Zakręcona Kawiarenka przez sześć lat swojej działalności wrosła w krajobraz krakowskiego Kazimierza. Serwowane w niej wypieki powstają na bazie autorskich receptur i nie zawierają m. in. nabiału i glutenu. Jednocześnie zachwycają swoim wyglądem i smakiem, co sprawia, że nie tylko osoby z dolegliwościami na tle alergicznym chętnie odwiedzają lokal. Niestety, w ostatnim czasie właścicielka Zakręconej Kawiarenki, Zuzanna Jankiewicz, została zmuszona ograniczyć swoją działalność tylko do weekendów. Powód? Rachunki za energię elektryczną. Czy wzrost cen prądu sprawi, że Zakręcona Kawiarenka zniknie z mapy miasta?
Zakręconą Kawiarenkę Zuza prowadzi razem z rodzicami. Serwowane na miejscu wypieki zawsze schodzą na pniu, a cukiernia ma grono stałych klientów. Zresztą do lokalu położonego przy ul. Trynitarskiej 6 zaglądają klienci nie tylko z Krakowa i jego okolic. Wszystko dzięki autorskim przepisom Zuzy, która, sama, cierpiąc na różne dolegliwości zdrowotne, opracowała receptury pozwalające cieszyć się słodkościami osobom z alergiami i uczulonym np. na gluten czy nabiał. Niestety w ostatnim czasie za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych właścicielka Zakręconej Kawiarenki poinformowała o konieczności ograniczenia działalności do weekendów. Wszystko przez coraz wyższe ceny energii elektrycznej. Wielbiciele lokalu zadrżeli z obawy, że ich ulubione miejsce z pysznymi deserami może całkowicie się zamknąć. Właścicielka nietypowej cukierni przyznała, że przyszłość jest niepewna i to do tego stopnia, że dopiero pod koniec roku będzie w stanie określić, co dalej z dalszym funkcjonowaniem lokalu. Z Zuzanną Jankiewicz porozmawialiśmy nie tylko o rachunkach, ale również o jej niezwykłej historii i o tym, co sprawiło, że z dnia na dzień postanowiła przeprowadzić się ze Szczecina do stolicy Małopolski.
Pochodzisz z północy Polski, ze Szczecina. Co sprawiło, że wraz z rodziną przeprowadziłaś się na drugi koniec kraju, do Krakowa?
– W Krakowie byłam zakochana od podstawówki, odkąd przyjeżdżałam tu z rodzicami na wakacje. Później każdą wolną chwilę spędzałam tutaj u moich przyjaciół z Rodzinnego Domu Dziecka Mały Książę. Po maturze nie udało się dostać na studia w Krakowie, więc otworzyłam pracownię w rodzimym Szczecinie. Jednak po niespełna roku prowadzenia pracowni rozstałam się z ówczesnym partnerem, więc następnego dnia pod wpływem impulsu przy porannej kawie powiedziałam tylko mamie, że jedziemy do Krakowa, na co mama odpowiedziała krótkie: OK. Przyjechałam oglądać lokale, wynajęłam ten wymarzony, sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy w Szczecinie i przyjechałam tu, gdzie po prostu czuję się dobrze. Kraków to zdecydowanie moje miasto, które dało mi też ogromne szanse rozwoju, jakich nie dawał Szczecin.
I tak otworzyłaś w mieście swój lokal – Zakręconą Kawiarenkę. Skąd pomysł na biznes i nietypową nazwę?
– Można by rzec - przypadek. Swoją przyszłość wiązałam z teatrem, w którym się wychowywałam - rodzina artystów. Niestety do szkoły aktorskiej się nie dostałam za pierwszym razem. Miałam wrócić za rok, ale w międzyczasie pojawiła się możliwość otworzenia pracowni. Biłam się z myślami, ale miałam dobrych ludzi przy sobie. Małgosia Boniek, z którą współpracowałam i przygotowywałam słodkie stoły, powiedziała, że na studia mogę iść w każdym momencie życia, a taka okazja z pracownią może się więcej nie pojawić. Posłuchałam i tak zrobiłam, w wieku 20 lat wyszłam z domowej kuchni i otworzyłam stacjonarną Zakręconą Kawiarenkę - pierwszą taką pracownię w Polsce, gdzie wszystko było bez glutenu i bez dodatku cukru, a wiele również bez nabiału, jajek, zbóż, orzechów czy innych alergenów. A czemu Zakręcona? Bo my wszyscy zawsze byliśmy po prostu zakręceni, tak samo jak moje wypieki - kolorowe i bez alergenów.
Jak zrodziła się Twoja pasja do cukiernictwa i pieczenia zdrowych ciast?
– Zabawa z cukiernictwem zaczęła się u mnie już od małego. Jeszcze nie mówiłam, a już z mamą kręciłam ciacha w kuchni. Uwielbiałam bawić się jedzeniem. Mama rozbierała mnie do samych gatek, sadzała na balkonie przy misce z mąką i wodą, a ja szczęśliwa zagniatałam i ugniatałam ciasto. W każde święta i dni wolne pomagałam mamie w kuchni przy ciastach, ciasteczkach, paluszkach. Potem polubiłam gotowanie. W kuchni zawsze się odstresowywałam. Kiedy miałam sprawdzian w szkole - zamiast się uczyć, szłam do kuchni i piekłam coś z niczego. Po prostu z tego, co było dostępne w domu. Nie przejadaliśmy już tego wszystkiego, więc zabierałam ze sobą wypieki do szkoły. Sprawdziło się nawet wówczas powiedzenie - przez żołądek do serca. A wszystkie domówki u mnie były głównie w kuchni i przy dobrym jedzeniu. Na 18. urodziny robiłam imprezę tematyczną - teatr, kino, gwiazdy filmowe. Zamarzył mi się tort trzypiętrowy w tej tematyce, ale nie było mnie stać na taki z cukierni, więc w ramach prezentu dostałam podstawowy zestaw małego cukiernika. Tak zaczęła się moja przygoda z cukiernictwem artystycznym. Wszyscy tortem się zajadali i zachwycali. Najpierw zaczęli zamawiać znajomi, potem znajomi znajomych i w domowej kuchni ćwiczyłam swój kunszt cukierniczy.
Pół roku później okazało się, że mam celiakię, muszę przejść na dietę bezglutenową. Z początku był płacz - co ja teraz będę jadła?! W sklepach jeszcze ciężko było dostać mieszanki bezglutenowe, a co dopiero czyste zboża i mąki jednorodne. Ale lubiłam jeść i to jeść SMACZNIE, nie byle co, więc kombinowałam, szukałam i tworzyłam wypieki jak najzdrowsze i jak najbardziej zbliżone smakiem do tych tradycyjnych. Wtedy jeszcze piekłam bezglutenowo tylko dla siebie, ale miałam problem z zanieczyszczeniem kuchni glutenem, więc stwierdziłam, ze skoro sama nie jem glutenu, to innym takie wypieki też nie zaszkodzą i piekłam już tylko bezglutenowo, informując o tym dopiero po jedzeniu. Ludzie byli w szoku, że wypieki były bezglutenowe, bo smakowały tak dobrze - to był największy komplement. Chwilę potem okazało się, ze muszę odstawić na stałe nabiał, cukier i wiele innych produktów, więc wymyślałam przepisy, tworzyłam dla siebie wypieki, które inni też zajadali ze smakiem, a z czasem zaczęłam nimi karmić całą Polskę. Początki były trudne. Zdrowych przepisów w Internecie prawie nie było, a jak coś było, to nie ukrywam - na bardzo niskim poziomie smakowym, często się rozsypywało, wychodziły zakalce albo po prostu nie smakowały. Ciężko było znaleźć coś dobrego, sprawdzonego. W księgarniach nie było wówczas praktycznie żadnych książek z tego typu wypiekami. Może z jedna, dwie pozycje? Dlatego do wszystkiego dochodziłam całkiem sama, metodą prób i błędów. Bawiłam się w małego chemika-cukiernika. Lubiłam to. Opracowanie nowej, smacznej receptury było niezwykle budujące i motywujące. Do dzisiaj sprawia mi to po prostu ogromną frajdę.
