Okazuje się, że piłka nożna przyczyniła się w przynajmniej jednym przypadku do uratowania życia. Mowa tu o Leo Goldsteinie – Żydzie, który w czasie pobytu w Auschwitz otarł się o śmierć.
Piekło na ziemi. A w centrum tego piekła boisko. Przed krematorium nr 3, pomiędzy wieżami strażniczymi. Żwirowe, ogrodzone drewnianym płotem, z liniami z pokruszonej drobno kredy albo wapna, z pomalowanymi na biało bramkami. Z lożą honorową dla esesmanów. Tam, gdzie w niedziele rozgrywano mecze, w pozostałe dni odbywały się mordy i wykańczające apele.
W prawie każdym obozie koncentracyjnym budowano boiska, by stwarzać pozory normalności, pokazywać je podczas wizytacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i - przyziemnie - by uprzywilejowani więźniowie i strażnicy nie nudzili się w niedzielne popołudnia.
Leo Goldstein zmierzał nago wraz z innymi do komory gazowej. Strażnik o imieniu Otto, będący przed wojną niemieckim piłkarzem, odesłał go jednak do jednego z baraków. Obaj spotkali się wcześniej tylko raz. Tydzień przed całym zdarzeniem Otto pytał czy któryś z Żydów zna zasady gry w piłkę. Goldsteid odważył się wtedy powiedzieć: czytałem kiedyś książkę na ten temat. Goldstein przeżył, bo naziści poszukiwali sędziego, mogącego poprowadzić ich mecze. Żyd, który zmierzał do komory, pasował do tego zadania bardzo dobrze.
Dzięki temu, że z powodzeniem sędziował mecze w obozie, naziści pozostawili Goldsteina przy życiu. Prowadzenie spotkań stało się jego pasją i nie porzucił jej nawet po opuszczeniu Auschwitz-Birkenau. Po zakończeniu wojny przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie skończył kurs i został arbitrem z prawdziwego zdarzenia. W 1962 roku pojechał nawet na mundial do Chile, gdzie pełnił funkcję liniowego.
Info: Historie z Auschwitz Foto: yt/screen