poniedziałek, 31 października 2022 18:41, aktualizacja 2 lata temu

"Zaczęło się od pukania w ściany, odgłosu kroków na drewnianej podłodze". Poznaj prawdziwe historie opętań

Autor Mirosław Haładyj
"Zaczęło się od pukania w ściany, odgłosu kroków na drewnianej podłodze". Poznaj prawdziwe historie opętań

Gdzie i jak szkolą się egzorcyści? Jak wygląda mrożący krew w żyłach rytuał wypędzenia demona? Kto może zostać egzorcystą i kto zatwierdza wybór takiej osoby? Dokąd prowadzi najpoważniejsze śledztwo profesjonalnej grupy łowców duchów? Czy satanista może zostać opętany? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań udziela Michał Stonawski w swojej nowej książce "Paranormalne. Egzorcyzmy. Prawdziwe historie opętań", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.

Autor zabiera czytelnika do świata opętań i egzorcyzmów. Razem z nim trafisz do nawiedzonych domów, gdzie rozmawiał z opętanymi, szeptunkami i satanistami. Ruszysz tropem demonologów, a egzorcyści przybliżą ci tajniki swojej profesji.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak publikujemy fragment książki „Paranormalne. Egzorcyzmy. Prawdziwe historie opętań” Michała Stanowskiego, która ukazała się 15 czerwca.

FRAGMENT KSIĄŻKI


Jeśli chcesz, mogę ci napisać (a bardziej opowiedzieć, bo tak chyba będzie łatwiej), co się dzieje, gdy jest się człowiekiem opętanym od około czternastu lat. Choroby psychiczne mam wykluczone przez psychiatrę oraz trzech księży, grupy modlitewne niezwiązane z Kościołem katolickim również wykluczyły choroby psychiczne, bo i tam szukałam pomocy.

Jest jedną z osób, które znalazły mnie po tym, jak zamieściłem w internecie informację, że szukam ofiar opętań, które poddały się egzorcyzmom. Jak wielu moich rozmówców, zastrzegła sobie anonimowość – wcale się nie dziwię, ponieważ jest żoną i matką. Historia, którą ma mi opowiedzieć, mogłaby bardzo namieszać w jej życiu. Życiu, które i tak już jest niezmiernie trudne, ponieważ w jej przypadku dręczenie nie ustało. Kiedy podczas rozmowy telefonicznej pytam ją o to, czy ma zamiar walczyć dalej o siebie, mówi rozbrajająco szczerze: – Jest coraz ciężej, wiem, że ja już z tym nic nie zrobię. Że to tak już będzie. Zaakceptowałam to.

Ewa (imię zmienione) zaczyna się interesować okultyzmem w wieku szesnastu lat. Zaraz po bierzmowaniu. To przewrotne, ponieważ w teorii rytuał bierzmowania jest jednym z niepowtarzalnych (zaraz obok chrztu oraz święceń kapłańskich) sakramentów Kościoła katolickiego, który w dodatku wprowadza na wyższy stopień wtajemniczenia. Chrześcijanina, który przyjął Ducha Świętego, uważa się za dojrzałego członka Kościoła. Jak więc bierzmowanie mogłoby prowadzić do czegoś zupełnie odwrotnego niż umocnienie wiary? Problem leży właśnie w tym, że teoria i rzeczywistość często nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Inną nieoficjalną nazwą sakramentu bierzmowania jest „pożegnanie młodzieży z Kościołem w asyście biskupa”. Nazwy tej używa się zwykle z przekąsem, ponieważ wielu młodych członków Kościoła, których opiekunowie przez całe lata przymuszali do chodzenia na msze, zwyczajnie przestaje uczęszczać na nabożeństwa po uzyskaniu „kościelnej pełnoletniości”. Podobnie rzecz się ma w przypadku Ewy. Nie przepada za Kościołem. Uważa, że to kłamliwa instytucja, że przyczyniła się do wielkiego zła. W dodatku księża oskarżają o grzech Szatana, a on nie dopuścił się nawet jednej trzeciej okropieństw, które ma na sumieniu Kościół. Tuż przed bierzmowaniem Ewa traci babcię – kobietę, którą bardzo szanowała. Kiedy Kościół nie daje jej żadnego pocieszenia, a jedynie przymusza do wiary, dziewczyna przyjmuje sakrament i niemal od razu zaczyna się zajmować okultyzmem. Usiłuje przyzwać duchy – w tym ducha babci. Sporo osób, które odchodzą od Kościoła, staje się ateistami  – w  przypadku Ewy jest jednak inaczej: duchowość silnie na nią wpływa. Nie neguje istnienia „drugiej strony”, ponieważ jej rodzina zawsze miała do czynienia ze zjawiskami paranormalnymi. Opowiada mi o prababci, o której nie mówi się zbyt wiele – dlatego że parała się magią – oraz o wujku, z którym mieszkała w dzieciństwie:

– Byłam świadkiem, jak coś go… dusiło. Darł się w nocy, próbował z tym walczyć. Czasami podczas tych ataków potrafił gołą ręką rozbić takie zwykłe szyby w oknach, ale szkło ani razu go nie poharatało, mimo że bił w nie z całej siły. Badanie psychiatryczne wykazało, że jest całkowicie zdrowy, lekarze nie umieli tego wyjaśnić. Kiedyś, raz jeden, wszedł do kościoła i niemal od razu zwymiotował w środku na posadzkę.

W końcu Ewa natrafia na księgi opisujące satanizm duchowy i postanawia podpisać dedykację. Co nią kieruje? Czego pożąda aż tak bardzo, że nie boi się oddać za to własnej duszy? O to przecież chodzi w dedykacji. Czy jest to sława, bogactwo, a może lepsze życie? Kiedy ją o to pytam, milczy przez chwilę.

– Chciałam osiągnąć doskonałość duchową – przyznaje wreszcie. Dociekam, co ma na myśli. Rozwój – a pod tym pojęciem kryje się wiedza o tym, jak naprawdę wygląda świat, doskonałość równa przynajmniej niższym rangą demonom. Taka, jaką – wedle tego, co mówi moja rozmówczyni – mieli zajmujący się magią ludzie, nim przez Europę przetoczyła się fala procesów czarownic. Jak wygląda dedykacja (rytuał poświęcenia duszy i oddania się Szatanowi) w księgach satanistycznych? Czy, aby oddać duszę, trzeba odprawić specjalny rytuał? W teorii nie, dedykacja jest po prostu pewną deklaracją, ale ludzie lubią rytuały. Rytuał sprawia, że nawet najbardziej błaha czynność nabiera głębszego sensu.

23 grudnia Ewa czuje się gotowa. Ma przygotowaną figurkę Behemota – bestii wspomnianej w Księdze Hioba jako ucieleśnienie potęgi – oraz nieużywany wcześniej sztylet, z którego skorzysta, kiedy będzie potrzebowała krwi, aby złożyć swój podpis. Dnia również nie wybrała przypadkowo. 23 grudnia Słońce wschodzi bowiem jeden stopień do gwiazdozbioru Koziorożca – wierzący sataniści uważają, że to dzień poświęcony właśnie Szatanowi (a także Enkiemu, Sziwie i Ptahowi – imiona tych bogów również mają oznaczać istotę, którą my znamy jako Lucyfera). Ewa nie pamięta już, jakich konkretnie słów użyła w swojej dedykacji.

– Miałam czystą białą kartkę. Skorzystałam z psalmów, które znalazłam na końcu czarnej księgi. Mówiąc o czarnej księdze, Ewa ma oczywiście na myśli Biblię Szatana spisaną przez Antona LaVeya. Psalmy to natomiast prawdopodobnie klucze henochiańskie przepisane przez autora na satanistyczną modłę. Spisując swoją dedykację, moja rozmówczyni popełnia jednak wielki błąd. Nie oddaje Szatanowi tylko (lub też aż) swojej duszy – oddaje mu całą siebie.

Najpierw zaczynają się pojawiać cienie. Widziane gdzieś kątem oka, obecność, która czai się gdzieś za twoimi plecami, kiedy nie patrzysz. Potem byty pokazują się coraz częściej – czasem stoją przy łóżku, nocą, rankiem, wieczorem. Czarne postacie, nie jak cienie na ścianach, ale jakby ludzkie figury utkane z dymu. Najpierw przychodzą do Ewy pojedynczo, potem zdarza się, że zjawiają się całymi grupami. Kobieta próbuje do nich mówić, w jakiś sposób się z nimi porozumieć. Stoją jednak w milczeniu, tylko ją obserwując. Przynajmniej z początku. Któregoś razu Ewa budzi się w środku nocy i słyszy kroki. Coś chodzi po jej mieszkaniu. Innym razem jej mąż z przerażeniem obserwuje, jak stojące na półkach książki same spadają na ziemię, jakby je ktoś zrzucał. W końcu którejś nocy moja rozmówczyni budzi się, czując, że na jej gardle zaciskają się niewidzialne ręce. Od tego czasu nocami coś się nią bawi, próbując ją udusić. Istoty nigdy nie mówią, czego chcą. W ogóle nic nie mówią. Kiedy kobieta usiłuje się z nimi porozumieć, słyszy z tyłu głowy różnego rodzaju przekleństwa.

– Jak w tej chwili wygląda twoje życie? – pytam. – Noce są czasami takie, że ma się wszystkiego dość. Różne rzeczy jeszcze się dzieją. – Coś jeszcze dręczy cię nocami? Odpowiada po chwili zdławionym przez emocje głosem: – Chyba wolałabym o tym nie mówić. Ton, jakim moja rozmówczyni wypowiada ostatnie zdanie, działa na mnie silniej niż najbardziej makabryczny opis. Podejrzewam, co jeszcze może się dziać nocami. Niełatwo opowiadać o takich rzeczach. Postanawiam uszanować decyzję Ewy. Być może właśnie to sprawi, że kobieta pod koniec naszej rozmowy zdecyduje się zdradzić mi więcej szczegółów, prosząc mnie jednak, bym w żaden sposób nie komentował tego, co usłyszę, ani o nic nie dopytywał. Jest 2018 rok, kiedy Ewa postanawia spróbować egzorcyzmów. Do jej grupy zajmującej się satanizmem należy pewien chłopak – przyjaciel, z którym często rozmawia. To właśnie on proponuje jej udanie się po pomoc do przedstawicieli Kościoła.

– Zaczęliśmy do siebie dzwonić. Z drugiej rozmowy zarejestrowałam tylko to, że się pożegnaliśmy. On mi później powiedział, że zaczął się modlić – w tym samym momencie przestałam być sobą i pamiętać cokolwiek. Innym razem, kiedy do mnie pisał i zaczynał temat związany z modlitwą, z Bogiem, traciłam pamięć i później w wiadomościach odczytywałam… przekleństwa, które mu pisałam. I słowa w jakimś jeszcze języku, którego nie znam. Od księdza z parafii moja rozmówczyni dostaje namiary na teologa i egzorcystę, który przyjmuje w Częstochowie. Kiedy się tam zjawia, duchowny podczas rozmowy stara się stwierdzić, czy ma do czynienia z osobą opętaną, czy też chorą psychicznie.

– To był jakiś test. Zadawał mi pytania, niektóre z nich się powtarzały w różnych konfiguracjach. Chodziło o to, by stwierdzić, czy nie mam zaburzeń, schizofrenii. Kiedy okazało się, że nic takiego mi nie dolega, ksiądz zaproponował, żebyśmy się spróbowali razem pomodlić. Ta modlitwa nie doszła do skutku. Ewa siedzi przed duchownym, który trzyma na kolanach „jakąś książkę” – prawdopodobnie katechizm bądź modlitewnik. Po jej lewej stronie leży stuła. W jakiś niewytłumaczalny sposób kobieta wyczuwa, że kapłan w kieszeni sutanny ma różaniec – kiedy tylko ksiądz otwiera modlitewnik, Ewa zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie się ruszyć. Siedzi sparaliżowana. Świadomość odzyskuje przy drzwiach wejściowych, w kącie. Co działo się przez ten cały czas, który zgubiła? Duchowny opowiada mojej rozmówczyni, że zaczęła krzyczeć, gdy tylko wziął do ręki stułę, a później uciekła. Przy kolejnej wizycie w pomieszczeniu poza nią i kapłanem znajdują się dwie inne osoby – drugi duchowny i jedna osoba świecka. – Byli tam, żeby w razie czego mnie przytrzymać, gdybym próbowała skrzywdzić jego lub siebie. Ksiądz wypytywał mnie o wszystko, również o kwestie intymne… Byłam zła, czułam coraz większą złość. Nie wiem, co się działo później. Nie chcieli mi nic powiedzieć. Wiem, że kiedy stamtąd wyszłam, strasznie bolały mnie plecy i brzuch. Nigdy już tam nie wróciłam. Za trzecim i ostatnim razem, kiedy moja rozmówczyni próbuje poddać się egzorcyzmowi, trafia do grupy wyznaniowej, której podstawę stanowi chrześcijańskie spojrzenie na rzeczywistość. Ma ona jednak więcej wspólnego z Kościołem obrządku ewangelickiego niż rzymskokatolickiego. Już gdy po raz pierwszy wchodzi do ich ośrodka, Ewa wie, że zaraz będzie musiała wyjść. Osoby, które modlą się w pokojach, wzbudzają w niej odrazę. – Dla mnie to był bełkot po prostu. Jakby ktoś postawił grupkę niemowląt, które coś bełkotały. Tak to było, nic nie miało sensu – relacjonuje. – Nie myślałaś, żeby spróbować raz jeszcze? Z obowiązku wspomnę, że znam parę osób, które zajmują się egzorcyzmami. Nie mają nic wspólnego z Kościołem, po prostu zajmują się energią. – Nie, to już nie ma sensu – mówi gorzko. – Jest coraz ciężej, wiem, że ja już z tym nic nie zrobię. Że to tak już będzie. Zaakceptowałam to. Jakiś czas po naszej rozmowie Ewa pisze do mnie:

Jak ci mówiłam o tym, o czym nie chcę rozmawiać, to są ślady, jakby poparzenia, niektóre sfotografowałam i widział je ksiądz. Pytał mnie co chwilę o to, co z tym związane, co się działo. Większość pytań dotyczyła bardzo intymnych spraw. To też było głównym powodem tego, że przestałam chodzić na egzorcyzmy, bo on chciał wiedzieć wszystko, a mnie nic nie chciał powiedzieć. Niby dla mojego dobra. A te ślady i poparzenia to właśnie… to właśnie są w okolicach intymnych. Na udach i w innych miejscach jakby skóra schodziła, jak po oparzeniu, i całe czerwone obok, jak ogień. To właśnie przez to, że ja się oddałam cała podczas dedykacji.

Zgodnie z tym, co jej obiecałem, nie dopytuję o nic w tej kwestii i nie drążę tematu. Ewa powiedziała mi dość, obdarzając mnie przy tym zaufaniem, o które nawet nie śmiałbym prosić. Zamiast tego pytam o jeszcze jedną nurtującą mnie rzecz: – A co z tym, o co prosiłaś? Czy uzyskałaś ścieżkę do tego, czego chciałaś? Chwila ciszy. – Nie.

Mija długi czas od naszej ostatniej rozmowy, kiedy Ewa pisze do mnie ponownie i prosi o rozmowę, wydaje się roztrzęsiona. – Zaczęłam szukać wyjścia, chcę z tego gówna wyjść, dla moich bliskich – mówi. – Te cienie zaczęły pojawiać się u mojej bardzo bliskiej przyjaciółki, jestem pewna, że to dlatego, że złożyłam dedykację. Mam naprawdę dość. Ewa opowiada mi o wydarzeniach z domu przyjaciółki; zaczęło się od pukania w ściany, odgłosu kroków na drewnianej podłodze. Później w jednym szczególnym miejscu domu słychać było huk – jakby drewniana klapa od pawlacza otwierała się i zamykała, problem polegał tylko na tym, że nawet jeśli domownicy słyszeli huk, klapa pozostawała na swoim miejscu i ani drgnęła. Przyjaciółka i jej mąż skontaktowali się z małżeństwem ludzi zajmujących się oczyszczaniem miejsc – ludzie ci twierdzą, że często rozmawiają z Jezusem, który nakazał im wiarę nie w Boga, ale w enigmatyczne Źródło. – To jest to, w co i ja kiedyś wierzyłam, albo myślałam o tym – mówi Ewa. – Ale teraz sądzę, że to wszystko jedno i to samo; gdybym poszła do swojego guru satanistycznego, on by mi powiedział: „Módl się do Szatana”, gdybym poszła do kościoła, tam by mi nakazano modlenie się do Boga, a z kolei ci ludzie mówią o jakimś źródle. To tylko zmiana stron i ta sama uległość. Małżeństwo wyznawców Źródła każe przyjaciółce Ewy wyrzucić z domu wszystkie wartościowe rzeczy i ważne pamiątki – prezenty z chrztu, pamiątki z komunii, zdjęcia, książki, biżuterię. Nie sprzedać – wyrzucić. Wszędzie tam może czyhać zło, wszystkiego trzeba się pozbyć. Rozpoznania problemu dokonują na odległość. Szczerze powiedziawszy, nie wygląda mi to najlepiej – Ewa jest chyba podobnego zdania, bo chociaż przyznaje, że i ona skontaktowała się z tymi ludźmi, podchodzi do nich raczej nieufnie. Ja natomiast szczerze odradzam jej wykonywanie poleceń osób, które na odległość każą dokonywać sporych zmian w życiu i oferują również zdalną pomoc. Jeśli gdzieś trzeba być podwójnie albo nawet potrójnie ostrożnym, to właśnie w tej sferze – opętań i ezoteryki. Tymczasem u przyjaciółki Ewy pojawiają się cienie dobrze Ewie znane. Domownicy zauważają je kątem oka – ludzkie sylwetki wpatrujące się w nich zachłannie. – Szukam egzorcysty – mówi Ewa. – Muszę się z tego wyrwać, nie wytrzymam dłużej. Ale nie kościelnego, mam dość kościelnych. Nie kościelnego. Nie chcę nic, co ma związek z Kościołem. Mam wrażenie, że w jej głosie słyszę coś jeszcze – strach. Z trudem ukrywaną panikę. Opowiadam Ewie o egzorcystach, których znam, ale wspominam również o ludziach związanych z Kościołem i tutaj popełniam błąd, bo odpowiedzi Ewy są coraz bardziej zdawkowe, pomiędzy nimi następują okresy przedłużającej się ciszy. – Nie chcą żadnego kościelnego… Cisza. Trwa parę sekund, ale to wystarczy, bym poczuł się niepewnie. – Teraz jak rozmawiamy, to jest już ogromna złość. – Ewa mówi z wysiłkiem, dokładnie i powoli wymawiając każde słowo. – W ogóle jest rozmowa… o czymś innym. – Dlatego że szukasz pomocy? Tym razem, nim Ewa odpowie, mijają długie minuty. – To się odzywa wielką złością. Przez chwilę mam wrażenie, że to nie Ewa do mnie mówi – tak bardzo zmieniony z wysiłku jest jej głos. Tak bardzo zaciśnięte ma gardło. Nawet mimo tego, że rozmawiamy przez telefon, czuję niepokój, może nawet lekki strach. To irracjonalne uczucie, którego nie można pomylić z niczym – wrażenie, że nie jesteśmy sami, ona i ja. Staram się sam siebie uspokoić i przemówić do rozsądku – w końcu nic się tak naprawdę nie dzieje, ale całym sobą czuję, że coś jest nie w porządku. – Jeśli nie możesz teraz rozmawiać, to nie ma problemu – próbuję podtrzymać kontakt. – Nie, w tym momencie musisz panować, musisz panować nad sobą. – Kto musi panować, ja? – pytam dla podtrzymania rozmowy, bo wiem, że Ewa nie mówi już do mnie. – JA – odpowiada mi parę głosów naraz. Zastygam ze słuchawką przy uchu. Nie jestem pewien, czy się nie przesłyszałem. Ewa wraca do mnie, ale jest bardzo zmęczona. – Zaraz może mnie… odciąć – mówi. Chwilę później połączenie się urywa.

***

Z Ewą odbyliśmy później kolejną rozmowę. Doprecyzowała podczas niej historię, którą przedstawiłem wcześniej. Była bardzo zmęczona – sama stwierdziła nawet, że czuje się jak po przebiegnięciu maratonu i że nie spodziewała się tego typu reakcji. Znamienne jest, że reakcja, o której mówi, nastąpiła w momencie, kiedy poprosiła mnie o pomoc, a strach wiązał się z kościelnym egzorcystą. Ewa dostała ode mnie kontakt do właściwego człowieka, a intuicja każe mi sądzić, że jej historia jeszcze się nie zakończyła.


Michał Stonawski – pisarz literatury fantastycznej (z naciskiem na grozę i science fiction). Jego opowiadania – tłumaczone na czeski i niemiecki – publikowane były w wielu czasopismach i antologiach, a książki zyskiwały przychylność czytelników. Od ponad dziesięciu lat bada nawiedzone miejsca w Polsce. Zaangażowany w kultywowanie flisackiej tradycji rzeki Wisły jako członek załogi galara Boudicca.

Małopolska - najnowsze informacje

Rozrywka