Dwa lata temu Senat Rzeczpospolitej Polski ustanowił 24 marca świetem państwowym – Narodowym Dniem Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
Z tej okazji warto przypomnieć bohaterską postawę Wojciecha Kotfisa z Uszwi (powiat brzeski, gmina Gnojnik), który za pomoc rodzinie Goldberger zapłacił najwyższą cenę. Z okazji dzisiejszego święta Anna Brzyska ze Stowarzyszenia „Pamięć i dialog. Wspólna historia.” napisała na facebookowej grupie Brzesko-Briegel. Pamiętamy. We remember. następujące słowa:
Dzisiaj, 24 marca, obchodzony jest narodowy dzień pamięci Polaków ratujących Żydów. Niestety w ostatnich latach ten dzień stał się okazją dla politycznych przekłamań, przepisywania historii. Jednak chciałabym, żeby ze szczególna wdzięcznościa pamiętaliśmy dzisiaj o ludziach, którzy - ryzykując nie tylko własnym życiem, lecz równiez życiem swoich rodzin, obawiając się nie tylko Niemców, lecz również sąsiadów - ratowali Żydów. W Brzesku i powiecie brzeskim takich ludzi, którzy w absolutnie nieludzkich czasach pozostali Ludźmi, było niemało. Może dzisiaj jest odpowiedni dzień, żeby powiedzieć, że jeszcze w tym roku na stronie www naszego Stowarzyszenia powstanie podstrona poświęcona Polakom ratującym Żydów w powiecie brzeskim - tym, którzy zostali odznaczeni tytułem "Sprawiedliwy wśród narodów świata" i tym, którzy w zasadzie nie są znani. Cześć ich pamięci.
Założycielka stowarzyszenia, która niedawno została Laureatką Nagrody im. ks. Stanisława Musiała, zamieściła także historię rodziny Goldberger i Wojciecha Kotfisa z Uszwi. Autorka opisując wojenne dzieje swoich bohaterów napisała:
O tej rodzinie (Goldberger - dop. red.) po raz pierwszy usłyszałam parę miesięcy temu od Pana Piotra Śledzia - to on w 2003 roku wykonał obelisk, który znajduje się w lesie w Grabalinach na miejscu egzekucji Żydów. W latach 2002-2004 uczniowie publicznego Gimnazjum w Uszwi realizowali projekt edukacyjny "Pamięć ocala narody" związany z odsłonięciem tablicy upamiętniającej rozstrzelanie mieszkańca Uszwi Wojciecha Kotfisa i żydowskiej rodziny Goldbergerów w maju 1944 roku. Uczniowie przeprowadzili wtedy wywiady ze starszymi mieszkańcami Uszwi, próbując odtworzyć wydarzenia sprzed 70 lat.
Od października r. szk. 2002/2003 do września r. szk. 2003/2004 uczniowie Publicznego Gimnazjum w Uszwi pod kierunkiem mgr Teresy Czesak realizowali projekt edukacyjny „Pamięć ocala narody” związany z przygotowaniem młodzieży do odsłonięcia tablicy upamiętniającej rozstrzelanie w maju 1944 r. mieszkańca Uszwi Wojciecha Kotfisa oraz żydowskiej rodziny Goldbergerów. Poniższy opis historii rodziny Goldbergów jest fragmentem tej inicjatywy i pochodzi ze strony Publicznego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi w Uszwi autorstwa uczniów placówki.
Bunkier schronieniem
Chaskel Goldberger i jego żona Toni z domu Unger pochodząca z Dębna przybyli do Uszwi z synem Jankiem (niektórzy twierdzą, że był on przybranym synem Chaskla). Tu urodziły się im jeszcze trzy córki (według niektórych dwie). Mieszkali w miejscu, gdzie obecnie znajduje się sklep pana Pawełka. Chaskel był rzeźnikiem i miał jatkę. Toni, piękna i sympatyczna kobieta była bardzo życzliwa dla mieszkańców Uszwi. Pani Julia Kural zapamiętała, jak opatrywała skaleczenia polskim dzieciom. Janek zachęcany przez księdza niejednokrotnie zostawał na lekcji religii w szkole. Po wybuchu wojny Goldbergerowie oraz ich krewny Pinkas Federgrin jako jedyni Żydzi nie opuścili Uszwi. Ukrywali się początkowo w różnych miejscach. Toni z najmłodszą córką przebywała u pani Karaś na Kątach. Rodzina Chaskla mieszkała także w pustym domu za cmentarzem. W dzień przebywali w piwnicy, w nocy wchodzili do domu. Pomagali im w tym czasie rodzice pani Alfredy Kotarby. Później zaczęli się ukrywać w bunkrze w lesie zwanym Grabalinami na granicy z tzw. Piskorką (pagórkowaty teren, na którym znajdowały się pola uprawne). Było to miejsce położone na uboczu daleko od wsi. Bunkier miał wymiary 4x4 m i posiadał komin umożliwiający ogrzanie się w zimie. Rodzina Chaskla najczęściej korzystała z pomocy Wojciecha Kotfisa. Jego dom był najbliżej kryjówki. Przychodzili raczej nocą. Otrzymywali jedzenie, mogli sobie coś ugotować. Pojawiali się także we wsi. Chodzili po domach, gdzie otrzymywali żywność. Jedna z mieszkanek Uszwi wspomina, że pewnego wieczoru zjawił się w domu jej rodziców Pinkas zwany Pinkiem. Przyszedł po chleb. Gdy siedział w kuchni, wszedł nagle Niemiec, upominając, aby zasłonić okna. Na szczęście nie zwrócił uwagi na Pinkasa. Nasza rozmówczyni do dzisiaj pamięta paraliżujący strach domowników. Chleb dla rodziny Chaskla wypiekała także matka pana Stanisława Z. Chaskiel przychodził zawsze wieczorem. Pan Z. jako mały chłopiec często zanosił do lasu worek z chlebem. Ukrywający się Żydzi ścinali także drzewa w lesie, za które otrzymywali od ludzi kukiełki (słodkie plecione bułki wypiekane w Uszwi). Aby przeżyć, wykopywali ziemniaki z okolicznych pól. Mieszkańcy wsi wiedzieli o obecności Żydów w Uszwi, nikt jednak o tym nie rozmawiał. Szczególne współczucie budziły dzieci Goldbergerów.
Zdrada po trzech latach
Ci, którzy pomagali rodzinie, za wszelką cenę chcieli ją ocalić. Żydzi mieszkali w bunkrze około 3 lat. Niestety ktoś zdradził. Niektórzy wskazywali na gajowego. Żona syna Wojciecha Kotfisa twierdzi, że mogli to być właściciele pól, z których Żydzi wykopywali ziemniaki. Nie ma jednak pewności co do prawdziwości którejś z hipotez. Faktem jest, że w niedzielne popołudnie w maju 1944 r. (niektórzy twierdzą, że był to czerwiec 1944 r.) żandarmeria niemiecka i polska policja udała się do Grabalin, gdzie dokonała się tragedia. Wersji tego wydarzenia jest kilka. Najpierw Niemcy prawdopodobnie dostrzegli dziewczynkę zrywającą jagody. Zginęła jako pierwsza. Potem została zastrzelona Toni z najmłodszą córeczką na ręku i drugą starszą. Mężczyźni próbowali uciekać. Pinkasa schwytał pies i zaczął szarpać. Za chwilę został zastrzelony. Udało się uciec tylko Chasklowi i Jankowi. Pierwszy pojawiał się jeszcze w Uszwi. Mieszkańcy wsi ponownie przyjmowali go w swoich domach, często nawet u nich nocował. Później podobno został zastrzelony w Gródku. Informacje, że Janek przeżył nie zostały potwierdzone. Ciała zabitych Żydów pochowano najpierw we wspólnej mogile. Prawdopodobną wydaje się relacja pani Alfredy Kotarby, której ojciec opowiadał, że zwłoki Żydów wywieziono z Uszwi. Tak samo twierdzi synowa Wojciecha Kotfisa. Według niej ciała rozstrzelanych mogły zostać pochowane na cmentarzu żydowskim w Brzesku tzw. kierkowie. Tam jednak nie ma żadnych śladów tego wydarzenia. Po tragedii, która miała miejsce na Piskorce mieszkańcy Uszwi przez kilka dni żyli strachem o własne życie. Obawiali się szczególnie ci, którzy pomagali Żydom. Domniemali, że Niemcy dowiedzieli się o nich. Jednocześnie nie mogli pogodzić się z faktem, że rodzina Chaskla nie doczekała tak rychłego przecież końca wojny.
W miejscu śmierci Żydów nie ma żadnych symboli tragedii. Materialne ślady ich obecności w Grabalinach nie istnieją. Pamięć ludzka ocaliła jednak od zapomnienia fakty. Historia ukrywających się Żydów bardzo mocno tkwi w świadomości starszego pokolenia. Znają ją także uczniowie naszego gimnazjum. Oby przetrwała dla przyszłych pokoleń.
Prosty jak świeca "Inny"
Według danych z parafialnej "Księgi chrztów" (Liber natorum tom X) Wojciech Kotfis urodził się 30 marca 1866 roku jako syn Marcina i Wiktorii. Jak czytamy w parafialnej "Księdze małżeństw" (Liber copulatorum tom VII) w roku 1894 ożenił się z Józefą Kowalczyk. Ojciec narzeczonej udzielił swojej córce pozwolenia na zawarcie związku małżeńskiego, gdyż była nieletnia:
"Ja niżej podpisany, ojciec małoletniej córki mojej Józefy Kowalczyk pozwalam na jej wejście w związek małżeński z Wojciechem Kotfisem, co przy dwóch niżej wymienionych świadkach jako nie umiejący pisać znakiem krzyża potwierdzam".
