niedziela, 13 września 2020 12:20

Kraków: Jamnik rozszarpany przez amstaffy to zmyślona historia?

Autor Tomasz Stępień
Kraków: Jamnik rozszarpany przez amstaffy to zmyślona historia?

Burza na pół internetu, agresywne komentarze, skrajne emocje – takie reakcje wywołała podana przez Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami kilka dni temu informacja, jakoby agresywne psy rasy amstaff zagryzły prowadzonego na smyczy jamnika na oczach właścicielki. Dzisiaj pojawiły się informacje, że historia może być zmyślona i żadnego rozszarpania nie było. Co więcej - inna organizacja ochrony zwierząt złożyła na KTOZ doniesienie o wprowadzenie w błąd organów ścigania.

"Dzisiaj rano na Plantach, vis a vis ul. Piłsudskiego 2 amstaffy (czarna suka i pies) rozszarpały jamnika. Psy biegały luzem, bez kagańca. Właściciel - wysoki, młody mężczyzna nie zrobił absolutnie nic żeby psy rozdzielić. Nie pomógł również oszołomionej właścicielce zagryzionego psa. Zaznaczamy, że jamnik był na smyczy. Niestety nikt ze świadków wydarzenia nie zadzwonił po policję. Jeżeli ktoś posiada informację, do kogo należą psy - prosimy o wiadomości" – alarmowało 8 września Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.

Jednak po paru dniach w sprawie pojawiły się wątpliwości. Przede wszystkim okazało się, że osoba, która jakoby była świadkiem zdarzenia w rzeczywistości niczego na własne oczy nie widziała. I nie jest w stanie go zrelacjonować. Poza tym, jak dowiedział się portal wyborcza.pl, na policję nie zgłosił się nikt poszkodowany. Zdarzenia nie zarejestrowały też kamery monitoringu.

– Budzi ona nasze wątpliwości. Do tej pory nie zgłosił się opiekun zagryzionego psa, żadni świadkowie. Nikt nie jest w stanie dokładnie zrelacjonować, co właściwie się wydarzyło się na Plantach – powiedziała portalowi Katarzyna Cisło z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.

Okazuje się także, że osoba, która zgłosiła zdarzenie to Katarzyna Turzańska, wieloletni skarbnik Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. A to natychmiast pociągnęło oskarżenia o to, że Towarzystwo zmyśliło całą historię po to, żeby zdobyć rozgłos. W Internecie jest ich bardzo dużo. KTOZ odpiera zarzuty i deklaruje działanie w pełni transparentnie. – Społeczne zaufanie jest absolutnym fundamentem naszych codziennych działań. Zrobimy wszystko, żeby tę sytuację, we współpracy z Policją w pełni wyjaśnić. Ewentualne konsekwencje względem osoby powiązanej z Towarzystwem, uzależniamy od finalnych ustaleń  właściwych organów – pisze Towarzystwo. I publikuje dokładną relację zdarzenia, podana przez osobę, która je zgłosiła:

W związku z narastająca falą zarzutów, jakoby informacja o zagryzieniu jamnika na krakowskich Plantach w dniu 08 września 2020 roku była rozpowszechniona dla pozyskania przez KTOZ rozgłosu wyjaśniam wszystkim zainteresowanym, iż w dniu tego zdarzenia, kiedy szłam do pracy w godzinach rannych, około 8 - będąc w rejonie Collegium Maius usłyszałam pisk psa i krzyk kobiety. Kiedy zawróciłam - zobaczyłam starszą Panią stojącą nad martwym jamnikiem, która płacząc powiedziała, że jej piesek został zaatakowany przez dwa amstaffy - i faktycznie w pewnej odległości widać był mężczyznę idącego z dwoma psami tej rasy.

W tym momencie najważniejsza była dla mnie zdenerwowana pokrzywdzona a nie sprawca.

Biuro KTOZ zostało powiadomione, żeby ostrzec innych właścicieli psów przed ewentualnym zagrożeniem. Tak samo, jak w przypadku np. rozkładania trutek na Plantach czy rozsypywania kiełbasy z gwoździami. Nie wydaje mi się, żeby to było przestępstwo i poszukiwanie sensacji. Co więcej uważam, że o każdym potencjalnym zagrożeniu należy powiadamiać innych tak, żeby nie doszło do czegoś złego.

Jako wieloletni działacz KTOZ mogę zapewnić, że mamy tyle interwencji, że nie musimy sobie szukać dodatkowej pracy. Nie rozumiem też ataków na komunikat, który został zamieszczony w dobrej wierze i w nadziei, że zgłoszą się inni świadkowie tego zdarzenia.

Dziwi mnie też, że historia zaczyna żyć własnym życiem i przebieg zdarzenia wraz z czasem nabiera kolorów: od poszarpania, poprzez pogryzienie, zagryzienie i rozszarpanie.

Jamnik został zaatakowany, "poszarpany" w okolicach szyi i prawdopodobnie doszło do przerwania kręgów szyjnych (od razy wyjaśniam, nie jestem weterynarzem i to moje przypuszczenie a nie diagnoza fachowca).

Ale mleko się rozlało i większość komentujących wierzy raczej policji, niż pracowniczce Towarzystwa.

Oliwy do ognia dolało też inna krakowska organizacja zajmująca się zwierzętami – Krakowskie Stowarzyszenie Obrony Zwierząt, które wczoraj zawiadomiło policję o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na wprowadzaniu w błąd organów ścigania w związku ze sprawą rzekomego rozszarpania jamnika przez dwa amstaffy na krakowskich plantach. – Wszystko wskazuje na to, że jest to fake news – pisze KSOZ. – Jak do tej pory jedynym świadkiem tego zdarzenia okazuje się osoba przedstawiana w mediach, jako „pani Kasia”.  To ona jako jedyna w centrum Krakowa miała widzieć rozszarpanego jamnika i eleganckiego pana, który oddalał się z biegającymi luzem amstaffami. Jak jednak ustaliliśmy, m.in. na podstawie jej wypowiedzi w załączonym  materiale TVN, „pani Kasia” to w istocie Katarzyna Turzańska, wieloletni skarbnik zarządu Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Jej zachowanie w całej sprawie wydaje się natomiast co najmniej zdumiewające.

Rzeczywiście dobrze byłoby sprawę wyjaśnić. Policja powinna zbadać, czy organy ścigania, podobnie jak tysiące miłośników zwierząt, nie zostały w tej sprawie wprowadzone w błąd.

Fot: Tatanga 2006/Wikipedia

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka