla losów św. Barbary ogromne znaczenie. Tak jak dla wielu krakowskich pomników.
Jaka była pierwsza św. Barbara? „Rzeźba, dzieło artysty rzeźbiarza St. Zbigniewicza z Krakowa, 6 m. wysoka, wykonana w ręcznie kutej i spawanej blasze miedzianej, częściowo złoconej, przedstawia św. Barbarę siedzącą w sutym płaszczu z złotą koroną i krzyżem na głowie i wizerunkiem baszty w ręku, w której według tradycji była więziona. Figura szlachetna i śmiało ujęta, pełna monumentalnej prostoty o harmonijnie spływających ku podstawie liniach, łączy się doskonale z klasyczną sylwetką gmachu i świadczy chlubnie o talencie artysty, który szczęśliwie pokonał rzadkie u nas zadanie związania rzeźby z architekturą. Przez uzupełnienie statuą św. Barbary gmachu Akademii Górniczej zyskuje Kraków nową niezwykłą ozdobę” – pisał 25 sierpnia 1939 r. „Ilustrowany Kuryer Codzienny”. 6 dni później wybuchła II wojna światowa, a po utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa gmach główny Akademii zajął okupacyjny rząd niemiecki. Stojące przed budynkiem posągi hutników i górników Niemcy zostawili, ale rzeźba św. Barbary została zrzucona z dachu, rozbita i przetopiona na potrzeby przemysłu wojennego III Rzeszy. Jej miejsce zajęła hitlerowska „wrona”. – Przez blisko 80 lat główny budynek AGH egzystował bez tego majestatycznego posągu – wspomina prof. Ryszard Tadeusiewicz, trzykrotny rektor Akademii Górniczo-Hutniczej. I to on właśnie stał za decyzją o odbudowie pomnika i ponownym jego umieszczeniu na dachu AGH. Wykonał go rzeźbiarz Jan Siek według pierwowzoru, ale w całości z miedzi, a 30 maja 1999 r. święta Barbara powędrowała na dach A-0. – Jako inżynier zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa tego przedsięwzięcia. W środku ruchliwej ulicy, bez wstrzymywania ruchu, musieliśmy wywindować na blisko 38-metrową wysokość, 3,5 tonowy pomnik, który ma rozmiar 7 metrów – mówił wtedy prof. Tadeusiewicz. I ujawnił pewną tajemnicę. – Święta Barbara, błyszcząca teraz czerwienią miedzi, będzie się pokrywała szlachetną zieloną patyną. Ale jej korona i łańcuch będą błyszczały coraz piękniej. Dlaczego? Są pozłacane – mówił rektor. Czy tak jest w rzeczywistości? Wystarczy pójść na al. Mickiewicza 30 i popatrzeć w górę.
5. Pomnik Piotra Skargi
Większej pomnikowej afery niż ta, z monumentem jezuickiego teologa i kaznodziei, w Krakowie nie było. Odsłonięty 12 maja 2001 w obecności ówczesnego prezydenta miasta Andrzeja Gołasia i kardynała Franciszka Macharskiego pomnik od początku wywoływał ostre kontrowersje. A dotyczyły one zarówno lokalizacji, jak i wyglądu monumentu. Faktem jest, że fundatorem nie było miasto, ale Arcybractwo Miłosierdzia, najstarsza nieprzerwanie do dziś istniejąca organizacja charytatywna w Polsce, założona w 1584 przez… Piotra Skargę. To ono zleciło Czesławowi Dźwigajowi, artyście kojarzonemu głównie z pomnikami Jana Pawła II (ponoć jest autorem ponad 70), wykonanie rzeźby. Projekt został opracowany bez przeprowadzenia konkursu i bez konsultacji ze specjalistami. Pomnik ustawiono na placu Marii Magdaleny, naprzeciwko kościoła św. Piotra i Pawła, tyle że projekt zagospodarowania placu nie przewidywał wznoszenia tu żadnych dominujących elementów. To nie wszystko. Prof. Tadeusz Chrzanowski, wybitny historyk sztuki, literat i tłumacz poezji zorientował się, że jest komitecie honorowym budowy pomnika z napisu na cokole, a plotka mówi, że – ze względu na to, że zamontowano go w nocy - część radnych o tym, że już stoi dowiedziała się z zaproszenia na jego odsłonięcie. Osobny rozdział to walory artystyczne pomnika. Niby o gustach się nie dyskutuje, ale tu oceny są dość zgodne. – Patetyczny realizm, o genezie bliskiej pomnikom wodzów rewolucji z poprzedniej epoki – pisze historyk sztuki, prof. Jacek Purchla, a prof. Jacek Woźniakowski dodaje, że ksiądz Piotr Skarga wygląda, jakby miał zaraz popełnić samobójstwo, skacząc z kolumny. Nie ma się więc co dziwić, że w 2001 r. rzeźba ta zwyciężyła w plebiscycie Archi-Szopa. To antynagroda dla najgorszego nowego obiektu architektonicznego Krakowa, przyznawana przez specjalne jury oraz samych krakowian. „Niszczy przestrzeń architektoniczną i zasłania widok na ważne i piękne budynki” – napisało w uzasadnieniu jury. Być może jednak wkrótce – może nawet w tym roku – ksiądz Skarga rzeczywiście „zeskoczy z kolumny”. A dokładnie – zostanie przeniesiony. Magistrat chce wykorzystać zaplanowany na ten rok remont placu św. Marii Magdaleny i przesunąć pomnik jezuity na teren Collegium Broscianum UJ. Podróż nie będzie długa – jakieś 60 metrów. Ale sprawa nie jest pewna. Właśnie zawiązał się Komitet Obrony Pomnika Księdza Piotra Skargi. Protestuje też Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej imienia... Księdza Piotra Skargi, które apeluje do władz miasta i prezydenta o odstąpienie od decyzji, która miałaby generować konflikty i podziały wśród mieszkańców Krakowa i całej Polski. – Powrócenie do wizji pozbawienia Placu Świętej Marii Magdaleny symbolicznej obecności silnie związanego z Krakowem Księdza Piotra Skargi odczytujemy jako wpisywanie się decyzji władz Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa w trend antykatolicki, antychrześcijański i antynarodowy – piszą członkowie stowarzyszenia. Najwyraźniej do końca afery wokół pomnika ciągle jeszcze daleko.
4. Pomnik Grunwaldzki
Był brzydki listopadowy dzień 1939 roku, gdy pośrodku Placu Jana Matejki zaczął rosnąć wysoki, drewniany płot. Krakowianie przeczuwali, co się święci. Trudno było spodziewać się, że Niemcy, którzy dwa miesiące wcześniej zajęli dawną stolicę Polski, zniosą widok pomnika, na którym poniżej króla Władysława Jagiełły, u stóp wielkiego księcia litewskiego Witolda, leży śmiertelnie ranny wielki mistrz Zakonu - Ulrich von Jungingen, a tuż obok krzyżacki rycerz prowadzony jest na postronku. I wiadomo było, że na ogrodzeniu się nie skończy. Rzeczywiście – jeszcze w listopadzie Niemcy rozpoczęli jego rozbiórkę. Wszystkie postacie zostały zdemontowane, zrzucone z cokołu i porozbijane. Przez jakiś czas walały się jeszcze za ogrodzeniem, pilnowane rzez niemieckich żołnierzy, po czym zostały wywiezione w głąb Rzeszy i do hut śląskich i przetopione. I pewnie nie pozostałby żaden fragment oryginalnego pomnika, gdyby nie zapomniany już dziś Feliks Dziuba, wówczas 40-letni inżynier, kierownik wytwórni Precyzyjnych Wyrobów Szklarskich "Spectrum". Firma miała siedzibę na Grzegórzkach i zajmowała się produkcją szkieł zegarkowych i szyb do aut. To on, razem z trzema innymi śmiałkami podjął próbę ratowania resztek pomnika wzniesionego w 500. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. W lutym 1940 roku Dziuba, razem z Józefem Miką, Adamem Klockiem i Tomaszem Perskim, pojechali na Plac Matejki. Podobno dość łatwo udało im się przekupić wartownika, żeby przez dłuższą chwilę nie interesował się tym, po co plączą się po placu czterej mężczyźni. Obok nich, na platformie do przewozu mebli stała solidna szafa. I to do niej schowali trzy tarcze metalowe, fragment miecza Jagiełły, a także głowę księcia Witolda i jego buławę. Konspiratorzy ciągnęli platformę z szafą aż na ulicę Rzeźniczą, gdzie ukryli fragmenty pomnika w kanale zakładu firmy Spectrum. Tam przetrwały wojnę. Jako jedyne. W marcu cokół pomnika Niemcy wysadzili dynamitem, a kamienie zostały użyte potem do obudowania nabrzeży wiślanych. W kwietniu 1940 po wzniesionym 30 lat wcześniej z fundacji Ignacego Jana Paderewskiego pomniku nie było już śladu. Ale Pomnik Grunwaldzki miał dla krakowian znaczenie ogromne. Nic dziwnego. Przecież to właśnie spod Wawelu w maju 1410 r. wyruszyły pod Grunwald wojska Małopolski. Dlatego już pod koniec stycznia 1945 r., kilka dni po tym jak do Krakowa wkroczyły wojska Radzieckie, podjęto spontaniczną próbę odbudowy pomnika. Wtedy się nie udało. Nie powiodła się także druga próba – aby odbudować pomnik w 550. rocznicę bitwy. Jednak władze PRL zdecydowały się uczcić ją w inny sposób – budując zamiast Pomnika Grunwaldzkiego… Most Grunwaldzki. Na zrekonstruowany pomnik z królem Jagiełłą na koniu, który przybył na cokół podwieszony do śmigłowca Mi-6, trzeba było czekać do 1976 roku. I choć król siedzi na koniu nieco inaczej, niż na oryginalnym pomniku (nogi ma wyprostowane, tak, jakby stawał w strzemionach), to jest i książę Witold i konający wielki mistrz, polski rycerz z giermkiem tak samo zbierają krzyżackie chorągwie, a rycerz litewski prowadzi spętanego jeńca krzyżackiego. Jest też chłop zrywający kajdany. W nowy cokół wkomponowano nawet kamień z oryginalnego postumentu (w rogu południowej i wschodniej ściany). 16 października 1976 r. nastąpiło jego odsłonięcie. Pomnik zrekonstruowano według projektu Mariana Koniecznego. Tak, tak, tego samego rzeźbiarza, który stworzył pomnik Włodzimierza Lenina w Nowej Hucie, największy swego czasu pomnik wodza rewolucji w Polsce. Jego w naszym zestawieniu nie zobaczymy – zdemontowano go w 1989 roku. Za to uratowana głowa księcia Witolda i jego buława z pierwotnego pomnika przechowywane są nadal - w Muzeum Krakowa.
3. Pomnik Adama Mickiewicza
„Do zobaczenia pod Adasiem” – kto z krakowian nie powiedział tych słów przynajmniej raz! I choć sam Adam Mickiewicz nigdy w Krakowie nie był, to jego pomnik stał się zdecydowanie najpopularniejszym monumentem w mieście. To wokół niego maturzyści, nad ranem po studniówce, skaczą na jednej nodze, wierząc, że liczba okrążeń będzie równa ocenom uzyskanym na maturze. Tu w dniu imienin wieszcza krakowskie kwiaciarki składają kwiaty, a kibice krakowskich klubów świętują sukcesy sportowe. Dawniej „pod Adasiem” można też było spotkać rezerwistów, którzy pod pomnikiem robili pompki, głośno skandując przy tym nazwy miesięcy, które spędzili w wojsku. Ale pomnik Adama Mickiewicza, położony w niezwykłym miejscu – pomiędzy Sukiennicami, a Kościołem Mariackim – to przede wszystkim miejsce spotkań krakowian i turystów. I trudno wyobrazić sobie Rynek bez niego. Choć droga do jego powstania była niezwykle wyboista. Od pomysłu do odsłonięcia monumentu minęły niemal trzy dekady wypełnione kłótniami na temat tego czy wieszcz ma stać - czy siedzieć, patrzeć na wschód - czy w kierunku Wawelu, a nawet czy ma być ubrany - czy… półnagi. W dyskusjach przewijały się wielkie nazwiska – Matejko, Prus, Wyspiański czy Władysław Mickiewicz, syn poety, a w jury zasiadali goście z Wiednia, Lwowa czy Paryża. W debacie nie szczędzono ostrych słów: – Nagi wariat siedzi w fotelu, przed nim skrzydlaty wariat pokazuje mu orła... a obok nich jakaś baba czesze sobie włosy... – recenzował jeden z projektów w 1885 r. Bolesław Prus. W końcu, po ogłoszeniu trzech konkursów i wykonaniu dwóch odlewów (pierwszy odrzucono ze względu na sterczący laurowy wieniec na głowie poety), udało się. Choć i wtedy nie obyło się bez skandalu - autor przegranego projektu rozbił gipsowy odlew pomnika. Ostatecznie jury zaakceptowało wizję Teodora Rygiera i 26 czerwca 1898 roku w obecności córki i syna poety, w setną rocznicę urodzin wieszcza nastąpiło odsłonięcie pomnika. Przedstawia stojącego na piedestale poetę w otoczeniu siedzących u jego stóp na wielostopniowym cokole 4 alegorycznych postaci, symbolizujących Ojczyznę (od strony ul. Siennej), Naukę (od strony linii A-B), Męstwo (od strony Sukiennic) i Poezję (od strony kościoła św. Wojciecha). Na cokole widnieje dedykacja: "Adamowi Mickiewiczowi Naród". Pomnik wieszcza to kolejny z krakowskich monumentów, który nie przetrwał wojny. 42 lata po odsłonięciu, 17 sierpnia 1940 roku został zniszczony przez okupujących miasto Niemców, którzy przygotowywali się do zmiany nazwy krakowskiego Rynku na Adolf-Hitler-Platz. Zdjęcia ze zrzucanym z cokołu Mickiewiczem obiegły cały kraj. Ale romantyczny wieszcz miał więcej szczęścia od króla Jagiełły z grunwaldzkiego pomnika. Pocięte fragmenty pomnika Mickiewicza zostały bowiem odnalezione rok po wojnie na złomowisku pod Hamburgiem. Niemcy nie zdążyli ich przetopić. Dlatego, po decyzji o przywróceniu pomnika, zrekonstruowano go z odnalezionych elementów. Odsłonięcie nastąpiło 26 listopada 1955 roku, w 100 rocznicę śmierci wieszcza.
2. Pomnik psa Dżoka
Historię psa Dżoka zna każdy krakowianin, a niejeden z mieszkańców miasta widział go na własne oczy. To niezwykle smutna opowieść o psiej miłości i wierności. Jej początek ma miejsce na Rondzie Grunwaldzkim – jednym z kluczowych węzłów komunikacyjnych Krakowa, gdzie przecinają się ulice Konopnickiej, Monte Cassino, Mostu Grunwaldzkiego. Setki samochodów, tramwaje, autobusy, a po drugiej stronie Wisły – majestatyczny Wawel. Właśnie przez przejście dla pieszych na rondzie latem 1991 roku przechodził starszy mężczyzna z sympatycznym psem-kundelkiem, przypominającym małego wilczura z kłapciatymi uszami. W pewnym momencie mężczyzna upadł na chodnik - wezwany lekarz stwierdził zawał serca. Mężczyzna zmarł jeszcze w karetce. Dżok został sam. Ale nie chciał opuścić miejsca, w którym po raz ostatni widział swojego pana. Został na Rondzie Grunwaldzkim, pośród setek aut i czekał na jego powrót. Mijały dni, a on ciągle tam był, niezależnie od pogody. Pośrodku ronda znajduje się centralna wyspa z trawnikiem. Zimą służby ustawiają na niej świąteczne dekoracje, czasem stoją tam pylony zapowiadające wydarzenia w mieście. I na tym trawniku zamieszkał Dżok. Jego historia pocztą pantoflową rozeszła się po mieście, krakowianie zaczęli przynosić mu jedzenie, inni przyjeżdżali tylko po to, żeby na niego popatrzeć. Ale pies nie pozwalał się do siebie zbliżyć. Uciekał od ludzi, uciekał też od pracowników schroniska dla zwierząt, którzy chcieli się nim zaopiekować. Czekał. Został na rondzie całą jesień, zimę, wiosnę. Po roku zaufał Marii Müller, emerytowanej nauczycielce i żonie Władysława Müllera, wykładowcy Akademii Rolniczej w Krakowie, ale też wieloletnim współpracowniku Polskiego Radia i więźniu hitlerowskich obozu Groß-Rosen. Pani Maria razem mężem, który już wtedy był ciężko chory, wzięli Dżoka do siebie i opiekowali się nim, tak jak przygarniętym wcześniej psem Kajtkiem. Władysław Müller zmarł w 1992 roku. Maria przeżyła go o 6 lat. Zmarła nagle 8 kwietnia 1998 r. Dżok po raz drugi został sam. Uciekł ze schroniska do którego go zabrano i, jak mówią świadkowie, wałęsał się w okolicy torów kolejowych w Swoszowicach. 12 kwietnia 1998 roku, dokładnie w Wielkanoc znaleziono na torach jego ciało. Niektórzy mówią, że popełnił samobójstwo. Sprawa pomnika Dżoka, to już całkiem inna historia. Miasto nie paliło się do tego, żeby w ten sposób uhonorować psa, który stał się legendą. Ale presja była duża. Oprócz mieszkańców miasta za jego powstaniem lobbowało wiele znanych osób - Zbigniew Wodecki, Jerzy Połomski, Krzysztof Piasecki, Krzysztof Cugowski. W końcu 26 maja 2001 odsłonięto pomnik według projektu wybitnego rzeźbiarza, Bronisława Chromego. Stanął na bulwarze Czerwieńskim nad Wisłą, w pobliżu Wawelu, skąd doskonale widać Rondo Grunwaldzkie. Odsłonił go, a jakże, pies - owczarek niemiecki o imieniu Kety.
1. Smok Wawelski
„Dawno, dawno temu, za czasów króla Kraka, na zboczu wawelskiego wzgórza w wielkiej jamie zamieszkał smok…” Nie, nie będziemy opowiadać legendy o krakowskim, ziejącym ogniem smoku, który, jak go opisał Jan Brzechwa, „…zawsze z rana zjadał prosię lub barana. Przy obiedzie smok połykał cztery kury lub indyka nadto krowę albo byka”. Z czasów króla Kraka przeniesiemy się do przeszłości nie tak odległej – ledwie 50 lat, bo właśnie takie, okrągłe urodziny obchodzi w tym roku smok, który strzeże ciągnącej się aż na 270 m jamy w wawelskim wzgórzu. Smok Wawelski to jeden z symboli Krakowa, który każdego dnia przyciąga rzesze krakowian i gości. Smok strzeże swojej jemy od 50 lat, ale sama, wykonana z brązu rzeźba jest o 3 lata starsza. Jej autorem jest legendarny krakowski rzeźbiarz, nieżyjący już profesor Akademii Sztuk Pięknych, Bronisław Chromy. Co ciekawe, artysta zaprojektował pomnik smoka jako… fontannę, która miała stanąć na krakowskim Kazimierzu, na placu Wolnica. Ale gdy niedoszłą fontannę zobaczył ówczesny prezydent Krakowa, Zbigniew Skolicki, uznał, że musi ona stanąć u stóp wzgórza wawelskiego i przekonał do pomysłu dyrektora Zamku Królewskiego na Wawelu prof. Jerzego Szablowskiego. Artysta nietuzinkowy, jakim był Chromy, proponował jeszcze usadowienie smoka nie przed jama, ale w nurcie Wisły, 30 m od brzegu. Pomysł upadł - podobno obawiano się, że śmieci niesione przez nurt rzeki będą osadzać się na rzeźbie i smok straci na powadze. Tak czy inaczej, dzięki temu już od pięćdziesięciu lat, bo rzeźba została ona osadzona w wapiennym bloku 1972 r., Smok Wawelski zieje ogniem przed wejściem do Smoczej Jamy. Ściśle rzecz biorąc, zieje jeden rok krócej, bo instalacja gazowa została zamontowana w 1973 r. Na placu Wolnica natomiast stanęło inne dzieło Bronisława Chromego – fontanna Trzej Grajkowie.