Wojciech Kotfis miał siedmioro dzieci, które już nie żyją. W młodości służył w wojsku austriackim, gdzie nauczył się języka niemieckiego. Odznaczał się wysokim wzrostem (około 2 m) i jak wspomina jego synowa - Stanisława Kotfis "był prosty jak świeca". Mieszkał wraz z rodziną przed Piskorką. Zajmował się gospodarstwem. Uprawiał pola, które kiedyś otrzymał jego ojciec od Austriaków za zasługi wojenne. Miał też piękny sad. Przez mieszkańców Uszwi był postrzegany jako "inny". Inność Wojciecha Kotfisa wynikła z jego nietypowych jak na gospodarza zainteresowań. Posiadał bardzo rozległą wiedzę. Był uznawany za mądrego człowieka, za "filozofa". Czytał książki i gazety, interesował się polityką. Odwiedzali go księża i urzędnicy. W znajdującej się przed domem altance, gdzie lubił przesiadywać, niejednokrotnie dyskutował ze swoimi gośćmi. Do kościoła chodził rzadko, ale gdy szedł, ubierał się w białe rękawiczki, garnitur, zabierał laskę i kapelusz. Służył do mszy świętej, będąc już żonaty. Jako mąż i ojciec odznaczał się surowością. Lubił porządek i dyscyplinę. Był pedantem w tym, co robił. Wpajał dzieciom szacunek dla ojczyzny i człowieka. Zapewne, kierując się tymi wartościami, zdecydował się na ryzykowną pomoc żydowskiej rodzinie Goldbergerów ukrywającej się podczas II wojny światowej niedaleko jego domu.
Strzał z ukrycia
Żydzi przychodzili do Wojciecha Kotfisa wieczorem. Mogli się ogrzać, coś zjeść i otrzymać chleb oraz inne pożywienie. Tak było przez 3 lata. Niestety najprawdopodobniej ktoś zdradził. Niemcy odwiedzili Wojciecha Kotfisa dwukrotnie. Pierwszy raz przyszli zapewne na zwiady. Rozmawiali z nim przed domem. Opowiadał im o swoim pobycie w wojsku austriackim. Jeden z Niemców na pożegnanie nawet mu zasalutował. Niestety druga wizyta zakończyła się jego tragiczną śmiercią, poprzedzoną rozstrzelaniem Żydów. W 1944 r. żandarmeria niemiecka zjawiła się przed domem Kotfisa. Jeden z Niemców schował się za gruszę, inni rozmawiali z gospodarzem. Nic nie wskazywało na to, że za chwilę padnie strzał. Podczas pożegnania żandarm stojący za drzewem strzelił. Wojciech Kotfis zginął na miejscu. Żona nagabywana przez Niemców nie przyznała się do pomocy Żydom, zrzuciła całą winę na męża, wiedząc, że nie żyje i tak uratowała swoje życie. Udała się do wsi z prośbą o pomoc. Pan Stanisław Kotarba i pan Franciszek Kurtyka pomogli jej przenieść ciało męża do stodoły. Na drugi dzień zwłoki owinięte w prześcieradło zostały przewiezione na cmentarz m.in. przez pana Jana Warkocza i pochowane prawdopodobnie przez Jakuba Bukowicza, Andrzeja Pawełka i Karola Rabiasza. Nie było trumny, mszy świętej i zapisu w księdze parafialnej. Nabożeństwo żałobne zostało odprawione kilka dni później. Strach i obawa o własne życie były zbyt duże. Ciało Wojciecha Kotfisa zostało pochowane na cmentarzu, gdzie obecnie spoczywa.
Wojciech Kotfis był niewątpliwie indywidualnością w społeczności uszewskiej. Wymagający dla najbliższych, otwarty na wiedzę i świat, współczujący braciom - Żydom. Czy tolerancji nauczył się z książek? Bardziej zasadne wydaje się twierdzenie, że ich lektura pomogła mu w kształtowaniu światopoglądu, w dostrzeganiu mechanizmów rządzących historią. Aby dostrzec w człowieku innej narodowości brata, aby pomóc mu przeżyć, ryzykując własnym życiem nie potrzeba tomów publikacji, potrzeba odruchu serca i wrażliwości, których nie można się wyuczyć, gdyż z nimi można się tylko urodzić. Ale oprócz zalet ducha Wojciech Kotfis posiadał jeszcze jedno - odwagę bycia prawdziwym człowiekiem w czasach pogardy dla człowieczeństwa.
Fot. i inf.: Facebook/Brzesko-Briegel. Pamiętamy. We remember., Stowarzyszenie „Pamięć i dialog. Wspólna historia.”, Publiczne Gimnazjum im. Królowej Jadwigi w Uszwi