Zakręcona Kawiarenka to wyjątkowe miejsce na mapie Krakowa. Nierzadko wypieki rozchodziły się w mgnieniu oka. Czy pamiętasz sytuację, w której byłaś zaskoczona ilością klientów?
– Do dziś pamiętam pierwszy dzień w Szczecinie, kolejka ustawiała się już na godzinę przed otwarciem, a potem nie kończyła się przez ponad trzy godziny! Już po 20 minutach trzeba było dopiekać świeże ciacha, aby nie zabrakło.
W Krakowie otworzyliśmy się w czerwcu i tak jak w Szczecinie wyglądał u nas już każdy dzień od początku wakacji – najpierw ogromne zaskoczenie, bo nieraz sypiałam w pracy, nie opłacało się wracać nawet do domu. Później stało się to już normą, do czasów pandemii. W ostatnim okresie ciężko coś przewidzieć – największy ruch jest zawsze wtedy, kiedy najmniej się go spodziewamy, ale to zawsze miłe zaskoczenie (śmiech).
Twoja historia jest niezwykła... Zmagasz się z wieloma przewlekłymi chorobami autoimmunologicznymi i odkleszczowymi. Co jest najtrudniejsze w codziennym funkcjonowaniu?
– Chyba fakt, że mój organizm jest po prostu słabszy niż u innych przez liczne stany zapalne i to mnie trochę ogranicza w życiu (nie mogę wyjść do restauracji, zbytnio podróżować, tańczyć jak kiedyś). Utrudnia to też w pracy większy rozwój i powiększanie się. Musiałam się nauczyć, żeby działać w swoim rytmie i spokojniej. Wystarczy większy stres, gorsza regeneracja i następnego dnia już gorzej funkcjonuję. Kiedy dopada rzut, wyzwaniem staje się odpisanie nawet na jedną wiadomość, a co dopiero napieczenie pełnych witryn. Dlatego muszę bardzo pilnować każdego aspektu swojego życia, aby mieć pewność, że wstanę następnego dnia, co nie zawsze jest łatwe przy prowadzeniu swojej działalności. Po 8 latach pracy wciąż się uczę współpracy ze swoim ciałem.
Mimo to, otworzyłaś własny lokal. Do Zakręconej Kawiarenki zjeżdżają klienci nie tylko z Krakowa, ale i całego kraju a nawet spoza jego granic. Jak udało ci się osiągnąć taki sukces? Rynek zdrowych wypieków jest aż taką niszą?
– Szczerze? Nie wiem. Po prostu robię swoje, pełna pasji, z całego serca, stawiając przede wszystkim na JAKOŚĆ, SMAK i to się jakoś samo dzieje. Cieszy mnie, że ludzie to serce i jakość dostrzegają oraz doceniają. Sześć lat temu byłam pierwszym tego typem lokalu w Polsce. Dzisiaj jest ich już więcej, ale tych wysokiej jakości, pełnych dobrego smaku, tworzących indywidualnie pod najbardziej skomplikowane diety eliminacyjne jest wciąż mało, a alergików coraz więcej.
Moje wypieki są też w pełni autorskie, opracowuję nowe technologie wypiekowe, inspiruję się smakami dzieciństwa, za którymi najbardziej tęskni każdy alergik i to, co mogę zapewnić - te wypieki można dostać tylko u nas. Wymyślam i wypiekam je tylko i wyłącznie ja sama, receptury są pilnie strzeżone i nie jest to masowa produkcja, a nasi goście zgodnie twierdzą, że są smaczne i często kompletnie nie czuć, że są bez tych wszystkich alergenów. Pozwalam im odkrywać nowe smaki i doznania podniebienia. Nie robię po prostu fit ciasta. Robię ciasto pełne pasji, miłości, smaku, wartości odżywczych, a przy okazji jest ono bez glutenu, cukru i często też bez wielu innych alergenów.
Czy po drodze miałaś chwile zwątpienia lub załamania?
– Szczerze? Nie raz, nie dwa. Zawsze najpierw podejmowałam decyzję, działałam a dopiero przed ostatnią prostą zastanawiałam się, co zrobiłam, czy dobrze zrobiłam?! Na szczęście za każdym razem okazywało się, że warto słuchać tego serca. Ale najcięższy jest ostatni czas. Pandemia to był pikuś w porównaniu do rozkręcającego się kryzysu. Brakuje mi już psychicznie sił do dźwigania tego wszystkiego. Nie ukrywam, że, gdyby nie terapia i dobrzy ludzie wokół, już dawno bym się poddała. Więc nie jest łatwo, ale wierzę, że i z tego kryzysu wyjdziemy silniejsi.
Skąd czerpiesz siły i motywację do dalszej pracy?
– Motywują mnie takie sytuacje, kiedy 3-letnia Julia, która może jeść zaledwie cztery produkty na krzyż, na nic tak nie czeka w swoje urodziny jak tylko na tort zrobiony przeze mnie. Albo to, że jakaś mama wzrusza się, bo jej kilkuletnia córka pierwszy raz w życiu jest w kawiarni, w której może coś zjeść i to ze smakiem. Albo nastolatka chorująca na anoreksję, pierwszy raz od lat u nas zjada ciastko, bez pytania o kalorie, bez wyrzutów sumienia i najedzona wychodzi od nas z uśmiechem, robiąc tym pierwszy krok ku zdrowiu. Jak tu nie mieć siły do dalszej pracy, dając tyle radości?
Skąd pomysł na akcję "Nakram Zuzę"?
– Po nieudanym leczeniu ILADS, z powodu przewlekłych infekcji odkleszczowych straciłam sporo masy mięśniowej. Mój organizm, jelita się rozregulowały i mam sporą niedowagę. Powoli staję na nogi, ale jeszcze sporo do nadrobienia przede mną. Jakiś czas temu założyłam Tik Toka, którego, jak się okazało, ludzie uwielbiają. Czasami moje Tik Toki trafiają w virale, ale ludzie, jak to ludzie, lubią hejtować. Ci, co nie znają mojej historii, dali sobie prawo do krytykowania mojego wyglądu. Po kolejnym z kilkudziesięciu komentarzy w stylu „Weź coś zjedz” dla żartu nagrałam video, że może nie stać mnie na odżywcze jedzenie, ponieważ jestem małym przedsiębiorcą. Zaproponowałam także, że wszyscy, którzy tak martwią się moją wagą, mogą mnie dokarmić. Stworzyłam konto na buycoffe.to, gdzie można postawić mi kawę w dowolnej kwocie za moją cukierniczą twórczość. Założyłam je dla żartu, ale to miłe, że fani, którzy nie mają możliwości kupić moich wypieków, postanowili postawić mi kawę. Przy okazji trochę nagłośniłam temat internetowego hejtu i niezrozumienia nas, chorych. Odezwało się do mnie sporo osób z podziękowaniem, że głośno mówię o ważnych tematach i dodaję im otuchy tym, co robię.
W ostatnim czasie poinformowałaś w mediach społecznościowych o konieczności ograniczenia działalności. Powodów jest kilka… Czy istnieje obawa, że Zakręcona Kawiarenka może zniknąć z mapy Krakowa?
– Oj, tak, idzie sporo zmian. Głównie z przyczyn ekonomicznych. Trochę wracamy do korzeni. Z przyczyn ekonomicznych otwieramy się z kawiarnią już tylko na weekendy. Ceny prądu są zabójcze. Światło, witryny, ekspres, piece - to wszystko kosztuje, więc staramy się to skumulować, aby nie rozciągać z kosztami i minimalizować straty. Tworzymy też nową wersję naszych wypieków, z którymi łatwiej będzie nam dotrzeć do smakoszy w całej Polsce. Co z nami będzie tu na krakowskim Kazimierzu? Wyklaruje się to do końca roku.
Czy Zakręcona jako Zakręcona zniknie? Nigdy, ale spełniłam już każde swoje marzenie, teraz czas stworzyć i realizować kolejne - jeszcze tylko nie wiem, w jakiej formie (śmiech).