Z Adamem Tomczykiem, autorem kilkunastu zbiorów opowiadań i powieści, który od kilkudziesięciu lat mieszka na Powiślu Dąbrowskim w Żabnie, rozmawia Marzena Gitler.
Dziś w księgarniach jest mnóstwo książek zarówno najlepszych światowych pisarzy, jak i tandetnych utworów, które są kolorowe, łatwe i przyjemne, ale bez głębszej treści. Nie mówiąc już o języku literackim, który staje się coraz częściej zwyczajnie wulgarny. Jednocześnie coraz mniej ludzi czyta książki. Mimo to wcale nie mało osób bierze się za pisanie, a drukarnie internetowe kuszą wydaniem własnej książki, o ile oczywiście ma się na to pieniądze. Dla wielu wydawnictw liczy się bycie na czasie, a nie to, co faktycznie ma się do przekazania. Bycie pisarzem w takich czasach to syzyfowa praca. Pan jednak stale publikuje.
- To prawda, ale bycie pisarzem, to twórczość. Czerpanie z własnej wrażliwości, ze swojego doświadczenia, z wyobraźni i pokazywanie siebie, bo pisarz wypełnia powszechną tęsknotę wyrażenia siebie i swojego świata. A więc nie praca, która bierze się z jakiejś zewnętrznej przyczyny, a imperatyw tworzenia, potrzeba wypowiedzi płynąca z wnętrza, z serca, czasami z niezgody na coś, czasami dla unaocznienia czegoś. Publikuję właśnie z tych pobudek, ale nie czuję się przez to pisarzem. Pisarz to ktoś, kto ma społeczny odbiór. Ale czy dzisiaj są tacy pisarze? Literatura już dawno zatraciła moc oddziaływania. Ludzie teraz czytają (i to tylko 38% populacji Polaków) przeważnie dla rozrywki.
Za pisanie legend, opowiadań i powieści wziął się Pan dopiero 12 lat temu. Wielu ludzi uważa, że umie pisać, choć tak nie jest. Kiedy odkrył Pan, że ma Pan prawdziwy talent i że powinien Pan pisać?
- Czy mam talent? To zawsze oceniają czytelnicy. Już od dziecka dużo czytam, to pobudza wyobraźnię, wyrabia język, uczy wrażliwości na słowo. Mój debiut był w roku 2006. Napisałem wtedy esej pt. „Czytając Tadeusza Nowaka”. Tekst został opublikowany w VIII Roczniku Małopolska wydanym przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną w Krakowie. Wtedy uwierzyłem, że potrafię. Miałem już 50 lat.
Bohaterowie Pana utworów to ludzie z krwi i kości, zakorzenieni w lokalnym środowisku, krajanie. Wydobywa ich Pan nawet z czasów średniowiecza, ale też z nowszej historii. Daje drugie życie. Buduje legendy miejsc, które zna Pan od dzieciństwa. Pisze Pan z potrzeby serca, czy niejako „na zamówienie“ lokalnych czytelników? Do kogo adresuje Pan swoje opowiadania i książki?
- Piszę z wewnętrznej potrzeby, nigdy na zamówienie, choć szukając tematu rozmawiam z czytelnikami, rozpytuję i wówczas podsuwają mi jakieś historie, relacjonują wydarzenia. Tak napisałem zbiór opowieści „Z pamięci”. Powieść „Zaraza” też była z podpowiedzi przyjaciela. Legendy i książki mówiące o historii miejsca i okolicy, w której żyję, siłą rzeczy mają najlepszy odbiór wśród lokalnej społeczności. Zbiory opowiadań „Przed świtem” i ostatnio wydany „Wodopój i inne opowiadania” są już uniwersalne.
Jest Pan człowiekiem odważnym. W Pana życiu było wiele zmian. Opuścił Pan Powiśle dla Krakowa, potem spędził dwa lata w USA. Mając taki wybór jednak powrócił Pan w rodzinne strony, choć żaden prorok nie jest miele widziany w swojej ojczyźnie. To również było wyzwanie. Na pewno nie była to łatwa decyzja.
- Nie jestem zbyt odważny w podejmowaniu decyzji. Zawsze mam wiele wątpliwości. Liczę się z opinią ludzi, wśród których żyję. To mnie ogranicza również jako twórcę, bo małe miejscowości ograniczają. Ale też nigdy nie chciałbym mieszkać na stałe za granicą. Tam nie byłbym nigdy u siebie. Żyję w otoczeniu rodzimego krajobrazu, w tej tradycji i języku. To dla mnie cenne. Wolę żyć tutaj ze wszystkimi ograniczeniami, które staram się przełamywać.
Pana pierwszy tekst poświęcony był postaci Tadeusza Nowaka. Czy odkrył Pan w nim wzór do naśladowania? Inspirację?
- Jeżeli Tadeusz Nowak jest dla mnie wzorem, to dlatego, że od dziecka marzył, by zapisać szum liści, plusk dunajcowej wody, mleko porannej zorzy i zapach igliwia. Jego marzenia spełniły się, gdy ukończył polonistykę i został w Krakowie. Pochodził z sąsiednich Sikorzyc, dwa kilometry od mojej rodzinnej wioski Przybysławice. I ja też marzyłem jako chłopiec i powróciłem do tego pragnienia po 40 latach. Uwielbiam poezję Tadeusza Nowaka, jego psalmy i pacierze, do tego stopnia, że mam wrażenie, iż sam je napisałem. Nie tyle są inspiracją, ile pokazują piękno języka, bogactwo odniesień i skojarzeń.
Pana marzeniem i misją jest utrwalenie wspomnień. Zasłyszanym opowieściom nadaje Pan barwę i życie. Czym dla Pana są wspomnienia?
- Wspomnienia moje i innych są dla mnie tworzywem literackim, narzędziem do opowiedzenia ciekawej historii. Wystarczy je tylko przystroić opisem, dodać szczyptę emocji i okrasić plastycznym językiem. Ważne też, by te historie miały jakieś przesłanie.
Wielu docenia Pana talent. Warto przypomnieć, że od stycznia bieżącego roku jest Pan członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jednak kilka książek musiał Pan wydać własnym sumptem. Czy to nie zniechęca? Czy pisanie nie staje się kosztownym hobby?
- Bycie członkiem SPP nobilituje, jest też potwierdzeniem wartości mojego pisarstwa i nic ponadto. SPP nie ma takich mocy sprawczych, żeby moje książki były wydawane przez wydawnictwa. Sam piszę, sam wydaje i sam staram się je sprzedawać. To zniechęca. Poza tym twórca z małego miasteczka, nie będący na co dzień w środku literackiego towarzystwa nie ma siły przebicia. Małe miejscowości i ich instytucje nie mają też potencjału promocyjnego. Twórca z małego miasteczka musi włożyć wiele wysiłku, by być odczytywanym uniwersalnie. Jeszcze teraz słyszę zdziwienie, że ktoś kogo widuje się na co dzień przy tak prozaicznej pracy jak koszenie trawy czy odśnieżanie tak potrafi pięknie pisać. To mnie deprymuje. Jakby wśród małej społeczności było to niestosowne. Tylko w Krakowie, albo w stołecznej Warszawie jest miejsce na taką ekstrawagancję.
Jak człowiek z takimi horyzontami odnajduje się we własnej, ale jednak prowincji? Czy nie razi Pana małomiasteczkowość, ocenianie ludzi, plotki? Czy jest może coś, co właśnie odkrył Pan i trzyma Pana na prowincji?
- Wiele spraw mnie razi, jest we mnie wiele niezgody na swojską mentalność. Ale mieszkam w małym mieście i nie myślę stąd nigdzie wyjeżdżać. To od lat moje miejsce na ziemi z dobrowolnego wyboru. Stąd czerpię inspiracje, a wszelkie trudy, przełamywanie barier i stereotypów daje satysfakcję. Mam też wiernych czytelników, mam u nich aprobatę i zachętę do dalszego pisania. Myślę, że małe miasteczka też powinny mieć swoje miejsce w literaturze.
Gdzie możemy znaleźć Pana książki?
Moje książki można znaleźć w wszystkich bibliotekach gminy Żabno, również w miejskiej bibliotece w Tarnowie, Dąbrowie Tarnowskiej i Radłowie. Szkoda, że tylko tak lokalnie.
Przed nam Boże Narodzenie i Nowy Rok. Czego życzyć pisarzowi z Żabna?
- Proszę życzyć zdrowia i błogosławieństwa Bożego dla mnie i mojej rodziny, oraz napisania kolejnej dobrej książki. Czytelnikom życzę Szczęśliwych Świąt, zdrowia i pięknej literatury.
Dziękuję za rozmowę i życzę, by Pana opowieści dotarły do jak największej rzeczy czytelników a Pana książki znalazły się w każdej bibliotece.
ZOBACZ: