poniedziałek, 20 stycznia 2025 14:12, aktualizacja 3 godziny temu

Babcia to nie służąca! Wnuczki co roku dzwonią z tym samym pytaniem

Autor Mirosław Haładyj
Babcia to nie służąca! Wnuczki co roku dzwonią z tym samym pytaniem

– Odwiedzają mnie zawsze, gdy czegoś potrzebują. Co roku dzwonią w Boże Narodzenie z tym samym pytaniem – mówi w rozmowie z portalem Głos24 pani Emilia z Krakowa.

Mieszkająca w Nowej Hucie pani Emilia, choć jest seniorką, niejednego młodego zawstydziłaby energią i pozytywnym nastawieniem do świata.

– Mam 75 lat, ale to nie znaczy, że powinnam się położyć i czekać na ostateczność – mówi w rozmowie z portalem Głos24 seniorka z Krakowa.

W zeszłym roku odbyła kilka wycieczek zagranicznych. – Ksiądz organizował pielgrzymkę do Lichenia, do Gietrzwałdu, do Włoch. Dzieci odradzały, bo “Jak to, mamo, pojedziesz sama? A jak ktoś zrobi ci krzywdę? A jak się zgubisz? A jak sobie nie poradzisz? Nie znasz włoskiego”. Czasami wydaje mi się, że dla niektórych dzieci rodzice nadają się tylko do tego, co oni sami im zaplanują.

Pani Emilia doczekała się dwójki dzieci. – Mam dwie córki, a każda z nich też ma dwie córki. Taka nam wyszła rodzinna tradycja - uśmiecha się seniorka. Jedna córka pani Emilii mieszka na Podhalu, a druga pod Krakowem. Za to wszystkie wnuczki są w Krakowie. – Wszystkie cztery. Rozumie pan, jakie szczęście?

Jedna wnuczka pani Emilii kończy właśnie studia na Politechnice Krakowskiej, druga jest na czwartym roku na Uniwersytecie Jagiellońskim, a dwie najstarsze już pracują.

– Dziewczyny mieszkają razem [studentki razem, pracujące razem – dopisek red.], żeby łatwiej było im płacić czynsz. Jedna pracuje w księgowości, a druga w szkole. Kocham je nad życie, ale ostatnio powiedziałam im, co myślę, o ich zachowaniu – zwierza się seniorka.

„Gdy mnie zapraszają, łapię się za głowę”

Z opowieści pani Emilii wynika, że jej wnuczki nie dbają ani o mieszkanie, ani o relacje z ludźmi.

– Gdy wchodzę do nich do domu, najpierw łapię się za głowę, a potem za serce. Pan sobie nie wyobraża, jaki bałagan są w stanie zrobić dwie 30-letnie kobiety – kręci głową nasza rozmówczyni i dodaje: – Obie elegancko ubrane, z zadbanym psem, dwoma samochodami, a w domu, brzydko, ale dosadnie mówiąc… chlew.

Wnuczki nigdy nie miały umiaru w proszeniu babci o pomoc. – Na studiach często wtykałam im pieniądze. Teraz czasy się zmieniły. Dziewczyny zarabiają – Monika w firmie zostaje po godzinach, a Magda dorabia korepetycjami z j. angielskiego i matematyki. Chodzą na siłownię, do klubów, bo i kawalerów szukają, ale na posprzątanie już czasu nie ma. Dzwonią zawsze wtedy, gdy potrzebują pomocy, mówiąc: „Babciu, proszę. Jutro przychodzi kolega, pomożesz posprzątać?”. I pomagam.

Ile razy pani Emilia odwiedza wnuczki, tyle razy sprząta i gotuje. – Tak się nauczyły, że jak babcia przyjdzie, to poukłada, ogarnie nieporządek i jeszcze coś ugotuje, a czasami nawet upiecze. I ja, proszę pana, chętnie im pomagam, ale ostatnio powiedziałam im, co myślę o ich zachowaniu.

„Czekałam i czekałam, ale się nie doczekałam”

Wnuczki odzywają się tylko wtedy, gdy potrzebują pomocy. – Przed świętami złapałam grypę. Proszę pana, żadna się nie zainteresowała. Żadna z czterech, choć studentki były już na Podhalu, więc przyjść nie mogły. Dzwoniłam, prosiłam: „Madziu, zostawisz mi sprawunki pod drzwiami, żebyś się nie zaraziła”, „Monisiu, potrzebuję syropu na kaszel”. Myśli pan, że któraś przyszła? Czekałam i czekałam, ale się nie doczekałam. O wykupienie leków musiałam poprosić sąsiadkę, a o zakupy miłego studenta z drugiego piętra.

Wnuczki pani Emilii w grudniu wyjechały do siebie, do rodzinnego domu na Boże Narodzenie i nawet nie zapytały, czy ich babcia nie potrzebuje czegoś na święta.

– Powiem jednak panu, że czara goryczy przelała się, gdy zadzwoniły w drugi dzień świąt. W Wigilię rozmawiałam z ich mamą, one nie zadzwoniły. Czekałam, ale nic z tego. Za to punktualnie jak w zegarku zadzwoniły w drugi dzień świąt – co roku dzwonią w Boże Narodzenie z tym samym pytaniem…

„Dziwne czasy nastały. Powiedziałam: Dość!”

Od czterech lat wnuczki pani Emilii kontaktują się z nią w drugi dzień świąt, ponieważ proszą o opiekę nad psem. – Max jest owczarkiem – sympatyczną psiną, którą zajmuję się pod koniec grudnia, by dziewczyny mogły jechać na narty. W tym roku powiedziałam: „Dość”. Dziewczyny myślały, że żartuję, ale ja postanowiłam powiedzieć im szczerze, jak się czuję – że dzwonią tylko, jak czegoś chcą, że nie pomogły mi (mimo próśb) w grudniu, jak byłam chora, że babcia to nie służąca. Że jestem osłabiona po chorobie i zwyczajnie nie mam siły zajmować się psem, ale chętnie się z nimi spotkam - bo od października zdążyłam za nimi zatęsknić. Powiedziały, że zaraz wylatują, nie mają czasu i jeszcze opiekę dla psa muszą załatwić. Wszystko rozumiem, zwierzę to prawie członek rodziny, ale, jak powiedziałam, prawie. Nie podoba mi się to stawianie zwierząt ponad ludzi. Dziwne czasy nastały. Powiedziałam wnuczkom, że mam nadzieję, że przyjdą do mnie na Dzień Babci same z siebie, a nie dlatego, że czegoś im trzeba.

„Wciąż czekam”

Pani Emilia nie widziała się z wnuczkami od października. – W listopadzie nie potrzebowały pomocy, w grudniu zachorowałam, mamy styczeń – wciąż czekam na telefon. Co przyniesie Dzień Babci? Nie wiem, ale jak co roku przygotuję ciasto i, jeśli one nie zadzwonią, ja to zrobię. Babcia to babcia – dodaje seniorka.

Fot. ilustracyjne

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka