Codziennie do Krakowa przybywają kolejni uchodźcy z ogarniętej wojną Ukrainy. Mieszkańcy stolicy Małopolski natychmiast odpowiedzieli na potrzeby zgromadzonych na dworcu PKP Ukraińców. Wśród osób niosących pomoc znalazła się też czteroletnia Nikolka, jedna z najmłodszych, jeśli nie najmłodsza wolontariuszka, która zapragnęła nieść pomoc innym dzieciom i ich rodzinom.
Na krakowskim dworcu czekają tłumy Ukraińców. W większości to kobiety z małymi dziećmi i osoby starsze. Zmęczonym uchodźcom dzień i noc pomagają wolontariusze. Wśród nich można zauważyć małą, uśmiechniętą dziewczynkę. To 4-letnia krakowianka, Nikola Bugajska, która razem z rodzicami postanowiła włączyć się w akcję pomocową na rzecz Ukraińców. Dziewczynka rozdaje dzieciom kanapki, słodycze, malowanki, a nawet je przytula i, jak sama mówi, pragnie, aby było im miło.
O potrzebie pomagania, jaka zrodziła się w sercu 4-letniej Nikoli, rozmawiamy z jej rodzicami: Moniką i Łukaszem.
Jak to się stało, że zdecydowaliście się państwo włączyć w pomoc uchodźcom?
– Chwilę po ataku Rosji na Ukrainę zobaczyliśmy z mężem w sieci zdjęcia bombardowanych budynków i uciekające rodziny z dziećmi. To było przerażające. Czuliśmy, że musimy pomagać. Staraliśmy się nie rozmawiać o tej sytuacji przy naszej 4-letniej córce. Po 2 dniach Nikola usiadła z nami i zapytała "Rodzice, dlaczego pan Putin zabija dzieci i ich rodziców?" To było straszne. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nikolka w milczeniu poszła do pokoju, spakowała wszystkie swoje pluszaki oraz ubranka swoje i powiedziała do taty, aby to zawieźć dzieciom, żeby im było miło. Tak zaczęła się nasza pomoc.
Na krakowskim dworcu pojawiła się Pani z córeczką. Nikolka była jedną z najmłodszych, jeśli nie najmłodszą wolontariuszką. Na czym polegała Wasza misja?
– Nikolka ma 4 latka, jest szczęśliwym przedszkolakiem i na dworcu była już kilka razy. Rozdaje dzieciom kanapki, słodycze, malowanki, a nawet przytula dzieci i, jak sama mówi, pragnie, aby było im miło.

Jak Nikolka była odbierana przez dzieci?
– Nikoli udało się wprowadzić taką atmosferę, że przynajmniej na chwilę dzieci zapominają o dramacie, jaki przeżywają. Wiele mam płakało wraz z dziećmi, kiedy Nikola podchodziła do nich, płacz znikał, a pojawiał się wielki uśmiech na ich twarzach. Nikolka nawet otrzymała od dzieci rysunek z podziękowaniami.

A jak Nikolka odnalazła się w tej sytuacji?
– Dzisiaj był długi i męczący dzień. Wiele kilometrów z psim patrolem na dworcu. Nikola z uśmiechem na twarzy stwierdziła, że jest bardzo zmęczona, ale jeszcze bardziej szczęśliwa, bo dzieci już się nie smuciły, a znów miały uśmiechnięte buźki. I piątki przybijały.

Jak Nikolka wspominała swoją misję po powrocie do domu?
– Nikolka zawsze z uśmiechem na twarzy wspomina swoją misję! I jeszcze dobrze nie usiądzie, już mówi: "Rodzice, na jutro muszę przygotować malowanki dla dzieci, balony napompować itd."
Czy, Pani zdaniem, to ważne, żeby angażować dzieci w pomoc uchodźcom? I jak to dobrze zrobić?
– Najważniejsze, aby rozmawiać z dzieckiem i zapewnić mu wsparcie. Sprawdzić, czy dziecko chciałoby uczestniczyć w działaniach pomocowych. Może mogłoby narysować plakat lub napisać wiersz na rzecz pokoju, a może razem wziąć udział w lokalnej zbiórce darowizn. Poczucie, że coś się robi, choćby najmniejszego, może często przynieść wielką ulgę.

Pomoc na dworcu to nie jedyna akcja, w jaką się Pani zaangażowała, prawda?
– Tak. Zaczęło się od przekazania pluszaków dla najmłodszych. Szybko uruchomiliśmy kontakty i wspólnie ze znajomymi udało nam się znaleźć nowy dom dla kilkuset rodzin. Z granicy transportowaliśmy najbardziej potrzebujące osoby. Pomogliśmy również ochotnikom szybko dostać się na Ukrainę, aby walczyć. Angażujemy ludzi dookoła w pomoc, bo w grupie siła. Przygotowujemy żywność odzież dla uchodźców. Kilka dni temu Nikolka nie zasnęła, dopóki nie zapakowała z nami wszystkich kanapek. Nikola angażuje się w każdy możliwy sposób: rozpowszechnia informacje w przedszkolu, na placu zabaw, w rodzinie, w sklepie, gdzie tylko jest możliwość, aby ludzie się angażowali i bardzo pomagali Ukraińcom w szukaniu mieszkań oraz zbieraniu darów dla nich.

Jak, jako mama, ocenia Pan sytuację na dworcu?
– Na dworcu takiego tłumu nie widziałam jeszcze nigdy. Wokół mieszanka języków: ktoś mówi po rosyjsku, ktoś miesza polski z ukraińskim, inni próbują dogadać się po angielsku. Na ziemi leżą materace, kołdry, koce... Na nich leżą/śpią dzieci, dorośli. Ktoś przyniósł krzesła, żeby starsze osoby mogły wygodnie usiąść. Są też przedłużacze, przy nich głównie ludzie z telefonami wpatrzeni w komórki.
Fot.: Archiwum prywatne mamy Nikoli
Czytaj również:

