– Rosja już straciła dużo, a zapłaci za swój karygodny czyn jeszcze więcej. Utrzymujący się wzrost gospodarczy wynika z ostrego wzrostu produkcji wojskowej, ale poziom konsumpcji spada. Istotne przesunięcie wydatków publicznych na finansowanie wojny obniża pulę środków na politykę socjalną. Recesji nie ma, ale standard życia ludności się pogarsza. Nie mogą się przeto nie pogarszać notowania władcy Kremla. Daleko posunięta militaryzacja gospodarki oraz przejście do de facto wojennej ekonomiki i związanego z nią silnie scentralizowanego trybu polityki i zarządzania makroekonomicznego relatywnie obniża poziom efektywności. Gospodarka jest coraz mniej konkurencyjna na arenie światowej i pozostaje coraz bardziej w tyle za Chinami, USA i Unią Europejską – ocenia w rozmowie z Głosem24 sytuację gospodarczą Rosji prof. Grzegorz W. Kołodko. Ceniony ekonomista zapytany o zwycięzcę w konflikcie za naszą wschodnią granicą odpowiada: – Tu nie ma wygranych. Wszyscy poza lobby militarno-przemysłowym są przegrani.
Mija trzy lata od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Znacznie silniejszy najeźdźca uderzył jednocześnie z południa, wschodu i północy. Mimo to dwa kluczowe miasta – Kijów i Charków – zdołały odeprzeć atak. W kolejnych miesiącach ukraińska armia odzyskała część zajętych terenów, w tym Chersoń. Jednak długo wyczekiwana kontrofensywa na południu nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Tymczasem Władimir Putin postawił na wyniszczającą wojnę, która od połowy zeszłego roku zaczęła przynosić Rosji coraz większe korzyści. Siły rosyjskie stopniowo posuwają się naprzód, przejmując kolejne miejscowości w Donbasie. Najnowsza odsłona konfliktu przynosi szansę na pokój, na razie jednak nie wiadomo, gdzie i kiedy będzie możliwy do zawarcia.
Długotrwały konflikt dał się we znaki nie tylko państwom w nie zaangażowanym. Rosyjska inwazja na Ukrainę mocno uderza w Europę i Polskę. Rosnące ceny energii, spadek konkurencyjności, wysoka inflacja, wzrost zadłużenia oraz gwałtowne zwiększenie wydatków na zbrojenia to tylko niektóre skutki wojny, które odciskają piętno na gospodarce zarówno europejskiej, jak i polskiej. O podsumowanie dotychczasowych działań wojennych z perspektywy ekonomicznej poprosiliśmy prof. Grzegorza W. Kołodkę, najczęściej na świecie cytowanego polskiego ekonomistę, polityka, intelektualistę, Dyrektora Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER w Akademii Leona Koźmińskiego a także autora książki „Wojna i pokój”, która w 2022 r. ukazała się nakładem wydawnictwa PWN. W momencie wydania była to pierwsza taka ekspercka analiza czasów wojny w Ukrainie.
Panie profesorze, pamięta pan, gdzie i kiedy dowiedział się pan o wybuchu konfliktu za naszą wschodnią granicą?
– To był zimowy czwartek. Gdy się obudziłem, było jeszcze ciemno, zerknąłem do telefonu, tam tylko jeden SMS, od redaktora naczelnego gazety, w której niekiedy publikowałem eseje. A w nim tylko dwa słowa: "Zaczęło się…".
Pytam, ponieważ mimo wielu przesłanek o nadchodzącym ataku, rozpoczęcie natarcia przez Rosję było pewnym zaskoczeniem… Miał pan nadzieję, że do konfliktu nie dojdzie, czy jednak realistycznie oceniał sytuację?
– Do samego końca zakładałem, że nie dojdzie do najazdu Rosji na Ukrainę. Tak, to było założenie, a nie pewność. Nie można było jej mieć, ale wciąż sądziłem, że coś tak niedorzecznego jak militarny atak Rosji na Ukrainę nie może mieć miejsca w racjonalnym świecie, w którym chciałbym żyć. Myliłem się. Nie ja jeden. Tak uważali prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Olaf Scholz, którzy odwiedzili Moskwę w bez mała ostatniej chwili; ten pierwszy osiemnaście, ten drugi zaledwie dziewięć dni przed inwazją. Gdyby sądzili, że jest nieuchronna, to nie spotykaliby się wtedy na Kremlu z prezydentem Putinem, o którym ówczesny brytyjski premier Borys Johnson mówił, że blefuje. Podobny pogląd do końca swych dni wyznawał mąż stanu i prominentny dyplomata Henry Kissinger, a do dziś tak uważają wybitni amerykańscy profesorowie ekonomii politycznej James Kenneth Galbraith czy John Mearsheimer.
