Wykluczenie komunikacyjne mniejszych miejscowości stanowi bardzo poważny problem. Dla turystów jest to tylko dyskomfort, a dla mieszkańców niewielkich gmin kiepski transport publiczny staje się prawdziwym przekleństwem, które krzyżuje wiele życiowych planów.
Dla wielu krakowian nieodłącznym skojarzeniem związanym z wyjazdem w góry są długie godziny stracone w korku na Zakopiance. Podróżni jadący w Tatry, Pieniny czy Beskidy muszą nieraz uzbroić się w naprawdę spore pokłady cierpliwości. Przez długie lata na południu Małopolski głównie dobudowywano kolejne drogi i rozbudowywano parkingi, a w tym czasie rozwój kolei oraz połączeń autobusowych był raczej na dalekim planie. Miejscowości turystyczne nie są jednak z gumy i często nie ma już gdzie pomieścić się coraz większa liczba samochodów, należących do wczasowiczów. Dlatego w szczycie sezonu uliczki wielu górskich kurortów są sparaliżowane, a do najpopularniejszego celu podróży – czyli Zakopanego – podczas długich weekendów bardziej pasuje nazwa ,,korkowane”. Kolejne inwestycje służące upłynnianiu ruchu tylko przenoszą zatory w inne lokalizacje, co przypomina łatanie starych spodni, gdzie zaraz po zaszyciu szwy pękają w następnym miejscu. Jeżeli coś się ma zmienić, to transport zbiorowy w regionie trzeba uczynić bardziej atrakcyjnym, żeby stanowił lepszą alternatywę dla samochodów.
Pociągiem do Zakopanego. Spóźnienia codziennością
Wsiadam na krakowskim dworcu do pociągu, którego celem jest Zakopane. Problemy zaczynają się już po wejściu do składu. Wewnątrz jest strasznie gorąco, a przestrzeń wypełnia niezbyt przyjemny zapach będący mieszaniną potu dużej liczby osób stłoczonych na małej przestrzeni i wyziewów z toalety, która lata świetności ma już zdecydowanie za sobą. W czasie kiedy produkowano wysłany na trasę wagon o klimatyzacji pewnie można było tylko przeczytać w książkach opisujących futurystyczne rozwiązania, a bardziej nadawałby się on do obsługi połączeń w stylu retro, które są uruchamiane przy okazji różnych rocznic. Warto jednak szukać pozytywów. Jeśli ktoś weźmie ze sobą do pociągu ciepły obiad to w czasie podroży mu się jeszcze potrawa dodatkowo podgrzeje. Po za tym z kolejowej zakopianki widać przepiękne widoki, a mijanym górom można się bardzo dobrze przyjrzeć, bo krajobraz za oknem, zmienia się naprawdę powoli. Spore odcinki torów biegną równolegle do dróg. W czasie całego mojego przejazdu obserwowałem, jak jadące samochody szybko wyprzedzają pociąg, co dużo mówi o prędkości, jaką osiągał skład. Kolejka zaliczyła jednak mały sukces, wygrywając chociaż wyścig z mijanym traktorem. Wybrany przeze mnie pociąg to jedno z najszybszych połączeń, jakie jest w ofercie, bo w tym wypadku rozkładowy czas przejazdu wynosi ,,tylko” dwie i pół godziny na trasie liczącej około 130 kilometrów. Zdecydowana większość składów planowo z Krakowa do Zakopanego dojeżdża jednak w aż trzy i pół godziny. Dodatkowo opóźnienia na szlaku nie są rzadkością. W moim przypadku skład spóźnił się prawie 30 minut. Konduktor pociągu chyba starał się wytłumaczyć pasażerom przyczyny późniejszego przyjazdu, ale przez niesprawny głośnik niewiele można było usłyszeć.
Wyrównano rekord 'LUXTORPEDY"... sprzed 100 lat
W tym roku zakończyła się modernizacja linii kolejowej do Zakopanego, która trwała 6 lat i kosztowała ponad 1,5 miliarda złotych. Za wielki sukces uznano, że po przeprowadzeniu prac najszybszy kursujący skład wyrówna wynoszący niespełna 2 godziny i 20 minut rekord przejazdu kolejową zakopianką ustanowiony przez Luxtorpedę, czyli słynny pociąg, który kursował prawie 100 lat temu. Jeżeli celem prac było przywrócenie stanu sprzed prawie wieku to znaczy, że poprzeczka – delikatnie mówiąc – nie była ustawiona zbyt wysoko. Trudno się dziwić, że przeprowadzoną inwestycję krytykowano za dosyć spory minimalizm. Nie zostały zbudowane dodatkowe mijanki, dlatego praktycznie cała trasa ma nadal tylko jeden tor, co oznacza, że pociągi nie mogą kursować z dużą częstotliwością. Największym mankamentem linii są strome podjazdy, które bardzo ograniczają prędkość, z jaką są wstanie jechać kolejki. Pojawiały się pomysły modyfikacji przebiegu torów, aby złagodzić spadki, czy nawet budowy tunelów. Koncepcje zostały jednak zarzucone, bo zdaniem zarządzających koleją, zmiany byłyby zbyt kosztowne i skomplikowane. Alternatywną opcję przyspieszenia połączeń stanowi zakup specjalistycznego taboru, który jest lepiej przystosowany do jazdy w trudnych górskich warunkach, tyle że na razie nie jest to planowane. Do innych ważnych turystycznych kurortów na południu Małopolski dojazd pociągiem jest jeszcze gorszy. Dotarcie z Krakowa do Krynicy Górskiej w najszybszej opcji zajmuje absurdalne 4 godziny i 30 minut, a do Muszyny podróż trwa tylko o pół godziny krócej. W tym wypadku połączenia są już chyba opcją dla najbardziej zagorzałych miłośników kolei. Skrócić przejazdy w góry o około 30-40 minut ma planowana budowa linii kolejowej Podłęże–Piekiełko. Przygotowania do inwestycji są jednak na bardzo wczesnym etapie i zapewne minie wiele lat zanim nowe połączenie zostanie zbudowane.
Na trasach do największych kurortów często kursują autobusy, które są obsługiwane głównie przez prywatnych przewoźników. W przypadku najpopularniejszych linii zazwyczaj da się kupić bilet przez Internet, a jakość usług jest na w miarę wysokim poziomie. Autobusy stoją w korkach razem z samochodami i siłą rzeczy zatrzymują się na przystankach, co sprawia, że podróż trwa jeszcze dłużej niż w przypadku indywidualnej jazdy. Być może jakimś pomysłem byłoby wyznaczenie buspasów na newralgicznych odcinkach zakopianki, ale pewnie taka zmiana wywołałaby spore dyskusje. Bez samochodu najtrudniej dostać się do mniejszych miejscowości. Przyglądając się przerdzewiałym busom kursującym niekiedy na mniej popularnych trasach, można się zastanawiać, czy ze wzrokiem niektórych diagnostów ze stacji kontroli pojazdów jest wszystko w porządku. Korzystając z takich połączeń, trzeba się liczyć z jazdą w tłoku i długim czekaniem na nieliczne kursy. Wykluczenie komunikacyjne mniejszych miejscowości stanowi bardzo poważny problem. Dla turystów jest to tylko dyskomfort, a dla mieszkańców niewielkich gmin kiepski transport publiczny staje się prawdziwym przekleństwem, które krzyżuje wiele życiowych planów.
Fot. Zuzanna Gietner