środa, 14 lutego 2024 09:57

Postanowiła już nigdy nie świętować walentynek. Los chciał inaczej

Autor Katarzyna Jamróz
Postanowiła już nigdy nie świętować walentynek. Los chciał inaczej

– Na początku byłam przekonana, że ten dzień będzie powodował ból w moim sercu, jednak, gdy pojawił się Alex, wszystko się zmieniło – opowiada 30-latka, dla której poprzednie walentynki w jednej chwili stały się najgorszym dniem w jej życiu.

Walentynki są jednym z tych świąt, które budzą w ludziach mieszane uczucia. Dla niektórych to świetna okazja do wyrażenia miłości w sposób szczególny i pełen romantyzmu. Dla innych zaś kolejne komercyjne święto, w którym nie widzą najmniejszego sensu. – Miłość powinno się okazywać codziennie, a nie tylko od święta. Naprawdę można sprawiać miłe gesty swoim drugim połówkom w ciągu całego roku, a nie tylko tego jednego dnia. Cóż, z wiadomych pobudek nie jestem fanką walentynek. Mam wrażenie, że przez to święto ludzie zapominają, by być dla siebie na co dzień  – przekonuje Kamila.

Prawie jak w Kopciuszku

Mieszkająca w Krakowie 30-letnia pedagożka jeszcze dwa lata temu powiedziałaby, że zdecydowanie zalicza się do sympatyków tego święta. Walentynki były dla niej szczególnym dniem w roku, gdyż wtedy, kilka lat wcześniej, poznała swojego ówczesnego chłopaka. – Poznaliśmy się na jednym ze stoków w Zakopanem (miałam wolne z racji ferii). Każde z nas było ze swoją grupką znajomych. Gdy jeździłam na nartach, w pewnym momencie jedna z nich nieoczekiwanie się odpięła i zjechała kilkanaście metrów dalej. Sytuację tę zauważył jeden ze snowboardzistów. Mężczyzna podjechał po nią, wjechał z powrotem wyciągiem na górę i mi ją przywiózł. Byłam w połowie stoku, gdyby nie on, dostanie się na dół o jednej narcie wcale nie byłoby takie proste. Ta górka była naprawdę stroma. Dramaturgii dodawał również fakt, że w pobliżu nie widziałam nikogo znajomego, każdy jeździł w swoim tempie. Chwilę pogadałam z moim wybawcą i cóż, nasza znajomość jakoś sama się potoczyła tak, że z czasem zostaliśmy parą. W bajce był pantofelek, a u nas narta. Poznaliśmy się w tak dziwnych okolicznościach, że zdecydowaliśmy, by każde kolejne walentynki spędzać w Zakopanem. To była taka nasza mała tradycja – opowiada z wymalowanym na twarzy uśmiechem 30-latka.

Żoną chciała być

Co ciekawe, zwyczaj ten udało im się podtrzymywać przez lata. – Nawet jeżeli był to jednodniowy wypad i tak dawaliśmy radę w taki sposób ułożyć swoje obowiązki, by chociaż na chwilę odwiedzić stolicę Tatr, a z Krakowa nie było przecież tak daleko. Mieliśmy niezłego fioła na punkcie gór, a przede wszystkim nart. Planowaliśmy po ślubie zamieszkać na Podhalu. Nie ukrywam, że dwa lata temu, po pięciu latach związku, miałam nadzieję, że zbliżające się walentynki zapamiętam do końca życia. W sumie… chyba tak będzie. Byliśmy razem kawał czasu. Coraz częściej rozmawialiśmy o założeniu rodziny. Zgodnie z planem pojechaliśmy do Zakopanego, a ja na Gubałówce, zamiast “czy zostaniesz moją żoną?”, usłyszałam “Kamila, to koniec”. Nie mogłam w to uwierzyć. Pytałam po co w takim razie ten wyjazd i ta cała szopka. Bartek tłumaczył, że nie miał serca mi tego odebrać, bo tak bardzo cieszyłam się na ten dzień. Nawet nie próbuję tego zrozumieć, po prostu nie chcę wiedzieć, co wtedy siedziało mu w głowie. Podczas rozmowy okazało się, że dwa miesiące wcześniej poznał w pracy inną dziewczynę, w której się zakochał. Jak kiedyś we mnie. Wróciliśmy osobno, nie byłam w stanie na niego patrzeć. To był ostatni dzień, w którym go widziałam. Gdy pakował swoje rzeczy zamiast mnie w mieszkaniu obecna była moja siostra – tłumaczy ze zrezygnowaniem.

To był znak

Hektolitry wylanych łez i kilkadziesiąt godzin spędzonych na terapii – to właśnie tymi słowami, gdyby mogła, opisałaby resztę swojego, dopiero co zaczętego roku. Kamila, mimo przepracowanego rozstania i znalezienia nowej pracy, obawiała się kolejnych, zbliżających się wielkimi krokami walentynek. Dzień przed rocznicą feralnego dla niej święta, podczas scrollowania Facebooka, natrafiła na ogłoszenie, które na długo przykuło jej uwagę. – Jedna z fundacji na cito poszukiwała domu tymczasowego dla półrocznego szczeniaka znalezionego w lesie. Piesek kilka dni spędził przywiązany do drzewa, to cud, że wyszedł z tego bez szwanku. Przez cały dzień chodziłam jak struta i biłam się z myślami, czy powinnam, czy sobie poradzę? Przecież to jeszcze psie dziecko, któremu trzeba poświęcić ogrom uwagi. Bartek nigdy nie chciał psa. Mimo że mieszkaliśmy w moim mieszkaniu, uważał, że jego miejsce jest na zewnątrz i będę mogła go mieć wtedy, gdy wybudujemy dom. Sam z kolei nalegał na kota, ja zaś marzyłam o psie. W domu rodzinnym zawsze mieliśmy jakiegoś psiaka, zresztą moja rodzina była otwarta na każde zwierzę – wspomina.

Po dłuższym zastanowieniu 30-latka stwierdziła, że to odpowiedni czas na to, by zamknąć za sobą pewien rozdział i spełnić jedno ze swoich największych marzeń. – Wzięłam komórkę do ręki i wykonałam telefon do fundacji. Podczas rozmowy okazało się, że piesek znalazł już swój dom. Nie ukrywam, było mi trochę przykro, z drugiej strony cieszyłam się, że ludzie nie są obojętni i reagują na potrzeby zwierząt. Zaledwie po około 10 minutach zadzwoniła pani z informacją, że osoba, która chciała zapewnić pieskowi dom tymczasowy, jednak się rozmyśliła i zapytała, czy dalej jestem nim zainteresowana. Pomyślałam wtedy, że to jest znak. Dzisiaj jestem tego pewna – zapewnia 30-latka.

Być dla siebie na co dzień

Następnego dnia, z samego rana Kamila wsiadła do samochodu i przejechała w dwie strony ponad 300 km. – Przywiozłam ze sobą do Krakowa małego, ślicznego kundelka, Alexa. Ten maluch totalnie odmienił moje dotychczasowe pełne smutku i żalu życie. Już będąc w fundacji, wiedziałam, że nikomu go nie oddam. Na początku byłam przekonana, że ten dzień będzie powodował ból w moim sercu, jednak, gdy pojawił się Alex, wszystko, ale to wszystko się zmieniło. Co sądzę po tym czasie o samych walentynkach? Miłość powinno się okazywać codziennie, a nie tylko od święta. Naprawdę można sprawiać miłe gesty swoim drugim połówkom w ciągu całego roku, a nie tylko tego jednego dnia. Cóż, z wiadomych pobudek, nie jestem ich fanką. Mam wrażenie, że przez to święto ludzie zapominają, by być dla siebie na co dzień. Przyznam, że z perspektywy czasu uważam, że trochę o tym zapomniałam. Wierzę jednak, że i do mnie kiedyś uśmiechnie się szczęście, i będę mogła ten dzień dzielić nie tylko z Alexem, ale też z kimś, kogo szczerze pokocham – patrzy z nadzieją w przyszłość.

Fot. Ilustracyjne/Unsplash

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka