Klub piłkarski „Wisła” został założony 113 lat temu, lecz jego istnienie jeszcze nigdy nie było tak zagrożone, jak teraz. Widmo czwartej ligi, niebywałe zadłużenie oraz zszargana opinia powoli doprowadzają do upadku niegdyś jednego z najlepszych klubów w Polsce. Czy pechowa trzynastka rzeczywiście okaże się gwoździem do trumny? Wszystko wskazuje na to, że „statek Wisła” niczym Titanic zostanie jedynie wspomnieniem, o niegdysiejszej potędze.
Cyfra „2” nigdy nie cieszyła się zbyt wielkim poszanowaniem w naszym kraju. Dwójka w szkole groziła niezdaniem, nieszczęścia, jak zawsze chodzą paramy (czyt. dwójkami), a nawet było dwóch takich, co ukradli księżyc. I choć wydawało się, że cyfra „2” gorszej konotacji już się nie doczeka, wtedy na scenie pojawili się oni - Vann Ly oraz Mat Hartling – „zbawcy” Wisły z dalekich krajów.
Ich historia zaczęła się niewinnie. Najpierw były plotki, potem insynuacje, a następnie egzotyczny duet okazał się faktem. Cieszyli się kibice, cieszył się zarząd i sielanki miało nie być końca. Jednak kambodżańsko-szwedzki sen Wisły okazał się jedynie naiwną mrzonką. 12 obiecanych milionów mimo zapewnienia, zarzekania, proszenia, błagania czy grożenia palcem nigdy na koncie Towarzystwa Sportowego Wisła się nie pojawiły. Kambodżański książę i szwedzki potentat zamiast zbawcami klubu okazali się czarnymi postaciami rodem z horroru klasy B. Nie wiadomo czy bardziej strasznymi, czy może śmiesznymi.
Jako, że historia lubi się powtarzać, panowie Ly i Hartling nie byli odosobnionym przypadkiem w niechlubnej operze mydlanej zwanej historią sprzedaży Wisły. Już wcześniej zarząd mógł się pochwalić trefnym wyborem właściciela. Zgodnie z sentencją „co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu jeszcze”. Jest jednak ważniejsze pytanie, jak do takich sytuacji w ogóle mogło dojść? Gdzie zaczął się powolny upadek klubu, a w którym momencie nie było już drogi odwrotu? Na trudne pytania, nigdy nie ma łatwych odpowiedzi, ale… te z pewnością wyznacza szlak usypany z białego proszku.
Gangsterka, bandyterka, czy swojscy dobrzy chłopcy z maczetami z pewnością nie pomogli klubowi powstać z kolan. Liczne doniesienia prasowe i medialne dotyczące tego procederu mroziły krew w żyłach. Odcięte ręce i pocięte ciała wyznaczały trasę kibolskich porachunków. Doprowadziło to do pewnego paradoksu – kluby piłkarskie przestały być kojarzone ze sportem, grą i zdrowym stylem życia, a zaczęły z nienawiścią, którą niczym cytrynę pseudokibice wyciskali na każdym meczu. Kiedy więc przestało chodzić o kibicowanie, a zaczęło o poczucie władzy? Wtedy, kiedy do władzy dopuściło się szare eminencje o często niezbyt kryształowych życiorysach.
Jaka przyszłość więc czeka klub piłkarski Wisła? Szorstkie powitanie czwartej ligi, czy szczęśliwe zakończenie? Na te pytania trudno na razie odpowiedzieć. Jedno jest jednak pewne. Wisła nigdy już nie będzie taka sama. Czy to dobrze, czy też źle dowiemy się już niedługo.
[FELIETON]