Co Pana zdaniem wiemy, po trzech latach trwania wojny u naszych sąsiadów?
– Przede wszystkim to, że należy rozmawiać. Także z tymi, z którymi fundamentalnie się nie zgadzamy. Nawet Izrael rozmawia poprzez pośredników z Hamasem, aby barbarzyńsko porwani przez jego bojówkarzy zakładnicy wrócili do domów. Zawsze warto rozmawiać, jeśli można uniknąć czegoś złego, co nie jest bezwzględnie nieuchronne. A rosyjskiej inwazji sprzed trzech lata Ukraina mogła uniknąć. Wiemy też, że ta wojna, skoro już wybuchła, nie musiała trwać trzy lata; można było ją zakończyć dużo wcześniej, unikając olbrzymich ofiar i kosztów. Ponadto wiemy, że jak bardzo byśmy tego chcieli, na warunkach formułowanych przez Kijów oraz Zachód Ukraina nie odzyska wszystkich terytoriów utraconych od 2014 roku. Wiemy też – to znaczy kto wie, ten wie – że ta tragiczna, a zarazem absurdalna wojna jest elementem strategicznych przesunięć w układach geopolitycznych.
Panie profesorze, gdy w mediach pojawiają się tematy związane z ekonomią i wojną w Ukrainie, najczęściej przewijają się kwestie cen ropy, sankcji na Rosję oraz wysokości pomocy udzielonej naszemu sąsiadowi czy to przez USA czy państwa europejskie. Co pana zdaniem najważniejszego umyka mediom mainstreamowym w przekazie dotyczącym wojennej sytuacji gospodarczej?
– Dwie sprawy. Pierwsza, to opłacalność tej wojny dla lobby militarno-przemysłowego z jego zapleczem politycznym i medialnym. Myliłem się co do ewentualności wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej, ponieważ sądziłem, że wystarczy mu wysoki poziom napięć wynikających z drugiej zimnej wojny. Drugiej, bo ta poprzednia, zakończona na początku lat 90., powinna być teraz określana jako pierwsza. Lobby militarno-przemysłowe – najpotężniejsze jest amerykańskie, ale innych, zwłaszcza brytyjskiego, francuskiego i niemieckiego, a od jakiegoś czasu również koreańskiego, też nie wolno lekceważyć – są zainteresowane w zyskach, a nie w zabijaniu. By te zyski rosły, ktoś musi kupować coraz więcej ich produkcji. Zatem im więcej napięć, tym lepiej. Wojny nie są konieczne, napięcia jak najbardziej. Niestety, wojny przydają się do testowania nowych rodzajów uzbrojenie, nowych logistyk, nowych taktyk. Dla producentów broni i amunicji Ukraina to pola doświadczalne. Takoż dla militarystów, którzy wzbogacają swoją wiedzę w dziedzinie wojskowości z oddali, siedząc bezpiecznie przy biurkach czy stołach konferencyjnych, przed ekranami komputerów czy telewizorów.
A ta druga sprawa?
– Druga sprawa, która umyka uwadze mediów, to globalna kontekstualność konfliktu za naszymi wschodnimi granicami. Są inne okrutne starcia zbrojne. Niektóre z nich pociągają za sobą dużo poważniejsze niż na Ukrainie kryzysy humanitarne oraz powodują relatywnie większe koszty gospodarcze. Mam na myśli nie tylko katastrofalne skutki izraelsko-palestyńskiej wojny w Strefie Gazy, bo przecież zatrważające jest także sytuacja w Sudanie i na wschodzie Konga. Syndrom ukraiński ma jednakże największe znaczenie ze względu na implikacje dla wspomnianych przesunięć geopolitycznych. Kiedyś, w odległej przyszłości, historia będzie nań patrzyła przede wszystkim pod tym kątem. Dlaczego tak a nie inaczej zachowały się największe potęgi światowe? Jak zmieniła się ich globalna pozycja? Jak ułożyły się wzajemne relacje po wojnie? Jak sprzęgały się wątki polityczne, gospodarcze, ekologiczne, społeczne i kulturowe z militarnymi? O co bezpośrednio toczyła się ta wojna, wiadomo, ale kto i co chciał tak naprawdę wywalczyć dla siebie przy okazji? Podczas gdy jedni liczą ofiary wojny i ponoszone koszty, inni liczą swoje zyski finansowe i korzyści polityczne. Gdy jednych martwi przesuwanie siłą widocznych granic we wschodniej Europie, inni przesuwają niewidoczne granice na geopolitycznej mapie świata.
Panie profesorze, a jak pana zdaniem wygląda sytuacja gospodarcza agresora? Wiem, że ekonomicznie Ukrainy jest naprawdę słaba a jak jest z Rosją? Tylko raz w trakcie wojny była mowa o dramatycznym spadku kursu rubla, były też komentatorskie głosy, że Rosja ekonomicznie nie wytrzyma, że to będzie dla niej sytuacja podobna do tej w Afganistanie. Czy sankcje, o których w swoim czasie było głośno, nie sprawdzają się? Pytam, bo kraj rządzony przez Putina, wygląda stabilnie i sprawia wrażenie, że obostrzenia ze strony Zachodu praktycznie go nie dotknęły.
– To nie tak. Sankcje nałożone na Rosję są bardzo dotkliwe. Byłyby jeszcze bardziej, gdyby Zachód stosował jej w sposób skoncentrowany, a nie swoistymi plasterkami. To zastanawiające, jak to jest możliwe, że akurat dzisiaj – w dniu trzeciej rocznicy rosyjskiej napaści – Unia Europejska uruchamia już 16-tą transzę sankcji. Dlaczego nie było bardziej zmasowanych na przykład ośmiu albo czterech? Nie wystarczy spojrzenie na aktualną sytuację gospodarczą Rosji. Konieczne jest porównanie w kategoriach alternatywnej historii, czyli co by było, gdyby…
Bardzo proszę, spróbujmy zatem. Rozumiem, że rozważamy brak nałożenia sankcji?
– Ale też i brak konfliktu. Zadajmy pytanie: co by było, gdyby Rosja nie napadła na Ukrainę, a Zachód nie zastosowałby sankcji? Otóż gospodarka rosyjska miałaby się nie tylko na bieżąco znacznie lepiej, lecz ponadto miałaby lepsze perspektywy rozwojowe na przyszłość. Sądzę, że tak patrząc na sprawę, Rosja już straciła dużo, a zapłaci za swój karygodny czyn jeszcze więcej. Utrzymujący się wzrost gospodarczy wynika z ostrego wzrostu produkcji wojskowej, ale poziom konsumpcji spada. Istotne przesunięcie wydatków publicznych na finansowanie wojny obniża pulę środków na politykę socjalną. Recesji nie ma, ale standard życia ludności się pogarsza. Nie mogą się przeto nie pogarszać notowania władcy Kremla. Daleko posunięta militaryzacja gospodarki oraz przejście do de facto wojennej ekonomiki i związanego z nią silnie scentralizowanego trybu polityki i zarządzania makroekonomicznego relatywnie obniża poziom efektywności. Gospodarka jest coraz mniej konkurencyjna na arenie światowej i pozostaje coraz bardziej w tyle za Chinami, USA i Unią Europejską. Odnośnie do technologii pod wieloma względami nawet Indie ją wyprzedzają. To się będzie mściło. Jeszcze wtedy, gdy zostaną zniesione zachodnie sankcje. A nie powinno się ich znosić od razu po zawieszeniu broni, co nadchodzi (obym się znowu nie mylił…). Sankcje powinny być utrzymywane do czasu osiągnięcia rozstrzygnięć, które nie tylko zadowolą Moskwę, lecz przede wszystkim zostaną zaakceptowane przez Kijów.
Jest pan autorem książki „Wojna i pokój”. Ostatnie wydarzenia sprawiają, że nadzieje na ten drugi stają się coraz bardziej realne. Podziela pan to stanowisko? Pytam również w kontekście rozdziału „Ile potrwa ta wojna”.
– Gdy pisałem tę książkę, nie sądziłem, że wojna potrwa tak długo. Zarazem zwracałem uwagę na działanie sił zainteresowanych jej przedłużaniu. Nie lekceważmy tego, bo one bynajmniej nie zniknęły. O ile jedną z nielicznych dobrych stron administracji prezydenta Trumpa są jej starania na rzecz jak najszybszego zakończenia zbrojnego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, o tyle inni – w Polsce też – w istocie opowiadają się za jego kontynuowaniem aż do iluzorycznego zwycięstwa, na nierealnych przecież warunkach, łącznie z powrotem do granic sprzed 2014 roku. To jak długo miałaby jeszcze trwać ta wojna? Ile jeszcze trzeba byłoby ponieść ofiar? Kto i jak ma ją finansować po ukraińskiej stronie? Czyżby całe trzy lata nie dowiodły, że Rosji nie da się militarnie pokonać, więc trzeba szukać jakiegoś innego sensownego rozwiązania? Tak, lepszy pokój, nawet na złych warunkach, niż przeciąganie wojny nie do wygrania. Optowanie za przeciąganiem wojny, która każdego dnia pochłania kolejne dziesiątki, jeśli nie setki istnień ludzkich, jest niemoralne i nieodpowiedzialne.
Nikt się nie łudzi, że ewentualny pokój nie będzie miał swojej ceny. Kto, pana zdaniem, więcej za niego zapłaci? Zwycięstwo Rosji jest pewne? Ukraina będzie przegranym?
– Tu nie ma wygranych. Wszyscy poza lobby militarno-przemysłowym są przegrani. Rosja też. Militarnie nie przegrała, ale moralnie tak. Hańba spowodowana napaścią na sąsiada kładła będzie się na niej długim cieniem przez lata. Największym przegranym jest Ukraina, ale lepiej zgodzić się na koniec starć militarnych teraz, niż przegrać jeszcze więcej, odrzucając inicjatywny pokojowe, nawet jeśli są one dalekie od tych upragnionych. W sensie politycznym wiele zapłacić za ten ewentualny pokój może Unia Europejska, jeśli szybko i zdecydowanie go nie poprze. Na dłuższą metę zapłaci sowitą cenę, jeśli nie potrafi oprzeć się militarystycznym tendencjom i zamiast inwestować w konkurencyjność gospodarki i zieloną transformację, będzie coraz więcej wydawać na zbrojenia. I bez ich dalszego wzrostu jest bezpieczna, a marnotrawiąc fundusze publiczne na militaria tak naprawdę niepotrzebne do zachowania pokoju, będzie słabsza ekonomicznie i politycznie. To fatalne, bo akurat takiego osłabienia na pewno pragnie wrogi nam Putin, a być może również nieżyczliwy nam Trump. Im więcej my wydajemy na zbrojenia, tym bardziej zacierają ręce, aczkolwiek z różnych powodów, i na Kremlu, i w Waszyngtonie.
Pytam o kwestię pokoju, ponieważ niektórzy komentatorzy uważają, że im dłuższy konflikt, tym lepiej dla Polski i innych przeciwników Rosji, bo musi ona ponosić większe wydatki na wojnę, co sprawia, że będzie miała jeszcze większe trudności ekonomiczne. Już trochę o tym Pan powiedział, ale rozważmy scenariusz w perspektywie roku, dwóch, w którym oba państwa nadal kontynuują walkę. Pana zdaniem jest to w ogóle możliwe przy obecnej kondycji Ukrainy?
– Niestety, nie można wykluczyć kontynuacji wojny. Sprawa zadecyduje się w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że w miarę szybko dojdzie do zawieszenia broni. Przestaną się zabijać, konflikt po części zostanie zamrożony, ale w niekrwawej wersji ciągnął będzie się latami, zanim dojdzie do jego ostatecznego zakończenia. To sprawa pokoleniowa, podobnie jak onegdajsze konflikty niemiecko-francuskie czy polsko-niemieckie. Dziś brzmi to jak fantazja, ale kiedyś stosunki ukraińsko-rosyjskie znowu będą przyjacielskie i cechować je będzie pragmatyczna współpraca. Co zaś do twierdzeń, które pan przywołuje, „że im dłuższy konflikt, tym lepiej dla Polski”, to są one nonsensowne. Dokładnie odwrotnie: im dłużej, tym gorzej. Natomiast co do zdania, że w przypadku przedłużania walk Rosja będzie „ponosić większe wydatki na wojnę, co sprawia, że będzie miała ona jeszcze większe trudności ekonomiczne”, to prawda. Rosję dużo kosztują tak sankcje, o których mówiliśmy, jak i prowadzenie wojny. Niestety z jednym i drugim radzić może sobie jeszcze przez jakiś czas. Nie wiem, jak długi, ale na tyle długotrwały, że zanim rzuci ją to na kolana, to wcześniej my nie damy sobie rady z ciężarem, jaki kontynuacja ten wojny na nas nakłada. Już bardziej sensowny wydaje się pogląd, że dotkliwości, jakich doświadczają Rosjanie, obudzą fale ich gniewu i skierują je przeciwko Putinowi, którego na Kremlu zastąpi jakiś antywojennie nastawiony przywódca. Na razie trzeba ubolewać, że gniew ludu obraca się bardziej przeciw Zachodowi niż przeciw Putinowi, przed czym przestrzegałem.
Pana książka udowadnia, że gospodarka jest systemem naczyń połączonych i do tego bardzo skomplikowanym. Mówię o tym, ponieważ w „Wojnie i pokoju” pana autorstwa odnajdziemy również wątki pozornie mocno odbiegające od sytuacji w Ukrainie. Mam tutaj na myśli kwestie związane np. z Tajwanem czy ogólnie z sytuacją międzynarodową oraz globalizacją.
– Tak. Patrzę na świat w sposób kompleksowy, bo wyrywkowe obserwacje gubią z pola widzenia wątki, które są istotne dla biegu spraw. Raz jeszcze powiem, że tak, jak do uniknięcia była wojna na Ukrainie, tak do uniknięcia jest wojna wokół Tajwanu, na którą liczą niektórzy polityczni awanturnicy, pragnący osłabienia globalnej pozycji Chin. Ich marszu do przodu nie da się powstrzymać, więc trzeba się z nimi pokojowo układać, a nie potrząsać szabelką. Komplikują się współzależności geopolityczne, ale wszystkie sprzeczności, w które ponad ośmiomiliardowa ludzkość jest uwikłana, mają pokojowe rozwiązania. Takie kompleksowe podejście przyświeca mi także w nowej książce o tym, co i dlaczego dzieje się na świecie, która nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN powinna ukazać się za miesiąc.
W książce porusza Pan również kwestię inflacji, która odczuwamy wszyscy. Może Pan przybliżyć swój pogląd na ten temat, który zawarł w rozdziale pod wymownym tytułem „Wielka współczesna inflacja to opóźniona faktura za pandemię i przedpłata za wojnę”. Podtrzymuje Pan tezy w nim zawarte?
– Całkowicie. Tak jak mydleniem oczu były twierdzenia niektórych polityków i „znanych ekonomistów”, że walkę z dopustem Bożym, jakim była pandemia Covid-19, można bezkarnie finansować ekspansją monetarną i pogłębianiem deficytów budżetowych, tak też jest z finansowaniem wojny, która jest dopustem ludzkim. Politycy są odważni w słowach, ale nie starcza im już odwagi, aby podnosić podatki w stopniu pokrywającym koszty prowadzenia wojny – obojętnie gorącej czy zimnej. Finansują więc swój militaryzm głównie rosnącymi deficytami budżetowymi, co na dłuższą metę nie może nie nasilać presji inflacyjnej. W Polsce też inflacja byłaby już znacznie niższa, gdyby deficyt nie był rekordowo wysoki, a byłby on zdecydowanie mniejszy, gdyby nie wyśrubowane nieracjonalnie wydatki wojskowe. Co gorsza, teraz Komisja Europejska zamierza zgadzać się na niewliczanie ważkiej części wydatków nazywanych obronnymi do poziomu deficytu, którego przekroczenie uruchamia dostosowawczą procedurę nadmiernego deficytu. To z gruntu błędna i szkodliwa decyzja. Koszmarne bywają czasy, gdy rozum przegrywa. Uboczny rezultat obecnych wojen – tak tych gorących, jak i tej zimnej – jest taki, że na podejmowanie rozstrzygnięć odnoszących się do gospodarki rosnący wpływ wywiera nie zawsze rozsądna polityka, a zbyt mały z reguły racjonalna ekonomia. Nadal uczę studentów, że ekonomia to wiedza o racjonalnym gospodarowaniu, chociaż tej racjonalności ostatnio coraz wyraźniej nie starcza.
Prof. Grzegorz W. Kołodko – intelektualista i polityk, jeden z głównych architektów polskich reform gospodarczych, wicepremier i minister finansów w latach 1994-97 i 2002-03. Członek Europejskiej Akademii Nauki, Sztuki i Literatury. Dyrektor Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER w Akademii Leona Koźmińskiego. Najczęściej na świecie cytowany polski ekonomista.
Fot.: K. Żuczkowski